Reklama

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jedna decyzja i jedna noc przekreśli wszystko, co do tej pory uważałam za stabilne i pewne. Pamiętam dokładnie ten pierwszy poranek na Krecie. Gdy wysiadłam z samolotu w sandałach, uderzył mnie zapach rozgrzanych ziół i soli. Miały to być wakacje, które odmienią nasz związek. Taki był plan. Ja, Piotrek i jego ojciec, który był wdowcem od pięciu lat. Mimo wieku wciąż bardzo elegancki, z klasą i może trochę zdystansowany.

Reklama

Mąż rezerwował hotel z widokiem na morze. Przed wyjazdem zapewniał mnie, że będzie pięknie, że pędzimy razem czas i odpoczniemy. A potem, pierwszego dnia po śniadaniu, zamknął się z laptopem w pokoju. Usłyszałam zza drzwi:

– Jeszcze chwilę, kochanie. Mam telekonferencję.

Każdego ranka znikał. Wracał wieczorem, czasem nawet po kolacji.

– Przepraszam, kochanie, ale praca.

Zostawałam więc z teściem. Wspólne śniadania, spacery, rozmowy o winie i sztuce, opowieści o jego młodości, o zmarłej żonie. Gdy o niej mówił, czasem patrzył wtedy na mnie dziwnie. Zbyt długo.

Poczułam, że jestem kobietą

Wieczór był ciepły, jakby powietrze owinięte zostało w miękką chustę. Siedziałam z teściem na hotelowym tarasie. Piotrka nie było – tłumaczył się spotkaniami z ważnym klientem. Nie rozumiał, że nie przylecieliśmy tu tylko po to, żebym patrzyła na zamknięte drzwi pokoju.

– Pyszne, nie? – zapytał teść, unosząc kieliszek do światła. – Tutejsza agiorgitiko. Czasem czuję w nim dym z ogniska. I jeszcze... wiśnie. Czasem kobiety pachną podobnie.

Zaśmiałam się, choć powinnam była poczuć się nieswojo. On patrzył na mnie uważnie, tak, jak nie patrzył Piotrek od... nie pamiętam kiedy. Siedzieliśmy blisko, może nawet za blisko jak na to, kim dla siebie byliśmy. Ale było w tym coś przyjemnego. Ciepło wieczoru, cisza, a może to, że ktoś w końcu mnie słuchał.

Nie wiem, co się z nami dzieje – wyrwało mi się. – Ze mną i Piotrkiem. On... jakby go nie było. Jakby nasze małżeństwo przestało cokolwiek znaczyć.

Teść nie powiedział od razu nic. Dopiero po chwili odsunął kieliszek i spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Piotrek cię nie widzi. Nie słucha. A ty zasługujesz na znacznie więcej.

To zdanie we mnie uderzyło. Tak, jakby ktoś nazwał coś, co ja tylko czułam – mętnie, niepewnie, z lękiem. Westchnęłam, a potem odchyliłam głowę i spojrzałam w ciemne niebo. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że jestem kobietą, a nie tylko... żoną.

Pocałował mnie

Kolejnego wieczoru znów byliśmy sami. Piotrek zamknął się z komputerem. Nawet się nie obejrzał, kiedy wychodziłam. Sukienka leżała na mnie lekko, wiatr igrał z materiałem, gdy czekałam na teścia przy zejściu na plażę. Miał na sobie lnianą koszulę i jasne spodnie – wyglądał jak przystojniak z filmu. Nie mówiliśmy zbyt wiele. Szliśmy brzegiem morza, a fale łaskotały nam stopy. Cisza między nami była dziwna, gęsta... Ale nie nieprzyjemna. Raczej taka, która coś zapowiada. Dotarliśmy do klifu. W dole skrzyły się światła tawern, a wiatr coraz mocniej szarpał moje włosy. Stanęłam przy barierce. Poczułam jego spojrzenie na sobie, ciepłe i ciężkie.

Wybacz, jeśli przekroczę granicę... – powiedział cicho.

Zanim zdążyłam zapytać, co ma na myśli, po prostu to zrobił.

Pocałował mnie. Nie był to nerwowy, urwany pocałunek. To było spokojne, pewne. Trwało... długo. Mogłam się odsunąć. Powinnam. Ale nie zrobiłam tego. Moje ciało... jakby już nie było moje. Zamiast tego zamknęłam oczy. Nic nie mówił. Ja też nie.

Później siedzieliśmy w ogrodzie hotelowym, pod palmami, na ławce. Opowiadał o tym, jak żona robiła dla niego najlepsze greckie ciasteczka z miodem. A ja mówiłam mu rzeczy, których nigdy nie powiedziałam Piotrkowi.

Przestałam czuć się ważna – powiedziałam w końcu. – Jakby już nic we mnie nie było interesujące. Jakbym zniknęła.

– Ale ja cię widzę – powiedział. – I nie potrafię przestać.

Zamilkliśmy. I wtedy wszystko już było przesądzone.

Czułam się jak idiotka

Wróciliśmy do Warszawy. Z jednej strony czułam ulgę. Kretę zostawiliśmy za sobą, jakby nigdy nie istniała. Z drugiej – nie mogłam przestać o niej myśleć. O tamtej ławce. O pocałunku. O dotyku, którego nie planowałam, ale który teraz nawiedzał mnie nocami. Piotrek był taki sam jak zawsze. Praca, ekran, ważne rozmowy. Jakby w ogóle nie zauważył, że coś się zmieniło. Minęły trzy tygodnie. Potem cztery. W piątym tygodniu coś mnie tknęło. W drogerii kupiłam test. Czułam się jak idiotka, trzydziestokilkuletnia kobieta z rozsądkiem i karierą, trzymająca w ręce pasek plastiku, który miał zmienić wszystko. Zamknęłam się w łazience. Oddech miałam płytki. Minuty dłużyły się jak godziny. Dwie kreski. Dwie wyraźne kreski. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Patrzyłam tylko w lustro, próbując obliczyć dni. Momenty. Tę jedną noc na Krecie.

Piotr nigdy nie chciał dziecka. Cały czas powtarzał, że nie teraz, że może kiedyś. Ale to „kiedyś” nigdy nie nadchodziło. O ciąży powiedziałam mu dopiero po tygodniu. Nie z radością. Z rezygnacją.

Będziemy mieli dziecko – rzuciłam, jakby to była wiadomość o przesuniętym spotkaniu.

Mąż uniósł brwi. Uśmiechnął się niepewnie.

– No to... gratulacje dla nas, kochanie.

Nie wiedział, że to nie sobie gratuluje. Kiedy synek się urodził, miał włosy jak płomień. Intensywnie rude. I spojrzenie... spojrzenie, które znałam z pewnej ławki pod palmami.

Trzymałam się swojej wersji zdarzeń

Siedzieliśmy przy stole. Rodzinny obiad. Piotrek, ja, mały Staś w krzesełku i teść w swoim ulubionym granatowym swetrze, który zawsze pachniał lekko lawendą i starym tytoniem. Staś właśnie próbował wcisnąć sobie ziemniaka do nosa, a ja udawałam, że wszystko jest normalnie. Wtedy Piotrek rzucił to zdanie. Jedno zdanie ciężkie jak kamień.

– Dziwne, że Stasio ma takie rude włosy... U nas w rodzinie tylko tata ma takie...

Spojrzałam na niego ze sztucznym uśmiechem.

Geny to dziwna sprawa – mruknęłam, łapiąc Staśka za rękę, żeby nie rozlał soku.

Teść uniósł wzrok znad talerza. Nasze spojrzenia się spotkały. I trwało to może sekundę, ale wystarczyło. Potem spuścił oczy i sięgnął po ziemniaka, jakby nic się nie stało. I tak właśnie wyglądała nasza nowa normalność. Nie było już rozmów na uboczu. Żadnych gestów, żadnych słów, które mogłyby zasugerować, że coś się między nami wydarzyło. Staś był dla niego „wnukiem”, a on – przykładnym dziadkiem. Ale czasem, gdy Staś krzyczał na cały dom albo śmiał się tak, że echo niosło się po korytarzach, Piotr marszczył brwi i mówił:

Skąd on to ma? Taki... temperament.

A ja powtarzałam:

Nie wiem, może z telewizji?

I nikt nie pytał więcej. Życie toczyło się dalej. Z pozoru nic się nie zmieniło – praca, zakupy, przedszkole, obiady, kredyt. A jednak wszystko było inne. Nie byłam już tą samą Eweliną. Może dorosłam, a może to życie mnie zmieniło.

Nie umiałam tego nazwać

Z teściem nigdy nie poruszałam tego tematu. Żadne „musimy porozmawiać”, żadne „co teraz?”. Po prostu... milczeliśmy. Ale w tej ciszy było więcej niż w jakimkolwiek wyznaniu. Nie próbował się zbliżyć do Staśka. Nie traktował go inaczej – nie był nachalny, nie był chłodny. Był... ostrożny. Uważny. Jakby bał się, że spojrzenie za długo utkwione w oczach chłopca zdradzi zbyt wiele. Piotrek niczego nie podejrzewał – a przynajmniej nigdy nie zadał pytania. Może nie chciał znać odpowiedzi. Może wolał nie wiedzieć. A ja postanowiłam nigdy nie poruszać tego tematu. Chroniłam dziecko, ale chroniłam też siebie. I Edwarda. I to wszystko, co jeszcze dało się uratować.

Czasami patrzyłam na Stasia, jak rysował zawzięcie przy stole – rudowłosy anioł o oczach, które przypominały mi tamtą noc. W jednej chwili czułam ciepło, wzruszenie i... coś więcej. Coś, czego nie umiałam nazwać. Może to był wstyd. A może... po prostu prawda, którą postanowiłam zamknąć w sobie na zawsze. W myślach powtarzałam tylko, że tej jednej nocy nigdy nie wymażę z pamięci. Zmieniła mnie.

Ewelina, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama