Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie stało się zbyt ciche. Że za bardzo przypomina serial, który ktoś zostawił w tle – leci, ale nikt go już nie ogląda. Tak czułam się od dłuższego czasu w małżeństwie z Pawłem. Nie było awantur, dramatów. Był spokój. Taki... zbyt mdły. Jak zupa bez soli.

Reklama

Mam na imię Kasia, mam trzydzieści pięć lat i od dziesięciu jestem żoną Pawła. Wspólne mieszkanie, kredyt, pies, wakacje w Grecji co dwa lata – standard. Paweł to dobry facet. Albo przynajmniej zawsze tak mówiłam. Słucha, kiwa głową, w weekendy sprząta łazienkę. Ale od dawna czuję, że w jego oczach nie ma już tego błysku. Nie wiem, czy kiedykolwiek tam był.

W ciągu ostatnich lat praktycznie przestaliśmy żyć jak małżeństwo – staliśmy się współlokatorami z dobrze zorganizowanym planem dnia. Ja gotuję kolację, on po niej zmywa. Ja podlewam kwiaty, on wyprowadza psa. Czasem pyta, czy kupić mleko. Czasem zapyta, czy boli mnie głowa. A czasem... nie pyta już o nic.

Lena była moim światłem. Moją przeciwwagą. Najlepsza przyjaciółka od czasów liceum – zawsze z uśmiechem, zawsze z energią, z tym swoim domkiem na wsi pachnącym lawendą i czerwonym winem. Kiedy Paweł milczał, Lena mówiła. Kiedy ja wątpiłam, ona śmiała się, że „wszystko i tak się jakoś ułoży”.

I co roku, Paweł przygotowywał dla mnie dżem truskawkowy. Taki nasz rytuał. Kupował łubianki owoców, stał w kuchni w tym swoim śmiesznym fartuszku z napisem „Kucharz idealny” i zamykał lato w słoikach. Ten smak – słodki, z odrobiną cytryny – znałam na pamięć. To była jedna z niewielu rzeczy, które jeszcze trzymały mnie przy tej naszej wspólnej codzienności.

Nie wiedziałam wtedy, że za chwilę wszystko się posypie. Nie wiedziałam, że zdrada potrafi smakować znajomo. Że pachnie latem. Że zamknięta w słoiku będzie mi przypominać o wszystkim, czego już nie odzyskam.

Ten widok dał mi do myślenia

– Kasia, podasz mi jeszcze łyżeczkę? – zawołała Lena znad czajnika. – Ta konfitura aż się prosi o to, żeby ją dobrze wymieszać!

Stałam przy jej dębowym stole i kroiłam chleb. Czułam zapach świeżo parzonej kawy, domowego pieczywa i truskawek. To był nasz drugi poranek w jej domku na wsi – wyjechaliśmy z Pawłem na kilka dni urlopu, a Lena nalegała, byśmy zatrzymali się u niej. W końcu „tyle się nie widziałyśmy”.

– Jasne – odpowiedziałam i odwróciłam się do szafki obok lodówki.

Pociągnęłam za uchwyt, uchylając drzwi, i... zamarłam. Na górnej półce, równo ułożone, stały słoiki. Dziewięć. Może dziesięć. Każdy z białą nakrętką i czerwoną wstążką przewiązaną pod szyjką. I na każdym znajoma etykieta: „Lato 2024. Dżem truskawkowy”.

Nie mogłam się ruszyć. Ten sam krój pisma. Te same wstążki. Te same etykiety, które co roku przyklejałam z Pawłem w naszej kuchni. Spojrzałam na jeden ze słoików – był trochę niedokręcony. Zauważyłam małą smugę dżemu na szkle.

Ten sam smak. Ta sama konsystencja. Nawet cytryna – Paweł zawsze dodawał kilka kropel, „żeby przełamać słodycz”.

– Ej, co się tak zapatrzyłaś? – zapytała Lena, podchodząc za moimi plecami. – Szukasz czegoś?

Zamknęłam szafkę powoli. Bardzo powoli.

– Nie... Po prostu... ten słoik... wygląda jak... jak te, które Paweł robi.

– No tak, może. Może trochę... – Lena roześmiała się nerwowo. – Może kiedyś od was coś podpatrzyłam? Chyba nawet pytałam go kiedyś o przepis, pamiętasz?

Nie, nie pamiętałam.

– Tak, może... może tak – odpowiedziałam cicho, wracając do stołu.

Lena mówiła coś dalej, ale już jej nie słyszałam. W głowie miałam tylko jeden obraz: Paweł, mój mąż, w naszej kuchni, mieszający truskawki. I słoiki – takie same jak te, które teraz stoją w kuchni mojej najlepszej przyjaciółki. Słoiki, które miały być tylko dla mnie.

Kłamstwo o smaku truskawek

Kilka dni później siedziałam na werandzie, z kubkiem kawy w dłoni. Słońce przemykało między liśćmi, w tle słychać było cykady i szum stawu. Paweł siedział kilka metrów dalej, zapatrzony w telefon.

– Może pójdziesz z nami na spacer? Lena chce nam pokazać tę starą cegielnię – zagadnęłam, próbując przebić się przez barierę ciszy.

– Zaraz. Muszę tylko coś dokończyć – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Coś ciekawego? – zapytałam, podchodząc bliżej.

– Zdjęcia... Przeglądam, może coś z tego wyjazdu w końcu wyślę twojej mamie.

Uśmiechnęłam się sztucznie. Wzięłam jego telefon z jego kolan, chcąc kliknąć folder z aparatem. Nie zaprotestował – chyba nie pomyślał, że cokolwiek tam znajdę. Ale ja... znalazłam.

Było to jedno zdjęcie. Zrobione w tej samej kuchni, gdzie kilka dni temu stałam osłupiała przed szafką ze słoikami. Paweł siedział przy stole. W ręku trzymał kubek. Biały, z czarnym napisem.

Znieruchomiałam. Świat się zatrzymał. Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy. Kubek był Leny. Widziałam go tu wcześniej. Nawet zapytałam, skąd go ma – powiedziała, że „dostała w ramach żartu”. Ale mi nie było do śmiechu. Bo to zdjęcie nie zostało zrobione podczas tego wyjazdu. On musiał tu bywać wcześniej. I to częściej, bo sprawiał wrażenie mocno zadomowionego.

– Kasia, co jest? – zapytał Paweł, unosząc wzrok.

– To zdjęcie... – powiedziałam. – Kiedy to było? I kto ci je zrobił?

– Jakie zdjęcie?

Odwróciłam ekran telefonu w jego stronę. Zamilkł. Patrzył na zdjęcie. Potem na mnie.

– To tylko głupia fotka... – zaczął, ale głos miał zbyt wysoki.

– W kuchni Leny? Z jej kubkiem? Paweł... – spojrzałam mu prosto w oczy. – Co się dzieje?

Nie odpowiedział. Schował telefon do kieszeni, jakby to miało zatrzeć ślad. Ale ślad był. Został we mnie. Jak posmak dżemu, który przez całe lato jadłam na śniadanie. Jak kłamstwo, które miało smak truskawek.

W końcu ich nakryłam

Słońce już zaszło, a ja nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc, jak Paweł oddycha równo po drugiej stronie łóżka. Niby spał. Jakby wszystko było normalnie. Jakby nie było zdjęcia. Jakby nie było tego kubka. Jakby nie było mnie.

Zeszłam na dół po wodę. Przechodziłam obok tarasu i wtedy usłyszałam ich głosy. Ciche. Zbyt ciche. Ale noc była spokojna, powietrze wilgotne, i każde słowo niosło się echem.

– Myślisz, że coś podejrzewa? – zapytał Paweł szeptem.

– Nie wiem... Może... – odpowiedziała Lena. – Widziałam jej minę przy słoikach. Chyba zaczyna łączyć fakty.

– Lena, musimy jej w końcu powiedzieć. To chore.

– Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Poczekajmy. Jeszcze trochę... – Lena zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Po tym wszystkim, chyba powinniśmy jej w końcu powiedzieć.

To wystarczyło.

Powiedzieć mi co?! – rzuciłam, otwierając z hukiem drzwi tarasu. Stałam w piżamie, z włosami w nieładzie i rozedrganym sercem, ale ze wzrokiem wyostrzonym jak nóż.

Lena odskoczyła. Paweł zamarł z kieliszkiem w dłoni.

– Kasia... – zaczął cicho.

– Tylko nie „Kasia”. Nie teraz. Nie po tym, co właśnie usłyszałam – głos mi drżał, ale nie miałam zamiaru milczeć. – Co mieliście mi powiedzieć? Że sypiacie ze sobą za moimi plecami? Że ten cholerny dżem był dla ciebie, Lena? Dla ciebie, mojej najlepszej przyjaciółki?!

Lena spuściła wzrok. Paweł wstał, jakby chciał mnie uspokoić.

– Proszę... Daj nam to wytłumaczyć...

– Nie. Teraz wy będziecie słuchać. Będziecie słuchać, jak pęka kobiecie serce. Jak wali się jej cały świat. Jak traci dwie najbliższe osoby. W jednej chwili.

Byłam wściekła. Ale pod tą wściekłością było coś jeszcze. Czułam się naga. Zdradzona. Upokorzona.

Odeszłam stamtąd bez słowa więcej. Weszłam do lasu, na ścieżkę za domem, nie oglądając się za siebie. I nie miałam pojęcia, czy wrócę.

Poznałam całą prawdę

Szłam długo. Nie pamiętam ile. Buty miałam przemoczone od rosy, włosy przyklejone do twarzy, a serce – ciężkie jak głaz. Droga prowadziła mnie przez pola i zarośla, aż w końcu usiadłam przy starej wierzbówce nad strumykiem. Tam, gdzie kiedyś siedziałam z Pawłem, gdy jeszcze byliśmy zakochani. Trzymał wtedy w dłoni truskawkę, którą mi podarował z uśmiechem.

„Bo jesteś słodsza niż ona” – powiedział wtedy. Zamknęłam oczy. Te słowa, kiedyś czułe, teraz rozdzierały mnie od środka.

Nagle usłyszałam kroki. Delikatne, jakby ktoś bał się podejść za blisko.

– Mogę? – spytała Lena. Stała kilka metrów ode mnie, jak cień.

Milczałam. Nie spojrzałam na nią, ale nie odeszła.

– Paweł przyszedł do mnie po jednej z waszych kłótni – zaczęła cicho. – Był zmęczony, rozbity. Usiedliśmy przy winie. Tylko rozmawialiśmy. I jakoś... to się stało. Nie planowaliśmy tego, przysięgam. On płakał. Mówił, że ty go już nie kochasz, że jest ci obojętny...

– A ty mu uwierzyłaś? – przerwałam, nadal nie patrząc. – I postanowiłaś go pocieszyć w swoim łóżku?

Lena zamilkła. A potem:

– To nie tak. To zaczęło się niewinnie. On przychodził coraz częściej. A ja... poczułam się potrzebna. Wreszcie nie byłam tylko „tą przyjaciółką”, którą się odwiedza, żeby się wygadać.

– A więc to o to chodziło? Chciałaś być główną bohaterką?

– Nie. Chciałam być... kochana – szepnęła.

Odwróciłam się do niej powoli. Spojrzałam jej prosto w oczy. I wtedy pierwszy raz zobaczyłam w niej nie moją przyjaciółkę, ale kobietę. Kobietę zagubioną, głodną uwagi, może nawet bardziej samotną niż ja.

– A ten dżem? – zapytałam po chwili. – To też był jakiś symbol? Pierwszy gest? Początek waszego romansu?

Lena kiwnęła głową.

– Tak. Przyniósł go któregoś razu. „Spróbuj, dodałem więcej cytryny. Tak, jak lubisz” – powiedział. Uśmiechnęłam się wtedy. Bo pamiętałam, że ty też tak zawsze mówiłaś.

I wtedy to mnie złamało. Ten detal. To, co miało być tylko nasze. Prywatne. Intymne. Stało się wspólne z nią.

Wstałam i odeszłam bez słowa. Zostawiłam ją tam ze wspomnieniami i z poczuciem winy. I pierwszy raz naprawdę nie wiedziałam, co dalej.

Wiedziałam już wszystko

Wróciłam późnym wieczorem. Dom był cichy, jakby wszyscy w nim przestali oddychać. Lena siedziała na schodach przed wejściem, ale minęłam ją bez słowa. Weszłam do środka. Chciałam porozmawiać z Pawłem. Bez jej obecności. Bez jej spojrzeń.

Znalazłam go w pokoju gościnnym. Siedział zgarbiony na łóżku, trzymał się za głowę. Usłyszał moje kroki, ale nie podniósł wzroku.

– Chciałam tylko jednego – zaczęłam – usłyszeć, że jeszcze coś dla ciebie znaczę. Że nie byłam tylko wygodną przystanią między jedną fascynacją a drugą.

Cisza. Tylko zegar tykał gdzieś w kącie.

Czy ty mnie w ogóle kochałeś? – spytałam cicho.

W końcu podniósł głowę. Jego twarz była pusta. Nie było w niej winy. Tylko zmęczenie.

Nie wiem – powiedział. – Chciałem... żeby było dobrze. Ale potem wszystko się rozjechało. A ja... nie umiałem tego naprawić.

– Więc poszedłeś do niej? Bo było prościej?

– Nie, to nie tak. To nie było zaplanowane. Po prostu... czułem się przy niej potrzebny.

– A ja? Ja ciebie nie potrzebowałam? – mój głos zaczął drżeć.

– Nie, Kasia. Ty byłaś... – zaciął się – Ty byłaś zawsze silna. Mądra. I wydawało mi się, że nie potrzebujesz niczego więcej. Że wszystko masz poukładane.

– A może to ty nie chciałeś już być potrzebny? – warknęłam. – Bo przestałeś się starać. Bo było ci wygodnie. Bo wiedziałeś, że ja wszystko „ogarniam”.

Zamilkł. Patrzyliśmy na siebie jak obcy. Jak dwoje ludzi, którzy kiedyś dzielili życie, a teraz nie potrafią nawet wspólnie wypić herbaty.

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zapytałam cicho. – Że kiedy robiłeś ten cholerny truskawkowy dżem, wiedziałeś, że to nie tylko dla mnie. Że to dla niej. I pozwalałeś mi wierzyć, że jeszcze jesteśmy „my”.

Paweł nie odpowiedział. I w tej ciszy – wiedziałam już wszystko.

Miałam dość kłamstw

Następnego ranka wstałam wcześnie. Jeszcze zanim słońce wpełzło do kuchni. Spakowałam walizkę w milczeniu – kilka sukienek, szczoteczka, książka, której nigdy nie skończyłam czytać. Ostatni raz spojrzałam na lustro. Nie było w nim już tej samej kobiety, która przyjechała tu z nadzieją na spokojny urlop. Teraz patrzył na mnie ktoś inny. Ktoś niepewny, ale nie dający się złamać.

Na stole w kuchni postawiłam słoik dżemu. Ten sam, z którym wczoraj Paweł zrobił sobie kanapkę. Bez słowa. Bez skruchy.

Słoik pachniał truskawkami i cytryną. Pachniał latem, które powoli mijało.

– Gotowa? – zapytała Lena, która pojawiła się nagle w drzwiach, ubrana w swój ulubiony szlafrok. Nawet teraz, z oczami czerwonymi od płaczu, wyglądała zbyt pewnie. Zbyt... normalnie.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale jadę.

– Dokąd?

– Gdziekolwiek, gdzie nie jest duszno od kłamstw.

Złapałam walizkę i przeszłam obok niej. Nie zatrzymała mnie. Tylko szepnęła:

Przepraszam.

Nie odwróciłam się.

Na schodach minęłam Pawła. Stał przy framudze, jakby chciał coś powiedzieć. Ale znowu – nic nie padło. Żadnych słów. Tylko to jego „nie wiem, co zrobić” wiszące w powietrzu.

Wyszłam z domu, zostawiając Lenę i Pawła za sobą. Chciałam być jak najdalej od ich słoików, tarasu, win i sekretów. Nie wiedziałam, dokąd pójdę. Ale po raz pierwszy od miesięcy czułam, że idę po coś swojego.

Może nie odzyskam już zaufania do ludzi. Może nigdy nie zjem więcej dżemu truskawkowego. Ale wiedziałam jedno: już nigdy nie będę częstować nikogo czymś, co dla mnie samej było kłamstwem.

Katarzyna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama