„Mąż mówił, że idzie na grzyby, a wracał z pustym koszem. Byłam w szoku, gdy odkryłam co wyczyniał na leśnej polanie”
„Był inny. Cichy, jakby nieobecny. Gdy jeszcze rok temu snuliśmy wieczorne rozmowy, dziś kończył dzień przy ekranie telefonu, nie zwracając na mnie uwagi. Znikał na godziny, czasem w soboty, czasem w niedzielę, zawsze do tego samego lasu na grzyby, z którego wracał z pustym koszem”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się czuć jak ktoś trzeci w swoim własnym małżeństwie. Może wtedy, gdy Roman przestał mnie całować na dzień dobry. Może gdy po raz pierwszy zamiast wieczoru na kanapie wybrał samotny spacer „do lasu”. A może po prostu coś się w nas wypaliło – a ja byłam tą, która trzymała się popiołów, jakby mogły się jeszcze zamienić w ogień.
– Wyszedłeś znowu o szóstej rano? – zapytałam któregoś dnia, gdy wrócił z błotem na butach i ciszą w oczach.
– Wtedy najlepiej szukać grzybów – odpowiedział.
Był inny. Cichy, jakby nieobecny. Gdy jeszcze rok temu snuliśmy wieczorne rozmowy, dziś kończył dzień przy ekranie telefonu, nie zwracając na mnie uwagi. Znikał na godziny, czasem w soboty, czasem w niedzielę, zawsze do tego samego lasu na grzyby, z którego wracał z pustym koszem.
– Może po prostu potrzebuje przestrzeni? – próbowałam siebie przekonywać. Ale ta przestrzeń stawała się codziennością, a bliskość – wspomnieniem.
– Julita, nie widzisz, że to facet po prostu cię zdradza? – rzuciła Lena, moja przyjaciółka, gdy spotkałyśmy się w kawiarni.
– Przecież Roman nigdy... – próbowałam się bronić, ale zabrzmiało to tak słabo, że sama się zawstydziłam.
– Las, grzyby, długie spacery? Mój były robił to samo. A potem się okazało, że w lesie spotykał się z Jolą z księgowości. – Lena skrzywiła się. – Chcesz wiedzieć, czy żyjesz w bajce czy koszmarze? Śledź go.
Ta myśl – by wreszcie dowiedzieć się prawdy – zakiełkowała już dawno. Potrzebowałam tylko, by ktoś ją podlał.
Konfrontacja z mężem
– Jest coś, czego mi nie chcesz powiedzieć? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy, tylko w szklankę z niedopitą herbatą. Drżały mi ręce, a przecież miałam się nie denerwować. Miałam tylko zapytać. Spokojnie.
Roman nie odpowiedział od razu. Usiadł przy stole, powoli. Zdjął okulary i przetarł je ściereczką, jakby zyskał przez to czas. W końcu westchnął.
– Nie wszystko muszę ci relacjonować minuta po minucie – powiedział chłodno.
– Nie chodzi o relacjonowanie. Tylko... – zacisnęłam pięści. – O to, że się oddalasz. O to, że... coraz częściej cię nie ma. Nawet jak jesteś w domu.
– Wymyślasz. Robisz z igły widły – rzucił ostro. – Bo co? Bo chodzę do lasu?
– Tak. I wracasz jakbyś był zupełnie gdzie indziej. Nieobecny. A ja nie wiem, co sobie mam myśleć. Lena...
– O, Lena – przewrócił oczami. – Lena wie wszystko najlepiej. Może zapytaj jej, czy mam prawo do chwili ciszy? Do oddechu?
– Roman, ja się martwię. Po prostu powiedz mi prawdę. Czy jest ktoś inny? – głos mi się załamał.
– Nie, nie ma. Ale może powinienem kogoś znaleźć, skoro ciągle mnie o to pytasz – warknął i wstał od stołu.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęłam.
– To znaczy, że mam dość tych insynuacji. Codziennie wracam, jestem tu. A ty mnie śledzisz wzrokiem jakbyś szukała śladów po kochance. Może po prostu się duszę.
– W domu?
– Przy tobie.
Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie z trzaskiem drzwi. A ja siedziałam w ciszy, czując jak serce wali mi o żebra. Wtedy to zrozumiałam – że przestałam mu wystarczać. Że albo coś ukrywa, albo uciekł tak daleko, że nie potrafię go już dogonić.
Dowiem się prawdy
– Musisz coś zrobić, Julka. Serio. Bo oszalejesz – powiedziała Lena, mieszając trzecią kawę w tej samej filiżance. – A on dalej będzie chodził na „grzyby”, a ty będziesz siedzieć w domu i wyć do ściany.
– Ja po prostu nie wiem, czy mam prawo... – zaczęłam, ale Lena uniosła rękę i przerwała.
– Masz prawo. Masz prawo wiedzieć, z kim żyjesz. Masz prawo nie być ostatnią, która się dowiaduje, że jej mąż prowadzi drugie życie. Julita, ile jeszcze będziesz udawać, że wszystko jest w porządku?
Milczałam. Miałam w sobie wstyd, który trudno było wypowiedzieć. Że mnie nie kocha. Że może kogoś ma. Albo że ja już go nie obchodzę.
– Jeśli się boisz odpowiedzi, to znaczy, że już jej się domyślasz – Lena spojrzała na mnie tak poważnie, że aż poczułam dreszcz.
– Albo dowiem się prawdy, albo przestanę się zadręczać – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do niej.
– No właśnie. Zróbmy tak. W sobotę. Wyjeżdża rano, prawda?
– Zawsze około siódmej.
– To go śledzisz. Ale tak na serio. Spakuj się wcześniej. Niech myśli, że śpisz. I leć za nim. Ja cię odwiozę, żebyś nie musiała jechać własnym autem. Może zaparkuję w pobliżu. W razie czego będę w pobliżu.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością, ale i niepokojem.
– A jak... jak go naprawdę nakryję z kimś?
Lena wzruszyła ramionami.
– To przynajmniej przestaniesz żyć w iluzji.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli wirowały mi w głowie jak natrętne ćmy. A jednak gdzieś pośród lęku pojawiło się coś jeszcze – dziwna ulga. Jakby prawda, nawet ta najgorsza, miała być lepsza niż życie w zawieszeniu.
Czas na akcję
Zasłoniłam się kapturem. Siedziałam skulona na tylnym siedzeniu samochodu Leny, kiedy o 6:32 Roman wyszedł z klatki schodowej. Niósł ze sobą termos i ten sam zielony plecak, w którym zwykle miał „nożyk, kanapki i mapkę grzybiarza”, jak mawiał ironicznie.
– Ruszył. Jedzie w stronę lasu – Lena przekazała mi zza kierownicy. – Trzymaj się.
Droga ciągnęła się niepokojąco długo. Minęliśmy zakręt, potem leśniczówkę, aż w końcu Roman zjechał na boczną drogę gruntową i zostawił samochód przy wjeździe do lasu. Wysiadł. Ruszył ścieżką między drzewami.
– Tu cię wysadzam. Dzwoń, jakby co – powiedziała Lena. – Dasz radę?
– Muszę – szepnęłam, po czym wyskoczyłam z auta i pobiegłam za nim, zachowując dystans.
W lesie zapach mchu był duszny, ciężki. Liście szumiały, ale ja słyszałam tylko bicie swojego serca. Roman szedł szybko. Nie zbierał grzybów. Nie rozglądał się za nimi. Przemierzał ścieżkę jak ktoś, kto zna drogę na pamięć. W końcu się zatrzymał. Zamarłam, chowając się za grubym pniem. Zobaczyłam to. Krąg. Dosłownie krąg mężczyzn – może siedmiu, może dziesięciu, którzy oddawali się medytacji. Wszyscy siedzieli w ciszy, ze splecionymi dłońmi na kolanach. Roman usiadł wśród nich. Nikt nie rozmawiał. Tylko jeden z nich, brodaty w lnianej koszuli, zaczął mówić spokojnym głosem:
– Zamykamy oczy. Wdech... wydech. Jesteście tutaj. Nie musicie być nikim więcej. Nie musicie niczego udowadniać. Po prostu bądźcie.
Oddychali. Cicho. Równo. Uklękłam w zaroślach i tylko patrzyłam. Czemu przede mną to ukrywał?
Wyznanie
Następnego dnia rano siedziałam przy stole z filiżanką kawy, której nie potrafiłam wypić. Roman właśnie skończył śniadanie i zbierał się do pracy. Widziałam, że jest zmęczony. I spokojniejszy niż zwykle. Chciałam mu to zostawić, ale nie mogłam.
– Śledziłam cię wczoraj – powiedziałam cicho, bez złości, bez pretensji.
Zatrzymał się w pół ruchu. Powoli odłożył klucze na blat.
– Słucham? – zapytał bez emocji.
– Pojechałam za tobą. Do lasu. Widziałam wasz krąg. Widziałam ciebie, jak medytowałeś wśród innych.
Usiadł naprzeciwko mnie. Patrzył przez chwilę bez słowa.
– I nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – zaczęłam, z trudem łapiąc oddech – to co zobaczyłam, czy to, że nic mi nie powiedziałeś. Że… nie miałam pojęcia.
Roman pochylił głowę. Przetarł twarz dłońmi. Długo milczał.
– Miałem obawy – powiedział w końcu. – Gdybym ci powiedział, myślałbym, że uznasz mnie za słabego, a ja potrzebowałem oddechu. Dlatego uciekałem do lasu.
– A ja przez ten czas czułam się zupełnie sama – powiedziałam cicho.
Roman spojrzał na mnie inaczej niż zwykle.
– Wiem. Przepraszam – wyszeptał.
Dopiero teraz go rozumiałam
Siedzieliśmy razem na kanapie. Bez telefonu, bez telewizora. Jakbyśmy od nowa uczyli się siebie nawzajem. Roman mówił, a ja słuchałam. I odwrotnie. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
– Pamiętam, jak tam trafiłem. Był maj. Poszedłem do lasu, bo nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. I nagle zobaczyłem ich – facetów siedzących w kręgu. Nie pytali, kim jestem. Po prostu powiedzieli: „usiądź”.
Patrzyłam na niego uważnie.
– A ja myślałam, że się ode mnie odwracasz. Że mnie nie chcesz.
– To nie tak. Ja potrzebowałem trochę przestrzeni. Czegoś, co mogłem mieć tylko dla siebie. Gdzie nie byłem mężem, pracownikiem itd. Tam byłem po prostu sobą. Tylko ja i natura.
Wzięłam głęboki oddech.
– Wiem, że to nie była zdrada. Ale mimo wszystko czuję się... zdradzona. Że nie powiedziałeś. Że wybrałeś milczenie. Zamiast mnie.
– Bo nie umiałem inaczej. I może nie miałem odwagi.
– Mógłbyś mnie wtedy zaprosić. Może i ja bym usiadła z wami. Może powiedziałabym ci, że ja też się boję. Że jestem zagubiona. Że tęsknię za tobą, za nami.
Roman spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było miękkie, przepraszające.
– W lesie mogłem być sobą. Bez oceny – wyszeptał.
– A ja przez ten czas czułam się zupełnie sama – powtórzyłam.
Milczeliśmy chwilę. Długo. Ale to nie była już cisza, która dzieli. To była cisza między dwoma ludźmi, którzy dopiero teraz, po latach, zaczynają się naprawdę słyszeć.
Uczymy się być razem od nowa
Nie wiem, czy to, co się między nami wydarzyło, da się jeszcze nazwać małżeństwem. Może raczej – dwójką ludzi, którzy uczą się od nowa być przy sobie. Czasem się złapiemy za rękę. Czasem znów jesteśmy sobie dalecy. Ale już nie udajemy. Nie było szczęśliwego końca. Nie było wielkich deklaracji. Roman nadal jeździł do lasu, ale teraz wiedziałam, dokąd idzie. Czasem wracał i opowiadał o tym, co usłyszał od innych. A czasem milczał. I to też było okej.
Ja z kolei nauczyłam się czegoś o sobie. Że nie chcę już być kobietą, która siedzi i czeka. Zaczęłam chodzić na własne spacery. Pisałam. Zapisałam się na jogę – nie z powodu Romana, tylko dla siebie. Któregoś wieczoru usiedliśmy razem na tarasie. Było już chłodno. Roman nalał mi herbaty.
– Dziękuję, że nie zniknęłaś – powiedział nagle.
– Nie zniknęłam, ale też nie chcę już milczeć – odpowiedziałam.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy miłość da się odbudować po miesiącach, latach cichego oddalania. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by milczenie zjadło nas od środka. Ani mnie. I jeśli kiedyś odejdę, to nie po cichu. Nie bez rozmowy. Bo nauczyłam się jednego: zawsze warto mówić prawdę. Trzeba tylko odwagi.
Julita, 38 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż był nudny jak worek kartofli, a ja wciąż chciałam trochę pożyć. Jaki sens ma gnicie w małżeństwie bez emocji?”
- „Mąż ukrywał przede mną sekret z przeszłości. Jego tajemnica miała nawet imię i to wcale nie żeńskie”
- „Mój mąż to prostak, który myśli, że wszystko kręci się wokół niego. Z każdym dniem mam go coraz bardziej dosyć”