„Mąż nagle odszedł i zostawił mnie z długami. Myślał, że wyląduję na dnie, ale dziś to ja patrzę na jego życie z góry”
„Marek zostawił nas z długiem, którego nie dało się unieść. Bank nie był wyrozumiały. Trzy zaległe raty i ostrzeżenie przed windykacją. Musiałam sprzedać mieszkanie. Spakowałam nasze życie do kilku kartonów i się przeprowadziłam”.

- Redakcja
Trzy lata temu byłam kimś zupełnie innym. Codziennie budziłam się o szóstej, szykowałam śniadanie, pakowałam śniadaniówki, ogarniałam dzieci, dom, pranie, obiady, rachunki. Marek – mój mąż – wychodził wcześnie do pracy. Niby wszystko było na mojej głowie, ale wmawiałam sobie, że budujemy wspólne życie i to poświęcenie ma sens.
Poświęcałam się
Zrezygnowałam z pracy, kiedy urodził się nasz młodszy syn. Marek przekonywał, że lepiej będzie, jak skupię się na rodzinie. A ja chciałam wierzyć, że to dla naszego dobra. Tyle że Marek coraz częściej znikał. Tłumaczył, że praca, że stres, że zmęczony. A potem zaczął się zmieniać.
Krytykował mnie, że się rozlazłam, że ciągle chodzę w dresie i gadam tylko o dzieciach i cenach w supermarkecie. A ja naprawdę próbowałam nie robić problemów. Zagryzałam zęby. Chciałam być wyrozumiała, kochająca. Bo przecież rodzina to nie bajka. Trzeba przezwyciężać kryzysy.
Tamtego dnia Marek wrócił do domu późno, jak zwykle zmęczony, jak zwykle w milczeniu rzucił klucze na komodę i nie czekając na mnie, poszedł do kuchni. Miałam już przygotowaną kolację – nic szczególnego, kanapki z pastą jajeczną. Wiedziałam, że nie zje z nami, bo od dawna wolał jeść sam, w ciszy. Chłopcy bawili się w pokoju, a ja krzątałam się po kuchni, próbując zająć ręce, żeby nie patrzeć, jak Marek z niechęcią przeżuwa każdy kęs.
Nic nie przeczuwałam
Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę tylko obserwowałam, jak unika mojego wzroku. Miałam już dość milczenia, tej ciągłej atmosfery napięcia, więc zapytałam spokojnie:
– Musimy porozmawiać.
Podniósł głowę. Jego twarz była obca, jakby siedział przede mną ktoś zupełnie inny.
– To ja muszę ci coś powiedzieć – rzucił.
W jednej sekundzie zrobiło mi się duszno. Serce biło mi szybciej, ale wciąż próbowałam zachować spokój.
– Coś się stało?
Wziął głęboki oddech i spojrzał w bok, jakby szukał gdzieś poza mną odpowiedzi, której wcale nie chciał mi udzielać.
– Odchodzę. Poznałem kogoś.
Słowa wpadły do moich uszu jak do studni. Przez długą chwilę nie mogłam ich zrozumieć. Co to znaczy – odchodzę? Co to znaczy – poznałem kogoś?
– Odchodzisz? Marek, mamy dzieci!
– Wiem.
– I co? Po prostu tak sobie wychodzisz, jakby nas nigdy nie było?
Po prostu odszedł
Wzruszył ramionami. Potem dodał coś jeszcze, co zabolało mnie bardziej niż cała ta rozmowa.
– Będziesz musiała sobie jakoś poradzić.
W tamtej chwili świat zatrzymał się dla mnie naprawdę. Stałam się przezroczysta, mała, nieistotna. Próbowałam coś powiedzieć, ale gardło miałam zaciśnięte. Łzy cisnęły się do oczu, a on siedział naprzeciwko mnie zupełnie spokojny, jakby oznajmiał, że zmienia operatora telefonu, a nie życie naszej rodziny.
– Marek, błagam cię. Zastanów się. Przecież my…
– Monika, nie rób scen.
Nie robiłam. Siedziałam w ciszy, bo już nawet nie miałam siły go zatrzymywać. Wiedziałam, że jego już tu nie ma. Tego samego wieczoru oznajmił, że przenosi się do niej. Zostawił mi dzieci, dom i kopertę z dokumentami kredytowymi, o których wcześniej nawet nie wiedziałam. Okazało się, że od miesięcy nie spłacał rat. Długi się piętrzyły, a ja miałam teraz zostać z tym wszystkim sama.
Zostałam sama
Po tamtym wieczorze minęło kilka dni, zanim w ogóle byłam w stanie wstać z łóżka i spojrzeć dzieciom w oczy. Igor pytał, gdzie jest tata, a ja powiedziałam, że wyjechał. Kubuś nie zadał pytań – tulił się tylko do mnie mocniej niż zwykle.
Papiery od kredytu leżały na stole. Nie rozumiałam większości zapisów, ale zrozumiałam jedno – Marek zostawił nas z długiem, którego nie dało się unieść. Bank nie był wyrozumiały. Trzy zaległe raty i ostrzeżenie przed windykacją. Musiałam sprzedać mieszkanie. Spakowałam nasze życie do kilku kartonów i przeprowadziłam się z chłopcami do małego mieszkania z grzybem na suficie. Kiedy pakowałam książki z naszej starej biblioteczki, pozwoliłam sobie na płacz. Potem przetarłam twarz i powiedziałam sobie: teraz zaczynamy od nowa.
Zaczęłam od ciastek. Sprzedałam pierwsze pudełka sąsiadkom. Potem przyszły zamówienia na obiady. Przez pierwsze tygodnie pracowałam od rana do nocy, ale po raz pierwszy od dawna czułam, że robię coś swojego. I że jeszcze potrafię być silna.
Minęły trzy lata. Mój catering działał już oficjalnie, miałam swoją kuchnię, dwie dziewczyny do pomocy i klientów, którzy wracali nie tylko po jedzenie, ale i po rozmowę. Chłopcy podrośli, znowu się śmiali, a ja nauczyłam się spać spokojnie. Przestałam oglądać się za siebie.
Stanęłam na nogi
Wtedy zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Monika, to ja, Marek.
Zamilkłam. Czekał chwilę, potem dodał:
– Czy możemy porozmawiać?
– My już nie mamy o czym.
– Nie wiesz, przez co teraz przechodzę…
Wzięłam głęboki wdech. Głos miał zmieniony, słabszy. Prawie go nie poznałam.
– Nie wiem, i nie obchodzi mnie to. Przechodzisz przez to, co sam zbudowałeś.
Okazało się, że jego nowa partnerka odeszła, firma upadła, komornik zajął mu konto. A ja miałam teraz nowe życie i Artura u boku – mężczyznę, który codziennie pytał, jak się czuję, i nigdy nie zostawiał mnie z problemami. Patrzyłam na chłopców bawiących się w ogrodzie i wiedziałam jedno – nie czułam satysfakcji. Czułam spokój. To była największa wygrana w moim życiu.
Zaczęłam od nowa
Firma rośnie. Artur namawia mnie, żebym zatrudniła kogoś do papierów, bo nie muszę wszystkiego robić sama. On też wiele mnie nauczył. Przede wszystkim tego, że nie trzeba się spalać, żeby być kochaną. Że mogę być zmęczona, mogę nie wiedzieć, co dalej – i to jest w porządku. Z nim nie muszę udawać silnej.
Wkrótce jedziemy razem za granicę. Pierwszy prawdziwy wyjazd od lat. Chłopcy już odliczają dni, a ja – zamiast się martwić – pakuję walizki i cieszę się jak dziecko. Nie myślę o tym, co było. To nie znaczy, że zapomniałam, po prostu wybrałam, by nie żyć żalem.
Czasem jeszcze dostaję wiadomości od Marka, ale nie odpisuję. Nie dlatego, że chcę być okrutna. Po prostu zamknęłam ten rozdział. Już nie jestem kobietą, która czeka, że ktoś ją doceni, przeprosi. Nie muszę niczego udowadniać. Po prostu żyję.
Monika, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój eks był łajdakiem, ale przymykałam na to oko. Jestem przekonana, że wszyscy faceci mają w sobie pierwiastek drania”
- „Gdy dostałam propozycję pracy za granicą, narzeczony kazał mi wybierać: praca albo on. Nie wahałam się ani chwili”
- „Moja mama przez lata ukrywała przede mną mroczną prawdę o ojcu. 1 zdjęcie ze starego albumu zburzyło mój świat”