„Mąż kupił sobie rower gravelowy i zapomniał, że ma żonę. Wolał robić interwały w lesie, niż ze mną w sypialni”
„To nie był jeden moment, tylko całe mnóstwo drobnych, pozornie nieistotnych sytuacji. Cisza przy śniadaniu, jego nieobecne spojrzenie. Odgłos zatrzaskiwanych pedałów SPD był jak stempel, którym przypieczętowywał, że nie ma dla mnie czasu”.

- Redakcja
Byłam z Tomkiem ponad dziewięć lat. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów, w kolejce po kebaba. Nie pamiętam już nawet, kto pierwszy zagadał. Chyba on, bo był bardziej otwarty. Zaczęło się od rozmów o serialach i wspólnych wieczorów z winem, a potem już samo poszło. Takie to wszystko było naturalne, proste. Śmialiśmy się z tych samych rzeczy, razem przeżywaliśmy sesję, planowaliśmy podróże – wtedy jeszcze wszystko robiliśmy razem.
Zmienił się
Pierwszy raz zobaczyłam, że coś się zmienia, gdy kupił sobie nowy rower. Stał na środku salonu, jak jakiś święty ołtarzyk. A Tomek był jak chłopiec, który właśnie dostał swój pierwszy prezent od Świętego Mikołaja. Patrzył na ten rower jak w obrazek. I wtedy chyba pierwszy raz poczułam ukłucie zazdrości o kawałek metalu na kołach.
Potem wszystko zaczęło się kręcić wokół tego jego gravelowego świata. Rower, trenażer, nowe opony, filmiki na YouTubie, podcasty, aplikacje treningowe. Jakby cały jego mózg przeprogramował się tylko na jeden temat. Wspólne wieczory zostały zastąpione analizowaniem tętna. Weekendowe wyjazdy? Tylko jeśli były to zgrupowania gravelowców. Powoli zaczynałam się rozmywać, jak cień, który znika w świetle lampki rowerowej.
Któregoś dnia ugotowałam jego ulubione risotto z grzybami. Usiadłam do stołu, czekałam. Minęło piętnaście minut. Dwadzieścia. W końcu poszłam do jego „rowerowej świątyni”, gdzie pedałował bez końca na trenażerze.
– Zjesz? – zapytałam.
– Zaraz, jeszcze tylko jedna seria – odpowiedział, nawet nie odwracając głowy.
To „zaraz” nigdy nie nadeszło. Zjadłam sama, jak większość posiłków w ostatnich miesiącach.
Nie dostrzegał mnie
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam myśleć o odejściu. To nie był jeden moment, tylko całe mnóstwo drobnych, pozornie nieistotnych sytuacji. Cisza przy śniadaniu, jego nieobecne spojrzenie, gdy mówiłam, że coś mnie boli. Ten głuchy odgłos zatrzaskiwanych pedałów SPD był jak stempel, którym przypieczętowywał, że nie ma dla mnie czasu.
Nie chodziło o zdradę, tylko o bycie niewidzialną. Aż w końcu zrozumiałam, że nie odejdę od człowieka, ale od samotności, którą czułam będąc z nim.
– Tomek, możemy dziś po prostu pobyć razem?
Nie podniósł wzroku znad telefonu. Kciuk przesuwał po ekranie, wpatrzony w aplikację z kolorowymi wykresami.
– Kochanie, przecież wiesz, że mam długi trening. Dziś interwały – rzucił, jakby to była odpowiedź na wszystko. Na moje zmęczenie, na samotność, na to, że czekałam na chwilę bliskości.
– A ja już się dla ciebie nie liczę?
Wreszcie oderwał wzrok od telefonu. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby nie do końca rozumiał pytanie.
– Przestań dramatyzować… – powiedział zniecierpliwiony. – Przecież wszystko jest w porządku. Po prostu trenuję.
Nie widział problemu
Każdy dzień przypominał poprzedni. Rano wychodził wcześniej niż ja, wracał późno, z potem na czole i błotem na łydkach. Potem mył rower, siebie, pisał komentarze na forum i analizował dane z jazdy. Potrzeby miał, tylko nie byłam ich częścią. Nie pamiętam, co mnie wtedy wyprowadziło z równowagi. Może to, że znowu zapomniał o moich urodzinach, a może po prostu było już za późno na cierpliwość. Wiedziałam tylko, że tego dnia już nie będę milczeć.
– Tomek, serio… ja już nie daję rady – powiedziałam.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby nie rozumiał, skąd ten ton, skąd te słowa.
– Wszystko jest okej, tylko ty się ciągle czepiasz – odpowiedział obojętnie, wracając do swojego telefonu.
– Bo czuję się jak duch w tym mieszkaniu! – głos mi zadrżał, ale nie odpuściłam. – Wracasz, siadasz, jedziesz na trening, liczysz waty, analizujesz dane… a ja?
Pokręcił głową i spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało jak litość.
– Marta, nie każ mi wybierać między tobą a pasją.
Wtedy zrozumiałam, że już wybrał. Pojawiła się cisza, której nie potrafił już przebić żadnym słowem. Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę. On poszedł na rower, jak co dzień.
Byłam niewidzialna
Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam przeglądać ogłoszenia o wynajmie mieszkań. Zaczęłam też przeglądać oferty pracy w innym mieście. Myśl o odejściu przestała być cieniem, stała się planem. Na razie w tajemnicy. Ale wiedziałam już, że to kwestia czasu.
Któregoś dnia zatrzymałam wzrok na jego rowerze. Stał przy ścianie, dokładnie ustawiony, jak eksponat. Czysty, wypolerowany, z nowymi oponami, które Tomek zamówił z Niemiec. I wtedy pomyślałam o tym, co by się stało, gdyby go zabrakło.
Zaczęłam szukać podobnych modeli w serwisach sprzedażowych. Na początku tylko z ciekawości. Ale kiedy zobaczyłam, że mogłabym za niego dostać kilka tysięcy, poczułam coś dziwnego. To nie była złość. To była determinacja. Nie chciałam odejść po cichu. Chciałam zostawić ślad. Wystawiłam ogłoszenie.
Kilka dni później, kiedy Tomek wyjechał na długą trasę z chłopakami, zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno. Nie spieszyłam się. Wiedziałam, że mam czas.
Zemściłam się
Zaczęłam od szafy. Pakowałam rzeczy do walizki metodycznie, bez emocji. Sukienki, swetry, kilka książek. Reszta mogła zostać. Przestałam się łudzić, że jeszcze coś uratujemy. Nie chciałam brać wspomnień, które i tak nic już nie znaczyły.
Później przeszłam do łazienki. Kosmetyki, szczoteczka, suszarka. Pudełko z biżuterią, której nie nosiłam od miesięcy. To wszystko mieściło się w jednej torbie. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem – całe moje życie z Tomkiem spakowane w dwadzieścia minut. Torbę schowałam do szafy. Zadzwoniłam do chłopaka, który kilka dni wcześniej odpowiedział na ogłoszenie. Przyszedł kolejnego dnia, kiedy Tomek był w pracy.
– To ten? – zapytał, wskazując na rower.
– Tak – odpowiedziałam. – Stan idealny, jak nowy.
Przekazałam mu cały zestaw: licznik, części, narzędzia. Pieniądze włożyłam ją do torebki. Gdy wyszedł z rowerem, zrobiło się pusto. Miejsce przy ścianie ziała jak rana, ale nie żałowałam.
Został sam
Usiadłam przy stole i napisałam krótką wiadomość. Jedno zdanie: „Może teraz mnie zauważysz”. Położyłam kartkę na blacie. Wyszłam, nie oglądając się za siebie. Wyobrażałam sobie, jak po powrocie z pracy wszedł do mieszkania, zdjął buty, rzucił torbę i… zobaczył pustkę. Brak roweru i mnie.
Pierwsza wiadomość przyszła o siedemnastej: „Marta, gdzie jesteś? Co zrobiłaś z rowerem?!”. Potem kolejne. Coraz bardziej rozedrgane. „Przepraszam. Wróć. Porozmawiajmy. Nie wiedziałem, że to tak daleko zaszło. Proszę”. Odczytywałam je, ale nie odpowiadałam. Siedziałam w nowym miejscu, w wynajętym mieszkaniu, i czytałam jego rozpaczliwe wiadomości. Ale było za późno. Pytanie w mojej głowie brzmiało: czy on płacze za mną, czy za rowerem?
Marta, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zamieszkałam z synem i jego żoną pod jednym dachem. Dziś czuję się w ich domu jak nieproszony gość”
- „Nie chciał ze mną ślubu, bo mówił, że to teatrzyk dla ubogich. Gdy maski opadły, wyszło, jaki był prawdziwy powód”
- „Spotkałam na klatce przystojnego sąsiada i dałam się ponieść. Gdy wyłożyłam mu kawę na ławę, chyba nie poczuł pragnienia”