Reklama

Mieszkam w domku szeregowym na przedmieściach, w którym trzydzieści lat temu zamieszkałam z Markiem – moim mężem. Byliśmy wtedy zakochani, naiwni i pełni planów. Marzyliśmy o dziecku, podróżach i spokojnej przyszłości w dużym domu z ogrodem. Takim z huśtawką i z drewnianą altanką.

Reklama

Musimy teraz zainwestować – mówił Marek. – Pomyśl, jak będzie nam dobrze za kilka lat. Kupimy domek letniskowy, będzie nas stać na egzotyczne wakacje. Pracuję na to wszystko.

Wierzyłam mu. Nigdy nie miałam powodu, żeby tego nie robić. Gdy mówił, że jedzie na spotkania z kontrahentami, szykowałam mu kanapki. Gdy wracał późno w nocy, czekałam z kolacją. Gdy mówił, że musi zostać na weekend w firmie, zaparzałam mu termos kawy. Na nasze konto wpływały niemałe pieniądze, ale Marek trzymał się wersji, że wszystko inwestuje.

– Jeszcze nie teraz. Jeszcze chwila. To się zwróci z nawiązką – powtarzał.

Wtedy czułam się bezpieczna. Jak głupia. Bo dziś, gdy piszę te słowa, nie czuję się już bezpieczna. Całe moje życie było iluzją, spektaklem, w którym grałam rolę szczęśliwej żony. A publiczność śmiała się za kulisami. Czy byłam naiwna? Czy może tylko kochałam zbyt mocno? Czasami próbuję sobie przypomnieć moment, w którym to wszystko zaczęło się psuć. Nie było jednej kłótni, jednego dramatycznego wieczoru. Tylko stopniowo coś zaczęło gasnąć. A ja nie chciałam tego widzieć. Bo przecież Marek mówił, że wszystko robi „dla nas”.

Czułam, że coś się zmieniło

– Co to jest? – zapytałam, trzymając w ręce paragon, który wypadł z kieszeni jego marynarki.

Znieruchomiał. Zerknął na świstek i wzruszył ramionami.

– To? Aaa... zamówienie firmowe. Klientka miała urodziny. Naszyjnik, taki gest... – odwrócił się w stronę lodówki, jakby chciał zakończyć temat.

Za dwa tysiące złotych? – nie odpuszczałam. – I żadnego słowa o tym wcześniej?

– Nie rób afery. Relacje, kontakty, rozumiesz? Tak się robi interesy.

– A może Sandra miała urodziny? – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zamarł. Trwało to sekundę, może dwie, ale wystarczyło. Tyle lat razem, a ja znałam każdy jego tik. Milczenie Marka mówiło więcej niż słowa.

– Skąd ci w ogóle przyszło do głowy... – próbował się zaśmiać, ale śmiech ugrzązł mu w gardle. – Przesadzasz. Jesteś zmęczona, prawda?

Zignorowałam to. Patrzyłam na niego, jakby był obcym człowiekiem. I nagle wszystko zaczęło się składać: jego wieczorne „spotkania”, telefony odbierane za ścianą.

– Często o niej wspominasz. Twoja asystentka, prawda?

Marek westchnął i usiadł na krześle.

– Przecież mówiłem ci, że pracujemy razem. To wszystko.

Ale ja już czułam, że coś się zmieniło. Coś pękło. I choć jeszcze próbowałam w to nie wierzyć, pierwsze ziarno podejrzenia zapuściło korzenie.

Zacisnęłam pięści

– Nie chcę cię martwić, ale... – Monika zacisnęła palce na filiżance kawy. – Widziałam Marka z jakąś dziewczyną. Siedzieli razem na tarasie w restauracji „Na Wzgórzu”. Śmiała się, trzymała go za rękę.

– Co? – serce mi zamarło. – Na pewno to był on?

Nie jestem ślepa. I nie jestem z tych, co sieją zamęt bez powodu.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Monika była moją przyjaciółką od lat, ale coś we mnie się buntowało.

Marek by mnie nie zdradził. Nie Marek – wyszeptałam, jakbym chciała sama siebie przekonać.

– Nie osądzam. Uważam tylko, że powinnaś być ostrożna. Facet, który przestaje patrzeć żonie w oczy, coś ukrywa.

Wróciłam do domu z głową pełną obrazów. Marek śmiejący się do tej dziewczyny. Marek całujący ją w dłoni. Moje własne przeczucia, które próbowałam zagłuszyć przez tygodnie. Gdy wieczorem przyszedł do domu, obserwowałam go w milczeniu. Zdjął płaszcz, rzucił klucze na komodę i jak zwykle powiedział:

Miałem ciężki dzień. Umieram z głodu.

Już nie słyszałam jego słów. W mojej głowie wciąż brzmiały inne: „trzymała go za rękę...”. Zacisnęłam pięści. Jeszcze nie miałam dowodów. Zaczęłam ich szukać.

Czułam, jak coś zaciska mi gardło

Stałam w korytarzu, wstrzymując oddech. Drzwi do gabinetu Marka były lekko uchylone, a jego głos niósł się wyraźnie.

– Musimy być ostrożni. Anka nie może nic podejrzewać. – Krótkie milczenie, potem cichy śmiech. – Powiedziałaś, że chcesz, żebym z nią porozmawiał… Nie teraz. Nie jeszcze.

Zamknęłam oczy. Czułam, jak coś zaciska mi gardło. Serce mi waliło. Wiedziałam, że nie powinnam podsłuchiwać, ale nie mogłam się ruszyć. Stałam tam jak zaklęta. A potem weszłam do pokoju. Cicho. Mąż zerwał się z fotela, próbował schować telefon, jakby to coś mogło jeszcze zmienić.

– Nie teraz? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – A kiedy? Kiedy mi powiesz, że twój wypad do Mediolanu to też była inwestycja w naszą przyszłość?

Zbladł. Przez moment wyglądał, jakby chciał uciec. Potem sięgnął po jakiś absurdalny spokój.

– Ja... To nie tak, jak myślisz...

– A jak? Jak mam to sobie wyobrazić? Że ta dziewczyna to tylko biznesowa koleżanka? Może ty jej nawet ten naszyjnik wręczyłeś w ramach umowy partnerskiej?

Wstał, unikał wzroku.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać.

– A ja chcę. I nie zamierzam już milczeć.

To był moment, w którym pękło we mnie coś więcej niż tylko zaufanie. Pękła resztka złudzeń.

To mnie złamało

– Tak, mam romans – powiedział cicho Marek, jakby wypowiadał słowa, które same go bolały. – To... nie miało się tak potoczyć.

Siedział na kanapie, zgarbiony, z rękami złożonymi jak do modlitwy. Stałam naprzeciwko niego, osłupiała. Nie płakałam.

Wszystko zaczęło się niewinnie – zaczął. – Sandra była moją asystentką. Młoda, pełna pomysłów. Pracowaliśmy razem po godzinach. Dużo ze sobą rozmawialiśmy…

– A potem przestałeś wracać do domu na kolację – weszłam mu w słowo. – Znikałeś, tłumaczyłeś się robotą. A ja cię usprawiedliwiałam przed samą sobą.

Nie wiem, kiedy to się wymknęło spod kontroli – szepnął. – W pewnym momencie poczułem się znowu... ważny. Doceniany.

– A ja? Kim dla ciebie byłam? Cieniem w tle? Kobietą, którą zostawiłeś z marzeniami o dziecku i domku z huśtawką?

Spojrzał na mnie i pierwszy raz od miesięcy widziałam w jego oczach żal. Może nawet skruchę.

– Kochasz ją? – zapytałam cicho.

Marek nie odpowiedział od razu. Opuścił głowę.

– Nie wiem. Chyba tak.

To mnie złamało. Nie krzyk, nie zdrada, nie kłamstwa. To jedno zdanie. „Chyba tak”. Wybiegłam z domu. Deszcz zacinał w twarz, ale nie czułam chłodu. Przez godzinę siedziałam na przystanku, bez celu. Nie chciałam wracać, nie chciałam o tym wszystkim myśleć. A jednak myślałam. I to bolało.

Pozbyłam się złudzeń

Biuro Marka wyglądało jak z katalogu – szklane ściany, designerskie fotele, wszystko sterylnie czyste. A pośrodku tego wszystkiego ona – Sandra. Dziewczyna z burzą jasnych włosów, o nienagannej figurze i perfekcyjnym makijażu. Patrzyła na mnie zaskoczona, ale bez cienia strachu.

Przyszłam ci podziękować – powiedziałam lodowato. – Za zniszczenie mojego życia.

Uniosła brew.

– Myślę, że przesadzasz.

– Naprawdę? Trzydzieści lat małżeństwa, wspólne plany, dom, dziecko, którego nie zdążyliśmy mieć, bo twój Marek był zbyt zajęty... tobą?

Marek był nieszczęśliwy. Ty tylko tego nie widziałaś – odpowiedziała bez drżenia głosu.

– Był tak nieszczęśliwy, że codziennie mówił mi, że to wszystko robi dla nas? Że inwestuje w „naszą przyszłość”? – zadrżałam.

– To ty żyłaś w iluzji – powiedziała spokojnie. – Marek już dawno podjął decyzję.

W tamtej chwili nie wiedziałam, czy bardziej mnie boli jej pewność siebie, czy moje własne złudzenia. Cofnęłam się o krok.

– Myślisz, że wygrałaś? – wyszeptałam. – Wygrałaś kogoś, kto przez lata karmił mnie kłamstwami. Powodzenia.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. W uszach dźwięczały mi jej słowa: „to ty żyłaś w iluzji”. A może miała rację?

Anna, 55 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama