Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz usiadłam w ciszy i wypiłam kawę, zanim zrobiła się zimna. Może przed urodzeniem Antka? A może jeszcze wcześniej? Teraz kawa stygnie, bo w tym samym czasie przewijam, gotuję, odpisuję na maile i próbuję nie zapomnieć, że dziś Ada ma zajęcia plastyczne, więc potrzebuje bloku i kleju.

Harowałam za dwoje

– Mamo, mogę dostać jeszcze kakao? – zapytała Ada, podgryzając brzeg kanapki.

– Jasne, słoneczko – odpowiedziałam, wstając od stołu i sięgając po mleko.

Nie minęło trzydzieści sekund, a telefon zawibrował na blacie. Spojrzałam – szef. O ósmej rano.

– Halo? – odebrałam z lekkim westchnieniem.

– Olga, wiem, że miałaś dziś wolny poranek, ale potrzebujemy tego raportu. Wiesz, tego z Excela. Dobrze by było, gdybyś miała to gotowe do dwunastej. Da radę?

Spojrzałam na dzieci – Ada rozlewała kakao, Antek właśnie postanowił zsunąć się z krzesełka i zjeść jogurt palcami.

– Jasne, dam radę – powiedziałam, zaciskając zęby.

Tak wyglądał mój każdy poranek. Chaos, którego nikt nie zauważał. Dla wszystkich byłam jak wiatr – obecna, ale niewidzialna.

Nie pomagał mi

Wieczorem składałam pranie. Koszulki, skarpetki, śpioszki. Zawsze to samo – segregowanie, składanie, układanie. Mateusz wszedł do pokoju, opadł ciężko na fotel i westchnął przeciągle. Wiedziałam, że był w pracy do późna, ale nie miałam już siły pytać, jak mu minął dzień.

– Może to dobry moment na kolejne dziecko? – rzucił nagle.

Zamarłam. Trzymałam w dłoni piżamkę Ady. Położyłam ją powoli na stos.

– Tu już nie ma miejsca na nikogo więcej – powiedziałam spokojnie.

– Czyli to koniec planów powiększenia rodziny? – zapytał po chwili. Jego głos nie był ani rozżalony, ani zimny. Raczej pusty, jakby rozmawiał z kimś obcym.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z pokoju, zostawiając za sobą pachnący proszkiem stosik ubrań. Poszłam do sypialni dzieci, usiadłam na brzegu łóżka Ady. Spokojnie spała, tuląc swojego misia. Z baby monitora dochodził miarowy szmer oddechu Antka. Lubiłam ten dźwięk. Przypominał mi, że wszystko jest pod kontrolą. Ale we mnie nic już nie było pod kontrolą.

Siedząc tam w półmroku, myślałam o wszystkim, co powiedział Mateusz. O planach. Dawniej mieliśmy ich mnóstwo: wspólny dom, podróże, gromadka dzieci. Ale kiedy ostatnio planowałam coś dla siebie? Nawet nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Przez ostatnie lata byłam matką, pracownicą, gospodynią. Nie kobietą.

Czułam zmęczenie. Nie takie fizyczne, które znika po godzinie drzemki. To było głębsze, przesiąknięte rezygnacją. Kiedyś miałam w sobie iskrę, teraz czułam tylko popiół. Może Mateusz chciał jeszcze jednego dziecka, bo wierzył, że wrócimy do tych dni, gdy było świeżo, emocjonalnie? Ale ja już nie wierzyłam. Wiedziałam, że kolejny noworodek nie sprawi, że znowu będziemy ze sobą rozmawiać przy świecach do drugiej w nocy.

Zgasiłam światło i cicho zamknęłam drzwi ich pokoju. W salonie paliła się lampa, a Mateusz siedział na kanapie w tej samej pozycji, co zawsze – z pilotem w ręku, nogą przerzuconą przez drugą. Telewizor mruczał bez sensu w tle, ale wiedziałam, że on czeka, aż przyjdę. Nie na rozmowę. Na moment, w którym znowu wróci do tego samego.

– Może jednak pomyślimy o trzecim dziecku? – Rzucił znowu, jakby mówił o kupnie nowej lodówki.

Myślałam, że żartuje

Ostatnio to zdanie padało prawie każdego wieczoru. Raz delikatnie, raz mimochodem, raz między jednym łykiem herbaty a drugim. Uparcie, jakby to było coś, co rozwiąże wszystkie nasze problemy. Jakby kolejne dziecko miało mnie naprawić.

– Naprawdę nie widzisz, że to nie jest kwestia dziecka? – zapytałam, siadając na brzegu fotela.

– Ja tylko chcę, żebyśmy znowu byli blisko. Może dzięki temu przypomnimy sobie, po co w ogóle jesteśmy razem – powiedział, nie spuszczając wzroku z telewizora.

Czułam, że każdy mój argument odbija się od ściany. Dla niego wszystko było kwestią planu. W jego oczach byłam po prostu zbyt zmęczona, zbyt spięta, zbyt przewrażliwiona. Ale nie było tam miejsca na pytanie, czy może zwyczajnie mógłby mi w czymś pomóc.

Wiedziałam, że on myśli, że to wszystko się rozpadło przez moje zmęczenie. Może nawet czuł się odrzucony. Ale nie widział, że nie chodziło o dziecko. Chodziło o to, że ja nie wiedziałam, czy mam jeszcze miejsce w tym małżeństwie. Czy jestem tu naprawdę, czy tylko funkcjonuję jak mebel, który wciąż stoi na swoim miejscu, ale nikt go już nie zauważa.

Każdy mój dzień wygląda tak samo. Mateusz pracuje, wraca, zjada obiad, siada na kanapie. Czasem pobawi się z dziećmi, pokręci je na karuzeli z koca, pożartuje. A potem znika w swoim telefonie. Ja ogarniam wszystko: przedszkole, kolacje, leki, zebrania, szczepienia. Jeśli mam gorączkę – trudno. Jak dzieci płaczą w nocy – ja wstaję. On wtedy śpi. Mówi, że nie słyszy.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Dzieci biegały po salonie, rozrzucając klocki, a Mateusz siedział przy stole z laptopem. Zerknął na mnie tylko przez chwilę.

– Byłam u Karoliny – powiedziałam, zdejmując płaszcz. – Pogadałyśmy.

– Domyśliłem się – mruknął, zamykając komputer. – Zrobiłem im naleśniki. Antek zjadł cztery.

Skinęłam głową. Chciałam coś powiedzieć, ale Ada podbiegła i rzuciła mi się na szyję.

– Mamusiu! A tata pozwolił nam oglądać bajki przy obiedzie! – zawołała.

Pocałowałam ją w czoło i zaprowadziłam z Antkiem do ich pokoju. Ułożyłam rzeczy w szafie, zmieniłam koszulę i poszłam do łazienki. Dopiero wtedy zobaczyłam w lustrze, jak bardzo jestem zmęczona.

Nie odpuszczał

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, Mateusz znowu próbował rozmawiać.

– Nie chciałem cię stracić. Myślałem, że jeszcze jedno dziecko… że to będzie, jakbyśmy dali sobie nowy początek.

– Ja nie potrzebuję nowego początku – odpowiedziałam spokojnie. – Ja potrzebuję, żeby ktoś zauważył, że się kończę.

Zamilkł.

– Olga, ja chcę o to zawalczyć. Naprawdę. Jeśli chcesz chodzić na jogę, na terapię, do kina, zorganizuję się tak, żebyś mogła. Ale powiedz, czego potrzebujesz.

Patrzyłam na niego długo.

– Nie wiem, czy jeszcze coś we mnie zostało, co warto ratować – odpowiedziałam cicho. – Nie wiem, czy mam siłę.

– Ale ty mnie nie kochasz? – zapytał.

– Czasem myślę, że może już tylko cię pamiętam – powiedziałam w końcu. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś.

– To co teraz?

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Naprawdę nie wiem. Ale nie mogę dalej udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest. I od bardzo dawna nie było.

Olga, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama