„Mąż miał przyjechać z Norwegii na pierwszą komunię syna. Po tym, co zrobił, może już nigdy nie wracać do Polski”
„Zbliża się ważny dzień. Dla niego. Komunia – pierwsza, jedyna. Dla mnie – kolejny test, czy uda mi się udźwignąć wszystko samej. Jarek powiedział, że postara się być. Nic nie obiecywał, ale wiem, że Kuba i tak wziął to za obietnicę. I ja... też. Cichutko. Żeby potem nie bolało. Ale bolało zawsze, nawet jeśli się nie spodziewałam”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam robić wszystko sama. Może wtedy, gdy Jarek pierwszy raz wyjechał do Norwegii. To miały być trzy miesiące. Potem jeszcze trochę, aż wszystko się „ustabilizuje”. Został pięć lat. Ja – w Polsce. On – w obcym kraju. I Kuba, nasz syn, coraz bardziej milczący i zamknięty w sobie. Codzienność stała się rutyną: praca, szkoła, obiad, obowiązki. Wieczory to milczenie albo szybkie rozmowy przez telefon, w których próbowaliśmy udawać rodzinę.
Kuba jest dobrym chłopcem. Cichym, zamyślonym. Czasem mam wrażenie, że dojrzalszym ode mnie. Rzadko o coś prosi, nie kaprysi, nie narzeka. I właśnie to boli najbardziej. Jakby zrezygnował z czegoś, zanim w ogóle spróbował. Czasem zastaję go siedzącego z albumem, wpatrującego się w zdjęcia. Wiem, że tęskni. Ale nic nie mówi.
Zbliża się ważny dzień. Dla niego. Komunia – pierwsza, jedyna. Dla mnie – kolejny test, czy uda mi się udźwignąć wszystko samej. Jarek powiedział, że „postara się być”. Nic nie obiecywał, ale wiem, że Kuba i tak wziął to za obietnicę. I ja... też. Cichutko. Żeby potem nie bolało. Ale bolało zawsze, nawet jeśli się nie spodziewałam.
Byłam zawiedziona
Dzień zaczął się wcześnie. Kuba od świtu kręcił się po mieszkaniu, jakby coś miało się wydarzyć. Próbował ukryć podekscytowanie, ale znałam go zbyt dobrze. Każde jego spojrzenie na zegar, każde uchylenie firanki mówiło jedno – czekał. Nie na prezenty. Na ojca.
Przygotowania zajęły nam cały ranek. Uroczystość, goście, tort z cukierni, białe koszule, zdjęcia. Każdy mówił, że Kuba wygląda jak mały pan. Uśmiechał się, jak trzeba, dziękował za prezenty: rower, zegarek, tablet. Wszyscy byli zachwyceni – jakie to teraz dzieci mają szczęście, jakie czasy, ile rzeczy. Tylko ja widziałam, że jego uśmiech nie sięgał oczu.
Z każdą godziną jego spojrzenia na drzwi stawały się coraz bardziej bolesne. Tak, jakby sam siebie przekonywał, że jeszcze jest czas. Że jeszcze może się pojawić. Że może zaraz zadzwoni domofon, a za drzwiami stanie on – Jarek. W garniturze? W dżinsach? Już nie wiem, jak on teraz wygląda. I nie wiem, czy Kuba by go od razu poznał.
– Myślisz, że jeszcze przyjedzie? – zapytał mnie, a ja miałam ochotę się rozpłakać.
– Kochanie, naprawdę nie wiem. Miał dużo pracy… ale stara się – wyszeptałam, bo nie umiałam powiedzieć prawdy.
– Przecież obiecał – powiedział tylko, cicho, jakby do siebie.
Nie odpowiedziałam. Bo nie miałam czym zapełnić tej pustki. A wszystkie te piękne, drogie rzeczy wokół – nagle wyglądały jak kiepska dekoracja sceny, na której nie pojawił się najważniejszy aktor.
Syn miał pretensje
Wieczorem, gdy wszyscy już wyszli, dom ucichł, a ja zaczęłam zbierać talerze ze stołu, Kuba siedział w kącie salonu, obok nowego roweru. Nie dotknął go ani razu. Tylko patrzył.
– Pomóc ci w czymś? – zapytałam odruchowo.
– Nie. – Jego głos był twardy, zimniejszy niż zwykle.
Odstawiłam półmisek i usiadłam naprzeciwko.
– Kuba…
– Czemu on naprawdę nie przyjechał? – przerwał mi, nie podnosząc głosu.
Zamarłam.
– Przecież ci mówiłam… – zaczęłam, ale zaraz uniósł głowę i spojrzał na mnie prosto.
– Nie. Chcę prawdy. Nie bajek. Nie wymówek.
Zacisnęłam usta. To był ten moment, którego bałam się od miesięcy.
– Nie mogłam mu kazać rzucić pracy – powiedziałam w końcu. – Robi, co może.
– Ale mógłby rzucić wszystko choćby na jeden dzień. Chociaż raz. Dla mnie – jego głos drżał, ale kontynuował. – Nie chcę już słyszeć, że coś mu „nie wyszło”. On mnie po prostu nie chce. I tyle.
– Kuba… nie mów tak – próbowałam. – On cię kocha. Tylko…
– Tylko co? Tylko kasa jest ważniejsza?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo może miał rację. Bo może i ja przestałam wierzyć, że Jarek jeszcze wróci. Siedzieliśmy w tej ciszy, a ja po raz pierwszy poczułam, że mój syn przestaje być dzieckiem. Że właśnie zamknął drzwi, których nikt już nie otworzy.
Czułam się osamotniona
Myślałam, że już śpi. Było po dwudziestej drugiej, mieszkanie tonęło w półmroku. Siedziałam w kuchni, telefon przy uchu, palce drżały, jakbym pierwszy raz dzwoniła do Jarka. Odebrał szybko. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.
– On się naprawdę łudził, że przyjedziesz – powiedziałam w końcu.
– Wiem… Przepraszam – odpowiedział cicho.
– To już nie są drobiazgi. To są chwile, których nie da się odkupić prezentami.
– Nie dałem rady. Praca, zmiany… Starałem się.
– Starałeś się za mało – odpowiedziałam ostro, po raz pierwszy od lat bez owijania w bawełnę. – On czekał na ciebie, nie na rower.
– Może już nie pasuję do waszego życia – mruknął.
Zamknęłam oczy. Miałam ochotę krzyczeć, ale zabrakło mi siły. Zamiast tego westchnęłam i powiedziałam tylko:
– Wiesz, on właśnie zamyka się na dobre. I jeśli ty go nie zatrzymasz, ja nie dam rady.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam głowę. Kuba stał w progu, w piżamie, boso. Patrzył prosto na mnie.
– Słyszałem wszystko – powiedział spokojnie, ale jego oczy błyszczały od łez. – Nie chcę już żadnych prezentów.
– Kuba… – zaczęłam, ale on wszedł do kuchni i spojrzał na telefon w mojej dłoni.
– On już nie jest moim tatą. Tylko jakimś obcym facetem.
Nie powiedział nic więcej. Wyszedł powoli, zostawiając nas oboje z milczeniem, które bolało bardziej niż wszystkie słowa razem wzięte.
Byłam w szoku
Następnego dnia rano zastałam go w przedpokoju. Stał w kurtce, z torbą pełną prezentów. Tablet jeszcze w pudełku, elegancki zegarek. Nawet koperty z pieniędzmi, które dostaliśmy od rodziny, wrzucił do środka. Chciałam go powstrzymać, kiedy złapał za rower.
– Co ty robisz? – zapytałam, zaniepokojona.
– Możesz mnie podwieźć do kościoła? – odpowiedział spokojnie, jakby to była najzwyklejsza prośba o podwózkę na lekcje.
Zgodziłam się. W drodze nie odezwał się ani słowem. Tylko trzymał torbę na kolanach i patrzył przez szybę. Zatrzymałam się, gdy pokazał ręką. Wysiadł. Ja czekałam w aucie, z sercem ściśniętym, obserwując przez szybę jego drobną sylwetkę, jak znika w drzwiach kościoła.
Po jakichś dwudziestu minutach wrócił. Bez torby.
– Oddałeś wszystko? – zapytałam, choć odpowiedź była oczywista.
– Tak. Ksiądz powiedział, że przekażą dzieciom z domu dziecka. Tym, które nie mają nikogo.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czułam. Wstyd, żal, może też podziw? A może po prostu niemoc.
– Powiedziałem mu, że ja też nie mam już nic – dodał, cicho, bardziej do siebie niż do mnie.
Tego dnia nie zapytał ani razu o ojca. Nie mówił też o prezentach. Wieczorem zasnął szybciej niż zwykle. A ja siedziałam obok, gładząc jego włosy i czując, jak w moim sercu pęka coś, co trzymało się jeszcze tylko na słabych wspomnieniach.
To było pożegnanie
Przy śniadaniu siedzieliśmy w milczeniu. Kuba patrzył przed siebie, jakby nie do końca był obecny. W salonie nadal stały resztki ozdób – pęknięte balony, kawałek wstążki na podłodze, pudełko po torcie. Ślady po dniu, który miał być radosny. Usiadłam na kanapie, Kuba stanął w drzwiach. Patrzył na mnie długo, zanim odezwał się spokojnie, bez żalu, ale z czymś głębszym.
– Wiesz, czemu to wszystko oddałem? – zapytał.
– Czemu?
– Bo to nie były moje prezenty. Były dla chłopca, którego on udawał, że kocha.
Zamilkłam. Chciałam zaprzeczyć, obronić Jarka, coś wyjaśnić. Ale nic nie przyszło mi do głowy. Moje dziecko mówiło rzeczy, których ja nie potrafiłam nawet wypowiedzieć.
– Ale ja cię kocham – powiedziałam w końcu. Z całej siły. – Całym sercem.
– Wiem – odparł. – I dlatego jeszcze nie uciekłem stąd na dobre.
To zdanie zostawiło mnie bez tchu. Słuchałam go, jakby mówił mi, że jest starszy, niż pozwalam mu być. Jakby już postanowił, że nigdy nie będzie taki jak jego ojciec.
Wieczorem zobaczyłam go, jak patrzy na stare zdjęcie – my troje, jeszcze razem. Podszedł do ramki, przyjrzał się i powiedział cicho:
– Nie chcę już być tym chłopcem. Jego synem.
A ja zrozumiałam, że tego dnia nie tylko oddał prezenty. On pożegnał część siebie.
Wystarczy być
Minęło kilka tygodni. Wiosna rozgościła się na dobre, dzieci z osiedla znowu grają w piłkę, a sąsiadki wystawiają kwiaty na balkony. Kuba jakby trochę wypogodniał, choć śmieje się rzadziej. Nie zadaje już pytań o ojca. Nie dzwoni do niego sam, a gdy Jarek próbuje się połączyć, Kuba mówi krótko: „Nie mogę teraz” i wychodzi do pokoju.
Ostatnio, wracając z zakupów, przeszliśmy obok kościoła. Przed budynkiem siedziała grupka dzieci z pobliskiego domu dziecka. Jedno z nich bawiło się tabletem, który rozpoznałam. Nie powiedziałam nic. Kuba też milczał, ale widziałam jego twarz. Uśmiechnął się – smutno, ale szczerze. Jak ktoś, kto stracił coś cennego, ale zdążył się już pogodzić z tą stratą.
Wtedy uświadomiłam sobie, że mój syn nie jest już dzieckiem. Przeszedł przez rozczarowanie, które mogło go złamać, a zamiast tego zbudowało w nim siłę. Nie wiem, czy Jarek to kiedykolwiek zrozumie. Może nigdy. Ale wiem, że Kuba nie będzie taki jak on. Mój syn nie zapomni, jak boli nieobecność. I może właśnie dlatego kiedyś stanie się ojcem, który będzie obecny. Który nie przegapi najważniejszych chwil.
A ja… ja wciąż się uczę. Być może za późno, ale z całego serca. Uczę się, że nie da się wypełnić pustki rzeczami. Że czasem jedyne, co możemy dać drugiemu człowiekowi, to nasza prawdziwa obecność. Czułość. Uważność. I że to wystarczy.
Tyle właśnie znaczy być.
Anna, 37 lat
Czytaj także:
- „Rodzina męża zrobiła cyrk z Komunii córki. Miarka się przebrała, gdy szwagier puścił film z moim mężem w roli głównej”
- „Po rozstaniu okazało się, że mój partner kochał nie tylko mnie. Nie wiem, czemu byłam taka ślepa”
- „Syn i córka doili mnie z kasy, ile wlezie. A kiedy potrzebowałam pomocy, zostawili mnie na lodzie”