„Mąż latami ukrywał przede mną oszczędności. Gdy je odkryłam, pokazała mu, że za kłamstwa słono się płaci”
„Szukałam zdjęcia do prezentu dla teściowej. Pomyślałam, że najszybciej odgrzebię je w laptopie męża. I wtedy go zobaczyłam – plik o nazwie: budżet. No przecież aż się prosił, żeby go otworzyć. Nie wiem, czy bardziej bolało mnie jego kłamstwo, czy to, co zrobiłam potem”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że jesteśmy z tych, co nie mają przed sobą tajemnic. Mimo wszystko nadal byliśmy razem. Mój mąż i ja. Zgrany duet. Tak przynajmniej sądziłam. Nie było między nami dramatycznych kłótni. Było normalnie. Aż za bardzo. Może właśnie dlatego nie zauważyłam, że coś zaczęło się rozłazić w szwach. Albo, że coś tam od dawna już siedziało i czekało, aż w końcu eksploduje. Czasem wystarczy jeden przypadek, jedno kliknięcie, i nagle wszystko zaczyna się sypać. Albo – co gorsza – zaczynasz odkrywać, że twoje życie nie było tym, za co je brałaś. Ja odkryłam coś jeszcze gorszego. I nie wiem, czy bardziej boli mnie samo kłamstwo... czy to, co zrobiłam potem.
Tajemniczy plik w laptopie męża
Zaczęło się niewinnie. Jak to zwykle bywa. Szukałam zdjęcia do prezentu dla teściowej, bo stwierdziła, że „ramka bez wnuka to nie ramka”. A że mój mąż ostatnio zgrywał coś z telefonu na laptopa, pomyślałam: szybciej znajdę tam niż grzebać na moim starym pendrivie. I wtedy go zobaczyłam. Plik o nazwie „Budżet 2022_23”. No przecież aż się prosił, żeby go otworzyć.
– Skarbie, gdzie masz zdjęcia z wakacji w górach? – zawołałam, już klikając dwa razy.
– W folderze „Lato”, na pulpicie. Nie ten z górą lodową, tylko z tym zielonym lasem – odpowiedział z kuchni, a ja już wpatrywałam się w arkusz pełen cyfr, nazw banków i… sald.
– A to co za konto? – mruknęłam do siebie, widząc nazwę banku, w którym nie mieliśmy wspólnego rachunku.
Saldo: 74 350 zł.
– Rafał?! – zawołałam głośno.
– Co? Znalazłaś zdjęcia?
– Tak, ale znalazłam coś jeszcze – odparłam słodko, co od razu go zaniepokoiło. Znam ten cień niepokoju w jego głosie jak własne odbicie.
– Co takiego?
Odwróciłam ekran w jego stronę, stukając paznokciem w liczbę.
– Chcesz mi coś powiedzieć, mężu?
Znieruchomiał. I właśnie wtedy wiedziałam, że to nie pomyłka. Że nie „konto firmowe” ani „zapomniany rachunek”.
To było coś, o czym miałam nie wiedzieć. A on – nie miał zamiaru mi powiedzieć.
Tłumaczenia Rafała
– To nie tak, jak myślisz – powiedział natychmiast. Klasyk. Zawsze, kiedy ktoś mówi „to nie tak”, wiadomo, że jest dokładnie tak.
– No to oświeć mnie, jak jest – odparłam, opierając się o framugę i krzyżując ręce. Sztuczka z liceum – czekasz w ciszy, a winny sam się pogrąża.
Rafał spuścił wzrok. Mruknął coś niezrozumiałego.
– Słucham? Bo chyba nie usłyszałam dobrze, że to na „czarną godzinę”?
– No… na wszelki wypadek. Gdyby coś się stało. Przecież wiesz, jak bywało w firmie.
– Czyli oszczędzałeś. Super. Ale… dlaczego beze mnie? – głos zadrżał mi bardziej, niż bym chciała. Nie z wściekłości, tylko z rozczarowania.
– Nie chciałem cię martwić. Ty i tak wszystko bierzesz do siebie. A ja po prostu odkładałem. Trochę z premii, trochę z dodatkowych zleceń. Nie ukradłem przecież.
– Ale skłamałeś. Udawałeś, że wszystko idzie na kredyt, że nie stać nas na nowy dywan, a tymczasem…
– To miało być dla nas – podszedł bliżej, próbując złapać mnie za rękę. Cofnęłam się. – Na wakacje, na niespodziankę, może kiedyś na mieszkanie dla Maćka.
– Mhm. Tylko że wszystko to było… po cichu. I nie wiem, co bardziej mnie wkurza – to konto, czy to, że nagle poczułam się jak powietrze.
Milczał. Dobrze, niech milczy. Bo ja też zaczęłam układać sobie coś w głowie. Coś, czego za chwilę mogłam bardzo żałować.
Wpadłam na pomysł
Nie spałam całą noc. Rafał zasnął jak gdyby nigdy nic, z tą swoją bezczelną umiejętnością ignorowania emocjonalnych bomb w sypialni. Leżałam obok, gapiąc się w sufit, licząc sekundy między tyknięciami zegarka. W głowie kotłowały się myśli. Złość, rozczarowanie… i upokorzenie.
Rano, zanim wstał, wypiłam kawę i zapisałam hasła do banków. Te, które znałam. Nasze wspólne konto, lokaty, wszystko. Przejrzałam też jego maile. Nic nie ukradłam – ot, tylko sprawdzałam, na czym stoję. I wtedy wpadłam na pomysł.
– Rafał, masz może chwilę? – zapytałam z cukierkowym uśmiechem, kiedy zszedł na śniadanie.
– Pewnie. O co chodzi?
– Wiesz… myślałam o tej twojej „czarnej godzinie”. I doszłam do wniosku, że masz rację. Trzeba zabezpieczyć przyszłość.
– No widzisz? – odetchnął z ulgą.
– Tylko że… ja też powinnam mieć swoje konto, prawda? Tak, dla równowagi.
– Jeśli chcesz, założymy – przytaknął.
– Już założyłam – wyciągnęłam kartę z portfela i położyłam na stole. – I przelałam sobie połowę z tego twojego tajnego skarbca. Wiesz, żebyśmy byli fair.
Zbladł. Kompletnie.
– Ty… Jak?! To było tylko moje!
– Było. Teraz jest nasze.
– Ale... To kradzież!
– Nie, kochanie. To uczciwe partnerstwo.
Zaparzył sobie kawę w ciszy, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam przewagę. A potem… zaczęły się schody.
Udawałam, że mnie to bawi
Nie odezwał się do mnie przez trzy dni. Serio. Ani słowa. W naszym mieszkaniu królowały milczenie, dźwięk zmywarki i stukanie klawiatury. Nawet Maćkowi mówił „dobranoc” półgębkiem. Ja? Udawałam, że mnie to bawi.
– Może chcesz, żebym ci przelała odsetki? – rzuciłam z przekąsem czwartego dnia rano, gdy zderzyliśmy się w kuchni.
Spojrzał na mnie jak na potwora z banku centralnego.
– To było nie w porządku – powiedział w końcu.
– A ukrywanie pieniędzy to było fair?
– Miałem prawo oszczędzać.
– Jasne. Tylko szkoda, że nie miałam o tym pojęcia. Tak się jakoś składa, że w związku opartym na zaufaniu… informuje się drugą stronę. Albo przynajmniej nie prowadzi tajnych operacji finansowych.
– Więc się zemściłaś? Ot tak?
– Nie. Zrobiłam to, żebyś poczuł się tak, jak ja się poczułam. Jak ktoś, komu zabrano kontrolę. I wiesz co? To paskudne uczucie. Chcesz, żebym to oddała?
– Nie wiem. – Pokręcił głową. – Teraz to już i tak nie chodzi o pieniądze.
– O co więc?
– O zaufanie. Którego już chyba nie mamy, co?
Przytaknęłam. Nie miałam siły się kłócić. I to było najgorsze. Nie to, że przelałam mu połowę oszczędności. Nie to, że mnie okłamał. Tylko to, że... coś między nami pękło. I nie wiedziałam, czy da się to jeszcze skleić.
Utracone zaufanie
Wieczorem usiedliśmy przy stole. Bez telewizora, bez telefonów. Tylko my i to napięcie, które można by kroić nożem. Rafał zapiął bluzę aż pod szyję, jakby chciał się odgrodzić. Ja z kolei siedziałam w dresie i z kubkiem melisy, jakby to miało mnie uratować.
– Chcesz zacząć? – zapytałam.
– Nie wiem, czy warto – burknął. – Po co rozgrzebywać coś, czego już i tak nie ma?
– Czyli już po wszystkim?
– A ty jak myślisz?
– Myślę, że masz w sobie więcej żalu o pieniądze niż o to, że straciłeś moje zaufanie.
– A ty? Przelałaś kasę, jakbyś była moją eksżoną po rozwodzie.
– Może się nią powinnam stać – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Wstał. Wziął kurtkę z oparcia krzesła.
– To nie jest rozmowa, to są szantaże.
– A ty co? Tajniak z własnym sejfem? – zadrwiłam. – Zostawiasz mnie z codziennością, rachunkami, frustracją, a sam żyjesz z myślą: „mam zaplecze, mogę odejść, jeśli coś pójdzie nie tak”.
Zatrzymał się w progu.
– Nigdy nie myślałem o odejściu.
– Ale się zabezpieczyłeś. Na wypadek, gdyby ja pomyślała.
Zamilkł. A potem powiedział najgorsze:
– Może oboje chcieliśmy się poczuć niezależni. Tylko ty zrobiłaś to na złość, a ja – z lęku.
– I co teraz?
– Teraz? Nie wiem. Ale jeśli mamy to naprawić, to nie z pozycji księgowych.
– Tylko?
– Ludzi, którzy zbyt długo udawali, że wszystko jest dobrze.
Bez sekretów
Minęło kilka miesięcy. Konto, które odkryłam, nadal istnieje. Tyle że już nie jest „jego”. Ani „moje”. Jest nasze. Tak samo jak kartka na lodówce z hasłem i saldem. Bez sekretów. Choć i bez fajerwerków.
Nie wróciliśmy do tego tematu przez długi czas. Każde z nas miało swoją cichą ranę – ja tę, że musiałam „dokopać się” do prawdy, on tę, że został zdemaskowany. Ale zaczęliśmy rozmawiać o innych rzeczach. O rzeczach, które do tej pory spychaliśmy.
Któregoś dnia Rafał wrócił z pracy wcześniej i powiedział:
– Zgłosiłem nas na kurs. „Komunikacja w związku dla opornych”. Są tam też ciasteczka.
– Komunikacja i ciastka? Brzmi jak nasze małżeństwo.
Uśmiechnął się. Pierwszy raz tak szczerze od dawna.
Czy wszystko naprawiliśmy? Nie. Czy wybaczyliśmy sobie? Chyba tak. Przynajmniej na tyle, by znowu próbować. Ale żałuję jednej rzeczy – tej zemsty. Bo nie było w niej mocy. Była tylko słabość. Reakcja zranionej dumy, która chciała poczuć ulgę, a dostała tylko chłód i ciszę.
Ewa, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie chciałam, żeby syn wdał się w niewiernego ojca i krzywdził innych. Ale widać niedaleko pada jabłko od jabłoni”
- „Teściowa zawsze mówiła, że emeryci nie powinni podróżować. A potem wysłała zdjęcia z Egiptu i to z nowym partnerem”
- „Pożyczyłem siostrze 10 tys. i pogrzebałem swój spokój. Gdy spotkaliśmy się nad grobem ojca, nie mogłem dłużej udawać”