„Maż miał przyjechać w Wigilię, ale wolał siedzieć na wsi u rodziny. Trzymało go tam coś więcej niż pierogi teściowej”
„Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy mąż przyjedzie na Wigilię, czy zobaczę go tylko na zdjęciu wrzuconym przez jakiegoś krewnego z jego rodzinnego domu. Niby był moim mężem, ale coraz częściej miałam wrażenie, że jego prawdziwa rodzina to nie ja i dzieci, tylko tamta banda z jego wsi. Taka, którą miał – jak często mówił – w czterech literach”.

- Redakcja
Ludzie mówią, że święta to czas cudów. Ja przez wiele lat wierzyłam, że to prawda. Że grudniowe dni mają w sobie coś magicznego, co potrafi uleczyć nawet najbardziej pokancerowane relacje. Zwłaszcza między bliskimi. Ale tego roku pierwszy raz w życiu naprawdę poczułam, że święta to tylko dzień w kalendarzu. Padał śnieg, choinki świeciły w oknach, dzieciaki w szkole ćwiczyły kolędy. A ja siedziałam w pustym mieszkaniu i zastanawiałam się, czy mój mąż w ogóle wróci na Wigilię.
Mężowi było wszystko jedno
– Wstawisz kartony ze świątecznymi ozdobami z piwnicy? – zawołałam z kuchni, mieląc ser na sernik.
– Nie teraz, mam robotę – mruknął Mateusz znad laptopa.
Zerknęłam przez ramię. Znów scrollował zdjęcia ze wsi. Jego kuzyn Kacper wrzucał relacje z rąbania drewna i wieszania lampek na stodole, a mój mąż patrzył w ten ekran, jakby to była największa magia.
– Serio? – syknęłam. – Mamy grudzień, dzieci czekają na choinkę, a ty siedzisz i gapisz się na cudze życie?
– Daj spokój, Aga – westchnął. – W tygodniu nie mam czasu, w weekend się tym zajmę. Co za różnica, kiedy powiesimy te bombki?
Miał rację. Dla niego to naprawdę nie robiło różnicy. Czy choinka stoi, czy nie, czy dzieci robią łańcuchy z papieru, czy siedzą przy tablecie. Ostatnio miał wszystko gdzieś. Praca, zmęczenie, „muszę jeszcze dokończyć ten projekt” – jego ulubione zdanie. Tyle że miałam wrażenie, że ten „projekt” ma imię i nazwisko, i pochodzi z jego rodzinnej miejscowości.
– Wiesz co? – zaczęłam spokojnie, choć w środku się gotowałam. – Jak ci tak tęskno na wieś, to może pojedź i spędź tam święta. A my sobie jakoś poradzimy.
Spojrzał na mnie z lekkim uśmieszkiem.
– Może i tak zrobię.
I to „może” już wystarczyło, żebym całą noc leżała w łóżku, patrząc w sufit. Bo pierwszy raz pomyślałam, że on naprawdę by wolał spędzić ten czas bez nas.
Obiecał, że wróci na święta
Na drugi dzień ja milczałam, on też. Tylko dzieci próbowały ratować atmosferę, kręcąc się przy stole z wycinankami z kolorowego papieru. Asia narysowała św. Mikołaja, który niósł wielki worek prezentów, a Jaś skonstruował coś, co miało być reniferem. Patrzyłam na nich i ściskało mnie w środku. Bo wiedziałam, że znów będą pytać, kiedy tata zawiesi lampki. Kiedy kupimy choinkę. Kiedy będą Święta.
Wieczorem Mateusz wszedł do kuchni i jak gdyby nigdy nic oznajmił:
– W sobotę jadę do rodziców. Mama mówi, że trzeba przywieźć karpia z targu, a ojciec ma problem z piecem, zamarzła mu rura w łazience.
– A dzieci? A my? – zapytałam chłodno, choć znałam już odpowiedź.
– Przecież wrócę na Wigilię.
Przecież. To słowo było jak policzek.
– A może po prostu chcesz tam być. Bez nas. Bo prawda jest taka, że gdybyś mógł, to byś został tam na dłużej – rzuciłam, zmywając naczynia z takim impetem, że talerz mało nie pękł.
– Nie dramatyzuj. Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz. Jadę tylko pomóc – odburknął, po czym wyszedł z kuchni i zatrzasnął za sobą drzwi do sypialni.
Zasnęłam późno. A gdy rano weszłam do pokoju dzieci, Asia siedziała w piżamie i rysowała laurkę z podpisem „Wesołych Świąt, Tatusiu”. Nagle poczułam, że nawet jeśli wróci na Wigilię, to i tak już od nas odszedł. Może nie fizycznie, ale sercem był zupełnie gdzie indziej.
Po prostu wyszedł
W sobotę wstał wcześniej niż zwykle. Skradał się po mieszkaniu, jakby nie chciał nikogo obudzić, ale i tak mnie zbudził zgrzyt zamka w drzwiach. Spojrzałam na zegarek – szósta rano. Nie pożegnał się. Nie powiedział, kiedy wróci. Po prostu wyszedł.
Dzieci obudziły się godzinę później. Zaspane, w ciepłych piżamach, z nadzieją w oczach.
– A gdzie tata? – zapytała Asia, ocierając oczy.
– Pojechał na wieś – odpowiedziałam, starając się brzmieć normalnie. – Pomóc dziadkom.
– A wróci na wieczór? Będziemy piec pierniczki… – dopytywała z nadzieją.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. I ta niepewność była jak drzazga, której nie umiałam wyciągnąć.
W ciągu dnia dzwoniłam do niego trzy razy. Nie odebrał ani razu. Napisałam mu wiadomość, krótką, bez pretensji: „Daj znać, o której wrócisz. Dzieci pytają”. Zobaczyłam, że odczytał. Nie odpisał.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, znowu próbowałam. W końcu odebrał.
– Czego znowu chcesz? – usłyszałam w słuchawce jego zmęczony głos.
– Chcę wiedzieć, co się dzieje. Czy w ogóle wracasz na Wigilię?
– No wrócę. Przecież mówiłem. Daj mi święty spokój, Aga, naprawdę. Jestem tu, bo muszę.
– Musisz? – prychnęłam. – Czy chcesz?
Zamilkł na moment.
– Nie mam siły na te twoje gierki. Pa.
Rozłączył się. I wtedy do mnie dotarło. On nie uciekł do rodziców. On uciekł ode mnie. Od nas.
Na zdjęciach była dziewczyna z liceum
Wigilia zbliżała się jak śnieżyca – nie do zatrzymania, a ja bezradnie czekałam, aż mnie zasypie. Zrobiłam wszystko, jak co roku. Pierogi, barszcz, sałatka jarzynowa. Dzieci pomagały, stroiły choinkę, którą kupiłam sama, targając ją spod sklepu z pomocą sąsiada z parteru. Mateusz nie zadzwonił. Nie napisał. Zero kontaktu od dwóch dni.
W południe 24 grudnia dostałam powiadomienie z mediów społecznościowych. Kacper, jego kuzyn, wrzucił zdjęcie z kuchni. W tle widać było stół – pełen jedzenia – a przy nim Mateusz. W czarnej koszuli, z kieliszkiem w dłoni, śmiał się do jakiejś kobiety w czerwonym swetrze. Przybliżyłam. To była Iwona, jego była dziewczyna z liceum. Od lat wdowa, mieszkała naprzeciwko jego rodziców.
Serce mi stanęło. Nie wiedziałam, co bardziej bolało – jego obecność tam, czy brak jakiejkolwiek wiadomości tu. Dzieci ubrały się odświętnie. Ja też. Siedzieliśmy przy stole, puste miejsce z opłatkiem dla wędrowca stało tuż obok mnie. Gapiłam się w nie, jakby to ono miało mi wyjaśnić, co poszło nie tak.
O dwudziestej drugiej napisał: „Zostałem na noc. Rodzice chcieli. Wrócę jutro”. Chciałam odpisać coś gorzkiego, w stylu: „Nie wracaj wcale”, ale wyłączyłam telefon. Nie płakałam. Nie miałam już siły. Zaczęłam tylko rozumieć, że on naprawdę miał nas w czterech literach. A tam, na wsi, przy swoim stole, wśród „swoich”, czuł się lepiej. Nawet jeśli w tych „swoich” znalazło się miejsce dla byłej miłości. A dla nas – nie.
Wrócił za późno
Rano dzieci wpadły do sypialni z wrzaskiem, że przyszedł Mikołaj. Cieszyły się z nowych książek, puzzli i gier, a ja próbowałam nie patrzeć na drzwi. Mateusza nie było. Zostawił po sobie tylko SMS-a. „Wrócę jutro” stało się „jeszcze chwilę zostanę”, potem „coś się przeciągnęło”. Ostatecznie przyjechał 26 grudnia, kiedy choinka przestała już pachnieć, a pierogi były tylko wspomnieniem.
Wszedł, jakby wyszedł tylko po bułki. Buty za drzwiami, kurtka na wieszak, pocałunek rzucony dzieciom w czubki głów.
– Jak było? – zapytałam chłodno.
– Spoko. Trochę się zasiedzieliśmy. Mama nie czuła się najlepiej. Poza tym Iwona… no wiesz, miała ciężki rok. Samotna kobieta, rozumiesz.
Nie rozumiałam. Albo raczej: rozumiałam aż za dobrze.
– A dzieci? Nie tęskniłeś?
– No przecież jestem. Teraz możemy spędzić trochę czasu razem.
– Teraz? Jak już po wszystkim? – parsknęłam.
– Naprawdę musimy się kłócić w drugi dzień Świąt?
– Nie. Już się nie kłócimy. Już nie trzeba. Wszystko jest jasne.
Dzieci siedziały w salonie, oglądając bajkę. A my, jak obcy ludzie, dzieliliśmy się czymś, co nie przypominało ani małżeństwa, ani rodziny. I w tej ciszy zrozumiałam jedno: wrócił tylko dlatego, że nie wypadało dłużej zostać.
Tęsknił, ale nie za nami
Minął tydzień. Choinka zgubiła igły, dzieci zapomniały już o prezentach, a Mateusz chodził po domu jak cień. Nie pytał, co czuję. Nie przeprosił. Wrócił do pracy, do komputera, do wieczornego „nie mam siły teraz gadać”. Jakby świąt nigdy nie było.
Którejś nocy obudziłam się i zobaczyłam, że nie ma go w łóżku. Siedział w salonie, w samych spodniach, z telefonem w ręce. Ekran rozświetlał mu twarz. Zbliżyłam się bezszelestnie. Pisał z Iwoną. „Tęsknię” – napisał. „Mi też cię brak” – odpisała. Patrzyłam na to przez kilka sekund. Potem cofnęłam się do sypialni, położyłam z powrotem i patrzyłam w sufit.
Rano zrobiłam dzieciom śniadanie, spakowałam plecaki do przedszkola i szkoły. Mateusz siedział przy stole, pił kawę i udawał, że nie widzi moich spakowanych toreb.
– Gdzie jedziesz?
– Do mamy. Na kilka dni. Muszę pomyśleć. I odpocząć od udawania, że wszystko gra.
Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Wyszłam. Nie wróciliśmy do siebie. Po Nowym Roku wysłał mi wiadomość, że on i Iwona są razem. Dzieci odwiedzał rzadko. Z czasem przestali go wypytywać.
Dziś wiem, że nie zdradził mnie wtedy, przy tym wigilijnym stole. On odszedł dużo wcześniej. A ja przez długi czas nie chciałam tego widzieć. Zostały mi dzieci, własny spokój i Święta, w których już nie muszę liczyć, czy mąż mnie zaszczyci swoją obecnością.
Agnieszka, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam, by mój eks spędził z dziećmi Wigilię, więc zaprosiłam go z nową kobietą. Teraz cieszę się, że nam nie wyszło”
- „Mój mąż jest jak bryła lodu, a ja marzę o odrobinie czułości. Nie o takie małżeństwo mi chodziło”
- „Pierwsza Wigilia u rodziców mojego chłopaka miała być nowym etapem w naszym związku. Okazało się, że to początek końca”