Reklama

Uciekłam, zostawiając za sobą dawne życie. Miałam nadzieję, że pozostanie już tylko złym snem. Ale czy uda mi się od tego całkiem uwolnić?

Reklama

Uciekłam tak, jak stałam

Pamiętam moment, w którym postanowiłam zniknąć. Leżałam na podłodze, między kuchnią a toaletą. Przez moment wydawało mi się, że nie żyję, taka była cisza. A gdzieś na granicy słyszalności brzmiały jakby anielskie pienia. Jestem w niebie, pomyślałam. W nagrodę za to, że byłam cicha, potulna i posłuszna. Cisi zdobędą ziemię, powiedział Pan. Ale to nie było niebo, a cisza była efektem uderzenia; na moment straciłam słuch. Tak myślę. Bo nagle coś mi w bębenkach pyknęło i usłyszałam jego wrzask. Poczułam kopnięcie w żebra.

Po raz pierwszy się tym nie przejęłam. Nie zwijałam się z bólu. Nie płakałam i nie błagałam, żeby przestał. Nie próbowałam mu wytłumaczyć, że przecież niczemu nie jestem winna. Leżałam i pozwalałam, by mnie jeszcze raz kopnął. Jeszcze raz zwyzywał. Bo to był już ostatni raz.

Zniknęłam nad ranem, gdy spał, między jednym chrapnięciem a drugim. Nie miałam szans czegokolwiek ze sobą wziąć, bo wszystko było pozamykane na klucz. Szafy z ubraniami i butami, lodówka. Zamykał wszystko. Żeby cokolwiek dostać, musiałam prosić. Wymknęłam się przez kuchenne okno. Szłam głęboką nocą przez ciche ulice miasta, bezgłośnie, w kapciach i koszuli nocnej. Wszystko mnie bolało, miałam nadwyrężone żebra.

Pół godziny później dotarłam do domu brata. Pamiętałam, gdzie trzymał zapasowe klucze. Wsunęłam się do domu bezgłośnie. Nie zapalałam światła. W świetle księżyca w pełni wszystko widziałam. W garderobie na parterze przebrałam się w rzeczy Iwony, szwagierki. Zapakowałam do torby bieliznę na zmianę. W szkatułce na biżuterię zostawiłam moją obrączkę

Zobacz także

Iwona będzie wiedziała, co to znaczy. Kiedy on przyjdzie mnie szukać, ona nie powie, że tutaj byłam i że wzięłam jej ciuchy, trochę pieniędzy, które trzymała w szufladzie pod biustonoszami, i jej komórkę na kartę, z której dzwoniła do kochanka.

Wychodząc, wsunęłam na nogi ciepłe buty i włożyłam jedną z kurtek Iwony. Godzinę później zostawiałam moje rodzinne miasto za sobą, mając nadzieję, że już nigdy nie zobaczę go na oczy.

Zaczęłam nowe życie

Dwa lata później byłam już inną kobietą. Dosłownie. Inaczej się nazywałam, inaczej wyglądałam – ścięłam moje długie włosy, które on lubił owijać wokół pięści i szarpać. Wreszcie byłam wolna. Wreszcie sama pisałam swoją historię. Wreszcie mogłam patrzeć sobie w lustrze w oczy i nie pytać się każdego dnia: dlaczego z nim jesteś? Dlaczego mu na to pozwalasz? Gdzie twoja wolna wola?

Wciąż nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale te dziesięć lat małżeństwa wydawały mi się czasem, który spędziłam w jakimś hipnotycznym transie. Niby wiedziałam, że w ogóle nie powinnam była za niego wychodzić, ale jednocześnie miałam wrażenie, że musiałam to zrobić. Dlaczego? Nie wiedziałam.

Od pół roku pracowałam jako kucharka w hoteliku znajdującym się w niewielkim mieście M. po drugiej stronie Polski. Wcześniej zarabiałam na życie jako pomoc kuchenna i pokojówka. Zatrzymywałam się w podobnych miejscach na miesiąc, dwa i ruszałam dalej, kiedy czułam, że wzbiera we mnie niepokój. Potem jechałam dalej. W przypadkowe miejsca. Żeby było mnie trudniej znaleźć.

Do M. trafiłam przypadkiem. Siedziałam w barze kolejowym, popijając herbatę, gazeta leżała na stole. Długopisem zakreśliłam ogłoszenie o pracy w hotelu w Ł., żeby potem go nie szukać. Wtedy usłyszałam:

– Szuka pani pracy? Jako kto?

Pytanie zadała kobieta w średnim wieku o łagodnym, sympatycznym spojrzeniu. Było w niej coś takiego, co wzbudziło moje zaufanie. A wierzcie mi, takim ludziom jak ja nie jest łatwo komukolwiek zaufać.

– Umie pani gotować? Bo właściwie to szukam kucharki. Prowadzę z mężem i córką niewielki hotel w M. i właśnie straciłam kucharkę. Wyszła za mąż i wyjechała – kobieta westchnęła niby ciężko, ale błysk w jej oczach i cień uśmiechu na ustach zdradzały, że była zadowolona. – Moja wina. To ja jej przedstawiłam tego faceta, który mi ją zabrał. Miała czterdzieści pięć lat i była samotna. Całe życie przesiedziała w kuchni. Żal mi się jej zrobiło. Ale teraz nie mam kucharki – z zabawnym żalem wzruszyła ramionami.

Pomyślałam wtedy – to była dziwna myśl – że nawet gdybym nie umiała gotować, tobym się do tej pracy zgłosiła. Po to tylko, by bliżej poznać tę kobietę.

– Bardzo dobrze gotuję – powiedziałam.

I nie kłamałam. W moim poprzednim życiu zdarzało mi się wydawać przyjęcia na dziesiątki osób. Wszystkim smakowało.

Po kilku tygodniach pracy w hotelu „U Róży” – tak miała na imię ta kobieta – zaczęłam się bać, że będę musiała to miejsce opuścić, gdy znów pojawi się niepokój. Ale mijały miesiące, a mnie wciąż było tu dobrze. Zaczęłam nawet myśleć, że może to miasteczko stanie się moim nowym domem. Może już więcej nie będę musiała uciekać.

Nie wiedziałam, co oznacza ten sen

Pewnej nocy pojawił się sen. Szłam ośnieżoną drogą. Była noc. Na niebie jak srebrna latarnia świecił księżyc. W jego zimnym blasku migotała cała ziemia, drzewa i mur cmentarza. Jego brama otworzyła się szeroko. Wtedy usłyszałam jakiś dźwięk za plecami. Poczułam strach. Nie obróciłam się, by ujrzeć i rozpoznać źródło tego dźwięku, ale szybko weszłam na teren cmentarza i zaczęłam szukać jakiegoś grobu. Czytałam nazwiska na nagrobkach. Spieszyłam się.

W pewnej chwili znalazłam mogiłę, której szukałam. Ale nie mogłam dojrzeć nazwisk na nagrobku, bo ktoś przed nim stał. Mężczyzna. Kiedy podeszłam, obrócił się. Zobaczyłam jego twarz ze szramą biegnącą przez policzek. Odniosłam wrażenie, że znam go bardzo dobrze. Podeszłam bliżej, a on objął mnie i przytulił. Wtedy poczułam… Nie wiem, co to było. Coś tak przejmującego, że się rozpłakałam. A on wtedy powiedział: „Już niedługo”.

Obudziłam się, gdy o szóstej zadzwonił budzik. Przez chwilę jeszcze leżałam, próbując pozbyć się atmosfery snu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam. I chociaż mijały godziny, a ja próbowałam się skupić na pracy, wciąż co jakiś czas w myślach błyskały mi sceny ze snu. Najgorsze było to, że straciłam to ciche zadowolenie z życia. Miałam wrażenie, że sen obudził ten mój niepokój, który jest już za rogiem. Zrobiło mi się smutno. Nie chciałam stąd odchodzić.

– Wydajesz się dzisiaj jakaś rozkojarzona – usłyszałam głos Tomasza, męża Róży.

Wszedł do kuchni i nalał sobie kawy.

– Miałam dziwny sen…

– O – natychmiast się zainteresował. On wierzył w sny i często chciał, bym mu swoje opowiadała, ale mnie dotąd nigdy nic się nie śniło. – Opowiadaj.

Jak opowiedzieć ulotne wrażenie, jakie po sobie zostawił? Wyjęłam z lodówki jajka, mąkę, mleko i resztę składników do naleśników. W hotelu byli nowi goście i jeden z nich zamówił naleśniki z owocami na śniadanie.

– Niewiele już pamiętam. Chodziłam po jakimś cmentarzu, szukając nagrobka. Była zima, wszystko było zaśnieżone. Śpieszyłam się, jakby mnie coś goniło. Czas… albo ktoś.

Zamilkłam, bo głos mi się załamał. Wokół serca poczułam znajomy ucisk niepokoju. Och nie… nie chcę. Ubijałam jajka z wściekłością. Odetchnęłam głęboko, gdy Tomasz położył dłoń na mojej ręce.

– Zniszczysz trzepaczkę – powiedział łagodnie. – Nie jesteś już sama, Dario. Jesteśmy z tobą. Już niczego i nikogo nie musisz się obawiać. Nie musisz więcej uciekać.

Zastygłam. Nic im nie mówiłam. Bo oni o nic nie pytali. Skąd wiedzieli? Spojrzałam na Tomasza, a on widocznie odczytał to pytanie z moich oczu, bo uśmiechnął się łagodnie. Miał taki sam uśmiech jak Róża.

– Obserwujemy, moja droga. Twoje ciało cię zdradza. Niechęć do wychodzenia z hotelu, poznawania nowych ludzi. Drgnięcia, gdy coś gdzieś huknie, ktoś krzyknie. Pamiętasz, że na początku cofnęłaś się na mój widok? Nie chciałaś być sama ze mną w jednym pomieszczeniu? Nie musiałaś nic mówić. Ale widzimy, jak się zmieniasz. I to nas cieszy. Więc pamiętaj. Nie jesteś sama.

„Nie jestem sama”. Te słowa towarzyszyły mi przez cały dzień i czułam, jak cień niepokoju, który już zaglądał zza węgła – ten sam, który poczułam we śnie, gdy stałam samotnie przy tajemniczym grobie – niknie w świetle przyjaźni. To był cudowny dzień.

Mój kat mnie odnalazł

Pracę kończyłam różnie. Czasem już po obiedzie, a czasem, gdy goście zamawiali kolację, wychodziłam z hotelu po dwudziestej. Tak było i tego dnia. Mimo że było dosyć chłodno, poszłam na swój codzienny spacer połączony z lekką przebieżką. Godzinę później wróciłam do hotelu. Miałam pokój z łazienką w przybudówce za głównym budynkiem, niedaleko parkingu dla gości. Róża i Tomasz mieszkali po drugiej stronie hotelu.

Otwierałam drzwi do mieszkania, kiedy usłyszałam:

Czy wiesz, ile mnie kosztowało znalezienie cię? Będziesz się wypłacać do końca życia.

Wyszedł z cienia. Wysoki, chudy. Czasami, w tamtym życiu, myślałam, że jest taki chudy, bo zło wyżera go od środka. Ale mimo chudości był silny, żylasty.

– Musiał mnie pan z kimś pomylić – powiedziałam, odwracając wzrok.

Mój głos jeszcze był spokojny, obojętny, ale w końcu stary strach się obudzi. Byliśmy sami. Goście w pokojach, Róża i Tomasz też u siebie. Nikt mnie nie usłyszy.

– Zhardziałaś – zaśmiał się. – To będzie zabawne, znów zrobić z ciebie posłuszną żonę.

Z parkingu dobiegł trzask drzwiczek samochodowych. Podniosłam głos:

– Powiedziałam, że musiał mnie pan z kimś pomylić. Proszę zostawić mnie w spokoju!

Skoczył. Poczułam uderzenie. Krzyknęłam, chyba z zaskoczenia. Minęły dwa lata, trochę zapomniałam, jak to było. Kopnął mnie w udo. Upadłam. Wszechświat skurczył się do rozmiarów mojego ciała, mojego oślepionego bólem mózgu. Skądś wypłynęło wspomnienie pierwszego razu. Pierwszego uderzenia. To było zaraz po tym, jak przysięgał przed Bogiem, że będzie mnie kochał i chronił. Gdy zamknęły się za nami drzwi do sypialni. „Musisz wiedzieć, jaka jest hierarchia”, powiedział. „Jakie są twoje obowiązki”. Uderzenie. „I że nie ma od tego ucieczki”. Uderzenie.

Wspomnienie znikło. Mój wszechświat poszerzył się poza mózg, poczułam chłodny powiew na policzku.

Uratował mnie prze moim oprawcą

– Jak się pani czuje? – usłyszałam nieznany mi męski głos.

Otworzyłam oczy. Metr ode mnie kucał nieznajomy, chyba w moim wieku. Jego twarz, oświetlona lampą, wyrażała zaniepokojenie.

– Bywało gorzej – odparłam.

Zebrałam się, by wstać. Mężczyzna chciał pomóc, ale powstrzymałam go ruchem ręki.

– Dam sobie radę, nic mi nie uszkodził – powiedziałam.

Usiadłam i rozejrzałam się. Byliśmy sami.

Uciekł, gdy przybiegłem – wyjaśnił mężczyzna. – Ale daleko nie odjedzie, wysłałem za nim patrol policji. Nie ujdzie

mu to na sucho.

– Ujdzie. Jest jak złotousty wąż, który sykiem zamienia prawdę w kłamstwo i odwrotnie. – powiedziałam zrezygnowana.

– Więc pani go zna.

– To mój mąż, od którego uciekłam dwa lata wcześniej.

– Nie dziwię się. Ale proszę mi wierzyć, jestem głuchy na podszepty węża. Gdybym ja był w Raju Adamem, wciąż latalibyśmy tam nago. Gorzej, że ominęłaby nas rewolucja seksualna. No i nie byłoby Netflixa.

Powiedział to poważnym tonem, ale jego oczy błyszczały wesoło. Poczułam się lepiej. Podniósł się z kucek, podał mi rękę, a ja wsparłam się na niej i wstałam. Znaleźliśmy się blisko siebie, mniej niż metr. Uniosłam głowę i spojrzałam nieznajomemu w oczy. Poczułam się jak we śnie. Nie miał szramy na twarzy, ale odniosłam wrażenie, że to właśnie o nim śniłam. Czułam się tak samo. I chciałam, by mnie przytulił.

Odsunęłam się.

– Dziękuję – powiedziałam i uciekłam do mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi.

Cała drżałam. Nie rozumiałam tego, co się stało. Obcemu mężczyźnie powiedziałam to, czego nie zdradziłam przyjaciołom. Stałam przy nim tak blisko i pragnęłam jeszcze bliżej. Co się ze mną działo? No i to wrażenie, że go znam ze snu. Wariactwo.

Zasnęłam dobrze po północy. Znów miałam ten sen – zima, zamieć, cmentarz. Tym razem szybko doszłam do starej mogiły, której szukałam. Pamiętam, że były na niej dwa imiona. Ktoś stanął za mną. Ramiona mężczyzny objęły mnie, znów dając obietnicę bezpieczeństwa i przynależności. „Już niedługo”, usłyszałam tuż przy uchu. Moje usta wyszeptały: „Znalazłeś mnie”. A on na to: „Jak obiecałem”.

To była historia jak z filmu

Nieznajomy, który mnie uratował, miał na imię Rafał. Przyjechał na pogrzeb swojej babki, która mieszkała w sąsiedniej wsi. Zamieszkał w hotelu, bo jej dom gościł resztę rodziny. Postanowiłam, że w ramach podziękowania za ratunek pojadę te siedem kilometrów na pogrzeb jego babci i złożę kwiaty na jej grobie. Podrzucił mnie Tomasz.

Babcię Rafała pochowano w nowej części cmentarza parafialnego. Kiedy żałobnicy się rozchodzili, ja zauważyłam jego starą część. Skręciłam z głównej alejki i weszłam między dawno zapomniane mogiły. Szłam między nimi, czując narastające napięcie. Jakbym na coś czekała. Stanęłam przy grobie, starym, częściowo zniszczonym, który w jakiś sposób wydawał mi się znajomy. Na kamieniu wygrawerowane były dwa imiona, Julia i Maurycy. Skąd ja to znam?
Ktoś stanął obok mnie. Odwróciłam głowę. Rafał. Patrzył na stelę.

– To była niezwykła historia – powiedział. – Julia była córką miejscowego notariusza, a Maurycy synem krawca, u którego jej matka często szyła ubrania dla siebie i córki. Pewnie tak młodzi się poznali. I pokochali. Gdy dorośli, a Maurycy przejął biznes ojca, postanowili się pobrać. Ale Julia wpadła w oko jednemu z sędziów. To był człowiek starszy, doświadczony i bardzo wpływowy. Ojciec Julii był uszczęśliwiony, kiedy sędzia poprosił o rękę jego córki. Zgodził się, nawet nie pytając jej o zdanie. Julia i Maurycy uciekli z miasta, przyjechali tutaj i pobrali się w tym właśnie kościele – wskazał głową na stojący nieopodal stary budynek.

Rafał zdradzał mi miejscową historię miłosną, niemal bliźniaczą do tej o Romeo i Julii.

– Postanowili tu zamieszkać. Ale sędzia nie popuścił. Kilka miesięcy później odnalazł Julię i porwał. Nie miało dla niego znaczenia, że jest żoną innego. Stwierdził, że on ma wpływowych przyjaciół w Kościele, którzy załatwią unieważnienie małżeństwa. Przez kilka miesięcy więził Julię w swoim domu. W końcu z Watykanu przyszła decyzja o unieważnieniu małżeństwa. Na ślub sędzia zaprosił pół miasta, w tym rodzinę narzeczonej. Nie przewidział tylko, że Julia wybierze śmierć zamiast życia u jego boku. Pochowali ją tutaj, w tym grobie

Na chwilę przerwał i zapatrzył się na mogiłę.

– Podczas pogrzebu pojawił się Maurycy. Opowieść mówi, że wyglądał jak ucieleśniona zemsta. Zanim ktokolwiek go powstrzymał, rzucił się na sędziego. Obaj wpadli do wykopanego dołu, na opuszczoną już trumnę Julii, a tam Maurycy udusił sędziego gołymi rękoma. Oczywiście Maurycy został aresztowany i skazany na śmierć za morderstwo. Ta straszna historia chyba wreszcie obudziła sumienia rodziców Julii, którzy postanowili, że pochowają Maurycego w grobie z Julią. W końcu w oczach Boga to oni byli małżeństwem.

Milczał przez chwilę.

– Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Mój pradziadek był strażnikiem w więzieniu, w którym Maurycy czekał na proces. Przez te miesiące poniekąd się zaprzyjaźnili. To on opisał całą tę historię, której większość opowiedział mu Maurycy. W notatkach wspomniał, że dzień przed śmiercią przyniósł skazańcowi wino i jabłka, tak jak ten sobie zażyczył. Maurycy siedział przy stole, wpatrując się w ślubne zdjęcie, i mruczał do siebie: „Jeszcze będziemy razem, ja i ty, ukochana. Znajdę cię, obiecuję. Ty nie żyjesz i ja jutro umrę, ale nasza miłość nie umrze nigdy”. Kiedy następnego dnia go wieszali, w związanych rękach trzymał to zdjęcie. Umierał z imieniem ukochanej na ustach. I z obietnicą, że ją odnajdzie.

Rafał zamilkł. Patrzyłam na imiona wyryte na kamieniu nagrobnym, jeszcze przeżywając tę historię. I wtedy zrozumiałam, skąd znam to miejsce.

– Byłam tutaj. We śnie – powiedziałam.

– Co?

– Ten cmentarz. Ten nagrobek. Te imiona – wzdrygnęłam się, jakby wiatr przesunął po mnie swoim zimnym jęzorem. – We śnie szukałam tego grobu i miałam wrażenie, że muszę zdążyć, bo coś mnie ściga. I był tu mężczyzna ze szramą na twarzy. Objął mnie i powiedział…

– Już niedługo, najmilsza – dokończył Rafał. – Wziąłem ją w ramiona, a ona powiedziała…

– Znalazłeś mnie… – wyszeptałam.

– Jak obiecałem.

To nie jest moje życie

Staliśmy tak przez długie minuty, patrząc na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Potem odwróciłam się i odeszłam. Uciekłam. Nie chciałam ciągnąć tego dalej. Grać w tę grę. Dlaczego?

Zrozumiałam, że przez całe życie byłam marionetką. Wypełniałam czyjś plan – i wbrew pozorom nie był to plan mojego męża sadysty (który być może był taką samą ofiarą jak ja, odgrywając rolę z poprzedniego życia), ale plan kogoś, kogo kiedyś, w innym życiu, kochałam. I ten ktoś – świadomie lub nie – wpakował mnie w tę samą chorą sieć wydarzeń.

Wszystko, co przydarzyło mi się złego w życiu – mąż sadysta, dziesięć lat niewoli, ucieczka i życie w podróży, w strachu, że on mnie znajdzie i dopadnie – wszystko to działo się po to, bym trafiła do tego miasta, spotkała Rafała i wypełniła wolę tego, który kochał zbyt mocno.

A ja tego nie chciałam. Miałam dość bycia marionetką. Być może ja i Rafał bylibyśmy ze sobą szczęśliwi. Ale on nie był moim wyborem. Próbowałam mu to wytłumaczyć i może nawet zrozumiał. Niedawno jednak dowiedziałam się, że kupił w M. mieszkanie i znalazł pracę. Wiem, że nie odpuści. Cóż, jeśli znów go pokocham, niech będzie. Ale nic na siłę i tylko dlatego, że gdzieś tam jest coś zapisane.

Reklama

Daria, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama