„Mąż nalegał na dziecko, ale ja nie chciałam. Gdy wreszcie urodziłam uznał, że jednak nie jest gotowy na ojcostwo”
„Było już po dwudziestej, synek płakał od godziny, ja nie miałam siły go nosić, bo ręce mi odmawiały posłuszeństwa. Z kuchni unosił się zapach przypalonego mleka, które zagotowało się, bo po raz kolejny nie zdążyłam zareagować”.

- Redakcja
Wyszłam za mąż z miłości, planowaliśmy razem dom, przyszłość… Tomek mówił, że wszystko będzie dobrze, tylko musimy się wspierać. To „wszystko” miało się ułożyć, kiedy pojawi się na świecie nasze dziecko – nasza największa radość, spełnienie marzeń. Tak miało być.
To on nalegał na dziecko, choć początkowo ja nie chciałam. Uważałam, że rok po ślubie to za wcześnie. Ale uległam mu, a teraz siedzę sama w mieszkaniu, dziecko płacze i czuję się, jakby cały świat mnie olał. Czasami patrzę na siebie w lustrze i zastanawiam się, kim w ogóle jestem. Zwykła, zmęczona baba w rozciągniętym dresie, z sińcami pod oczami. Kiedy ostatnio spałam dłużej niż trzy godziny? Nie pamiętam. Kiedy ostatnio czułam się kochana? Chyba wtedy, gdy Tomek przytulił mnie w szpitalu po porodzie.
Potem było coraz mniej telefonów, coraz późniejsze powroty do domu, coraz więcej wymówek: „Mam dużo pracy”, „Jestem zmęczony”, „Nie rozumiesz, muszę zarabiać”. A ja siedziałam z naszym synkiem i czułam się jak samotna wyspa na środku oceanu.
Bartuś zasnął dopiero po godzinie kołysania, a ja usiadłam na kanapie i patrzyłam w telefon. Czy on znowu nie odbierze? Znowu „praca”, znowu „nie teraz”? W końcu wcisnęłam przycisk i wybrałam numer Magdy.
– Halo?
– Magda… – mój głos zadrżał. – Ja już nie daję rady… On znowu obiecał, że przyjdzie po pracy, a ja tu sama… cały dzień sama.
– O matko, Justyna… Serio? I co mówił?
– Że musiał zostać dłużej. Że „praca”, „szef kazał”. Ale to już który raz? Mam dość. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam…
– A może… może on coś kręci? – Magda powiedziała to cicho, jakby nie chciała mnie zbyt mocno zranić.
Byłam wykończona
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Było już po dwudziestej, synek płakał od godziny, ja nie miałam siły go nosić, bo ręce mi odmawiały posłuszeństwa. Z kuchni unosił się zapach przypalonego mleka, które zagotowało się, bo po raz kolejny nie zdążyłam zareagować. Byłam wściekła, zmęczona i roztrzęsiona. Wtedy usłyszałam szczęk zamka w drzwiach – Tomek wrócił.
– Wreszcie jesteś! – powiedziałam głośno, z nutą rozżalenia, kiedy wszedł do przedpokoju i zaczął zdejmować buty. Stałam z synkiem na rękach, ledwo żywa. – Tomasz, pomóż mi, błagam cię. On cały czas płacze, ja już nie mam siły.
– Czego ty ode mnie chcesz? Pracuję cały dzień, wracam zmęczony, a ty od progu mnie atakujesz – powiedział zniecierpliwionym tonem, jakby w ogóle nie widział, co się dzieje.
– Nie atakuję cię, proszę tylko o pomoc! Ty myślisz, że ja tu mam wakacje? Że nic nie robię, tylko siedzę na kanapie? Cały dzień biegam z nim na rękach, on prawie nie śpi, a ja nie mam czasu zjeść, nie mówiąc o czymkolwiek innym! – podniosłam głos, a łzy napłynęły mi do oczu.
– Justyna, zrozum, że mam teraz naprawdę dużo na głowie. Projekty, terminy… Nie rozumiesz tego. – Jego głos był zimny, odcięty, jakby mówił do koleżanki z pracy, a nie do żony.
Kłóciliśmy się
– Nie rozumiem? – głos mi się załamał, ale nie przestałam mówić. – A co z tym, że ja mam nasze dziecko na głowie? Że od tygodni cię tu nie ma? Że nawet nie zapytałeś, jak ja się czuję?
– Przestań, naprawdę, nie teraz. Jestem zmęczony – powiedział, podnosząc torbę z laptopem i ruszając w stronę sypialni.
– Nie teraz? – wyszeptałam, patrząc, jak odchodzi. – A kiedy znajdziesz czas dla nas?
Odpowiedziało mi tylko ciche skrzypienie drzwi. Siedziałam na podłodze z płaczącym dzieckiem na rękach i czułam, jak coś we mnie pęka. Patrzyłam na zegar, wskazówki poruszały się leniwie, a ja czułam się, jakby całe moje życie stanęło w miejscu. Dlaczego on zawsze miał coś na głowie, a ja byłam tą, która musiała sobie radzić sama? Dlaczego to ja musiałam być silna?
To było kilka dni później. Leżałam na kanapie z synkiem przy piersi, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie listonosz. Wstałam niechętnie, przytrzymując dziecko, i podeszłam do drzwi. Listonosz podał mi polecony i zniknął.
Nie mogłam uwierzyć
Na kopercie widniało logo banku, który znałam z reklam, ale z którym nie miałam nic wspólnego. Rozerwałam kopertę jednym ruchem i zaczęłam czytać. „Zawiadomienie o zadłużeniu. Przypomnienie o zaległych ratach kredytu”. Przebiegłam oczami po kolejnych linijkach. Poczułam, jak robi mi się duszno.
To jakiś błąd. Przecież my nie mamy żadnego kredytu. Nigdy o niczym takim nie rozmawialiśmy. Trzymałam pismo przed sobą, jakby miało się zaraz rozpuścić, a serce waliło mi tak mocno, że czułam je w uszach. Wybrałam numer Tomka. Dzwoniłam raz, drugi, trzeci. Cisza. Czwarty raz – odebrał.
– Czego chcesz? – usłyszałam jego zmęczony, niecierpliwy głos.
– Tomasz… co to za kredyt? Dlaczego ja się o tym dowiaduję z listu? – mój głos był urywany, złamany, a dziecko zaczęło płakać razem ze mną.
– Nie teraz. Nie mogę rozmawiać. Jestem zajęty – odpowiedział i rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Zostawił mnie z tymi słowami jak z cegłą, która przygniotła mi klatkę piersiową.
Zrobił to w sekrecie
Dzwoniłam do banku. Chciałam zrozumieć, co się dzieje. Kobieta po drugiej stronie była uprzejma, ale jej słowa brzmiały jak wyrok.
– Pani mąż od ośmiu miesięcy nie spłaca rat kredytu. Proszę się skontaktować z doradcą.
Odłożyłam telefon i patrzyłam przed siebie bez życia. Słowa kłębiły się w mojej głowie: kredyt, zaległość, zajęcie hipoteki. Nie mogłam oddychać. Tomasz mnie zdradził. Zostawił z długami i z dzieckiem.
Przecież mieliśmy być rodziną. Planowaliśmy razem przyszłość, mówił, że wszystko będzie dobrze, a tymczasem zaciągnął kredyt i nawet mi o tym nie powiedział. Kim ja teraz jestem? Oszukaną naiwniarą, która uwierzyła w bajki o wspólnym szczęściu? Nie wiedziałam już, co czuję. Strach, złość, rozpacz, wszystko mieszało się w jednym wielkim chaosie.
Następnego dnia wstałam z postanowieniem, że muszę to wyjaśnić. Wysłałam mu dziesiątki wiadomości, a telefon dzwonił bez końca. Cisza. W końcu zebrałam się w sobie i pojechałam do jego biura. Stałam w holu z dzieckiem na rękach, ludzie patrzyli na mnie jak na dziwaka. Podeszłam do recepcjonistki i zapytałam o Tomasza.
Mój świat runął
– On już tu nie pracuje. Wyjechał za granicę.
Serce mi stanęło. Zostawił mnie i dziecko. Zostawił długi, zostawił całe nasze życie. Po wyjściu z biura zadzwoniłam do Magdy.
– Magda, on nas zostawił. Rozumiesz? On naprawdę nas zostawił.
A potem w mieszkaniu rozbiłam kubek o ścianę. Krzyczałam, płakałam, aż synek zaczął się bać i wtulił we mnie, a ja siedziałam na podłodze z jego ciepłym ciałkiem w ramionach, myśląc, że świat mi się zawalił.
Następne dni były jak ciągła noc. Synek płakał, ja płakałam razem z nim, a czasami tylko patrzyłam w sufit, czekając, aż dzień się skończy. Nie było pieniędzy na zakupy, mleko się kończyło, a ja siedziałam z kartką i liczyłam każdy grosz. Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, ja już nie daję rady. Nie wiem, co robić… – głos mi się łamał.
– Trzeba było myśleć wcześniej – powiedziała chłodno. – Teraz musisz być silna dla dziecka.
Zamknęłam oczy, czując, że jestem sama. Zdradzona przez Tomasza, opuszczona przez matkę, bezradna. W nocy siedziałam przy łóżeczku synka, patrzyłam, jak oddycha, i mówiłam do niego szeptem:
– Musimy sobie poradzić. Dla ciebie, synku.
To było wszystko, co mi zostało. My i długa, ciemna droga przed nami.
Justyna, 33 lata
Czytaj także:
- „Dałem swoim dzieciom prezent, o jakim zawsze marzyłem. A one tylko spojrzały na mnie z politowaniem i pogardą”
- „Oddałam przyjaciółce ostatnie oszczędności, gdy straciła pracę. Później odkryłam, na co poszły moje pieniądze. Ta zdrada kosztowała więcej”
- „Nigdy nie miałam z matką dobrych relacji, ale gdy zamieszkała ze mną, poznałam jej prawdziwe oblicze. Tamten pamiętnik wszystko wyjaśnił”