„Mąż na emeryturze przeżywa drugą młodość. Nosi dżinsy z dziurami, biega po klubach i robi mi wstyd przed sąsiadami”
„Kiedy odszedł na emeryturę, myślałam, że w końcu znajdziemy czas dla siebie – spacery, wyjazdy, drobne przyjemności. Tymczasem coś w nim pękło. Jakby ktoś go podmienił”.

- Redakcja
Po czterdziestu wspólnych latach byłam przekonana, że dobrze znam własnego męża. Zawsze był spokojny, zrównoważony, odpowiedzialny. Jako inżynier spędzał całe dnie w pracy, a wieczory przy książce lub szachach. Kiedy odszedł na emeryturę, myślałam, że w końcu znajdziemy czas dla siebie – spacery, wyjazdy, drobne przyjemności. Tymczasem coś w nim pękło. Jakby ktoś go podmienił. Nagle zaczął się ubierać jak nastolatek, wychodzić na miasto, flirtować z kobietami i przesiadywać w klubach. Nie rozumiał, że ludzie się z niego śmieją. Stałam obok i patrzyłam, jak staje się kimś zupełnie innym.
Teraz chcę w końcu żyć
W dniu, w którym Heniek wrócił z pracy po raz ostatni, zorganizowałam dla niego małe przyjęcie. Kilka znajomych twarzy, tort z bitą śmietaną, drobne prezenty. Wydawał się zadowolony, chociaż milczący, jakby myślami był gdzieś indziej.
– I co teraz? – zapytałam, kiedy wszyscy już poszli, a my zostaliśmy sami w salonie z pustymi kieliszkami i pozgarnianymi balonami.
– Teraz? – powtórzył, patrząc w okno. – Teraz chcę w końcu żyć.
Zdziwiła mnie ta odpowiedź, bo przez wszystkie te lata sądziłam, że żyliśmy całkiem nieźle. Wspólne wakacje, dzieci, dom. Czy to wszystko nie było życiem? Następnego dnia Heniek wstał wcześniej niż zwykle i bez słowa wyszedł z domu. Myślałam, że poszedł na spacer, ale wrócił dopiero po kilku godzinach – z nową kurtką, trampkami i jakąś kolorową opaską na nadgarstku.
– Jak ci się podobam? – zapytał, obracając się przede mną jak model na wybiegu.
– A gdzie twoje buty? – zdziwiłam się, patrząc na czerwone sneakersy z błyszczącymi wstawkami.
– Są za stare. Teraz idzie nowe!
Jeszcze tego samego dnia zapisał się na kurs tańca. Powiedział, że całe życie coś odkładał na później, a teraz ma czas nadrabiać zaległości. Nie byłam pewna, czy to tylko chwilowe zauroczenie wolnością, czy początek czegoś większego.
Powoli tracę męża
Z tygodnia na tydzień Heniek robił się coraz bardziej... nieprzewidywalny. Zaczął nosić dżinsy z dziurami, t-shirty z młodzieżowymi napisami, a włosy, do tej pory starannie przyczesane, teraz sterczały w każdą stronę. Na początku myślałam, że to tylko taka faza, coś w rodzaju kryzysu wieku – jak u niektórych facetów po pięćdziesiątce. Tyle że Heniek miał już prawie siedemdziesiąt.
– Jadę z chłopakami na koncert – rzucił pewnego wieczoru, wkładając skórzaną kurtkę, którą znalazł gdzieś w szafie po synu.
– Jakimi chłopakami? – zapytałam zaskoczona.
– No, poznałem kilku fajnych gości na kursie tańca. Jedziemy zobaczyć zespół, który kiedyś słuchałem na kasecie.
Poczułam, jakby coś mnie ścisnęło w żołądku. Heniek nigdy wcześniej nie miał potrzeby „szaleństw”. Kiedy dzieci dorastały, on wolał siedzieć z kalkulatorem niż z gitarą. Teraz nagle był duszą towarzystwa i rozstawiał po kątach wszystkich, kto śmiał wspomnieć o jego wieku.
– Przestań się zachowywać jak nastolatek – powiedziałam, kiedy raz wrócił o pierwszej w nocy, lekko przymglony i z błyskiem w oku.
– Może właśnie nim jestem, tylko całe życie o tym nie wiedziałem – odpowiedział z uśmiechem.
Nie wiedziałam, jak reagować. Z jednej strony cieszyłam się, że czuje się młody. Z drugiej – miałam wrażenie, że powoli tracę męża, którego znałam przez tyle lat. Ten nowy Heniek był obcy.
Stylówka na bogato
Zaprosili nas na imieniny kuzynki. Zwyczajna rodzinna impreza, jakich setki w naszym życiu. Myślałam, że spędzimy wieczór przy stole, rozmawiając z dawno niewidzianymi krewnymi, może zatańczymy raz czy dwa, jak zawsze. Nie przewidziałam, że Heniek zrobi z siebie atrakcję wieczoru. Przyszedł w różowej koszuli, obcisłych spodniach i sportowych butach z neonowymi sznurówkami. Włosy postawione na żel, okulary przeciwsłoneczne na głowie, mimo że była listopadowa noc.
– Co ty masz na sobie? – szepnęłam, zanim jeszcze zdążyliśmy wejść.
– Stylówka na bogato – odpowiedział zadowolony z siebie. – Trochę koloru ci nie zaszkodzi.
Od razu po przywitaniu zniknął na parkiecie. Nie usiadł nawet na chwilę, nie złożył życzeń solenizantce. Tańczył z każdą kobietą, która tylko się uśmiechnęła w jego stronę – młodsze, starsze, kuzynki, znajome z dalszej rodziny. Poruszał się jak na dyskotece w latach 90., pełen energii, ale bez krzty wdzięku.
– Twój Heniek to wulkan energii – powiedziała mi z przekąsem jedna z ciotek. – Ale chyba nie zdaje sobie sprawy, że wygląda jak pajac.
Siedziałam przy stole, obserwując, jak mój mąż obraca się w rytm techno, robiąc jakieś dziwaczne podskoki. Goście śmiali się półgębkiem, ktoś nawet nagrywał filmik telefonem. Chciałam zapaść się pod ziemię. Zamiast dumy – czułam wstyd. Jakby tańczył nie z radości, tylko z potrzeby udowodnienia, że jeszcze potrafi być „kimś”.
Zawsze marzyłem, żeby się trochę wyszaleć
Następnego dnia Heniek był w doskonałym humorze. Parzył kawę, nucąc pod nosem jakąś piosenkę z lat swojej młodości, i opowiadał, ile to komplementów zebrał za swój taniec. Nawet nie zauważył, jak bardzo się odsuwam. Nie miałam ochoty słuchać o tym, kto go poklepał po plecach i powiedział, że „ma więcej życia niż niejedna dwudziestka”.
– A ty co taka cicha? – zapytał, kiedy podał mi kubek.
– Myślę – odpowiedziałam sucho. – O tym, jak bardzo się zmieniłeś.
– To źle? Przecież zawsze marzyłem, żeby się trochę wyszaleć. Teraz mam na to czas.
– Heniek, masz siedemdziesiąt lat. Nie jesteś chłopakiem z klubu, tylko dziadkiem naszych wnuków.
Zamknął się na chwilę. Spojrzał na mnie jakby z żalem, ale szybko się otrząsnął.
– Lepiej być dziadkiem, który tańczy, niż takim, co siedzi na ławce i karmi gołębie – odparł i wyszedł z kuchni.
Tamtego dnia długo chodziłam po domu, przesuwając dłonią po starych albumach, zdjęciach, książkach, które zbieraliśmy latami. Czułam się, jakby Heniek nagle odciął się od wszystkiego, co razem stworzyliśmy. Jakby nasze wspólne życie, pełne codziennych drobiazgów, przestało go interesować. Wieczorem nie wrócił na kolację. Zadzwonił tylko, że spotkał ludzi z tańców i „gdzieś wyskoczą”. Nigdy wcześniej nie używał takiego języka. Nigdy też nie znikał na całe wieczory bez słowa.
Heniek przestał widzieć mnie
Wszystko sięgnęło granicy w dniu, kiedy Heniek postanowił wziąć udział w lokalnym konkursie tanecznym dla seniorów. Z początku myślałam, że chodzi o coś spokojnego – walc, może tango. Tymczasem on zgłosił się do kategorii „street” i poprosił młodą instruktorkę z kursu, żeby zatańczyła z nim układ inspirowany... hip-hopem.
Próby odbywały się codziennie. Przychodził spocony, roześmiany, opowiadał, jak uczy się „robot dance” i „popowania”. Kiedy zobaczyłam ich występ na scenie domu kultury, poczułam tylko pustkę. Heniek w czapce z daszkiem, wielkiej koszulce i łańcuchu na szyi, wyginający się w rytm głośnej muzyki, był cieniem mężczyzny, którego kochałam przez całe życie.
Publiczność klaskała, ktoś nawet gwizdnął z zachwytu. On był dumny. Ja natomiast czułam, że coś się skończyło. Nie chodziło o taniec. Ani nawet o te wszystkie wygłupy. Chodziło o to, że Heniek przestał widzieć mnie. Mnie – kobietę, z którą dzielił życie, która go wspierała w trudnych momentach, rodziła dzieci, martwiła się, gdy wracał późno z pracy. Teraz wszystko kręciło się wokół jego nowej tożsamości. Po występie podeszłam do niego i próbowałam się uśmiechnąć.
– Gratulacje. Widzę, że świetnie się bawiłeś.
– Było super, prawda? – uśmiechnął się szeroko. – Wiesz, już myślę o kolejnych pokazach!
Skinęłam głową i odsunęłam się kawałek. Czułam, że mimo jego entuzjazmu, jesteśmy coraz dalej od siebie. Jakbyśmy stali na przeciwnych końcach sali, nie mogąc się już zobaczyć.
Dalej żył w swoim świecie
Minęły kolejne tygodnie, a Heniek dalej żył w swoim świecie. Klubowe wyjścia, nowe znajomości, kursy, występy. Ja coraz częściej zostawałam w domu sama. Na początku próbowałam z nim rozmawiać, docierać do niego, przypominać, kim był i jak razem planowaliśmy emeryturę – wspólne podróże, działkę, czas dla wnuków. On tylko machał ręką.
– Życie jest jedno, trzeba z niego korzystać – mówił.
Któregoś dnia postanowiłam nie czekać z kolacją. Zjadłam sama. Nie zadzwoniłam, żeby zapytać, gdzie jest. I pierwszy raz poczułam ulgę. Bo chyba wreszcie zrozumiałam, że nie mogę trzymać kogoś, kto chce być kimś innym. Nie tego Heńka pokochałam – tego, który teraz goni iluzję młodości, zapominając, że największe wartości buduje się powoli, latami.
Niedawno przyszła do mnie wnuczka. Usiadła przy mnie, popatrzyła na zdjęcie dziadka w jego „stylizacji” z występu i zapytała:
– Babciu, a czemu dziadek się tak wygłupia?
Zaniemówiłam. Nie miałam odpowiedzi. Może naprawdę czegoś mu brakowało przez te wszystkie lata. Może to była jego cicha frustracja, którą teraz próbuje zagłuszyć śmiechem, muzyką i brawami. A może po prostu nie potrafił zaakceptować przemijania. Patrzę na niego z boku i już nie czuję złości. Zostało tylko coś w rodzaju żalu. Żalu, że nie potrafił starzeć się razem ze mną. Że gdzieś po drodze, w tej całej pogoni za młodością, zagubił wszystko, co naprawdę było ważne.
Barbara, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż przeszedł na emeryturę, moje życie się skończyło. Zrobił sobie ze mnie darmową opiekunkę i służącą”
- „Nie poznaję człowieka, z którym przeżyłam wspólnie 42 lata. Mąż przeszedł na emeryturę i kompletnie zdziadział”
- „Dzieci mówią, że powinnam chodzić w podomkach i wybierać miejsce na cmentarzu. A ja myślę, że 60-tka to nie wyrok”