Reklama

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę. Tak, żeby coś poczuć. Nie tylko wymienić informacje o tym, że mleko się skończyło, że lodówka brzęczy albo że sąsiadka znowu zaparkowała za blisko. Mój mąż – Artur – potrafił powiedzieć więcej słów do ekspresu do kawy niż do mnie. A ja... ja już nawet nie miałam siły się złościć. Tylko siedziałam wieczorami na kanapie, zawinięta w koc, gapiąc się w ekran telewizora, którego nie oglądałam.

Nie zawsze tak było. Pamiętam nasze początki – jego wiadomości bez okazji, te wszystkie „myślę o Tobie”, które kiedyś mnie rozczulały. Pamiętam też, jak potrafił opowiadać o swoich planach, z błyskiem w oku. Teraz to spojrzenie widuję tylko wtedy, gdy mówi o nowej aplikacji do inwestowania albo o... Izie.

Tak, Iza. Znajoma z jednej kolacji. Z tej, na którą mnie zaciągnął, choć nie miałam ochoty. Siedziała naprzeciwko nas, pewna siebie, z tym głośnym śmiechem. Artur śmiał się razem z nią. Śmiał się inaczej niż ze mną. Od tamtego wieczoru coś się zmieniło.

Stało się w sylwestrową noc

W dzień Sylwestra wstałam wcześniej niż zwykle. Przemyłam twarz lodowatą wodą, jakby to miało mnie obudzić z czegoś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać. Z kuchni dochodziły odgłosy. Weszłam i zobaczyłam Artura. Stał tyłem, robił sobie kawę. Nie odwrócił się, kiedy weszłam.

– Wychodzimy o dziewiętnastej? – zapytałam, jakby to była tylko kwestia logistyczna.

– Może być – odpowiedział, zerkając na telefon. – Mam jeszcze parę rzeczy do ogarnięcia.

Nie zapytał, jak się czuję, czy mam ochotę iść. Nie zapytał, w co się ubiorę, choć kiedyś potrafił godzinami wybierać ze mną sukienkę. Weszłam z powrotem do sypialni. Wzięłam tę granatową, prostą. Nie czułam się w niej wyjątkowo, ale pasowała do mojego nastroju. Wyprasowałam ją w ciszy. Artur już wtedy wyszedł, mówiąc tylko, że wróci na czas.

W taksówce siedzieliśmy obok siebie, ale każde z nas patrzyło w inną stronę. Wysiedliśmy przed domem znajomych i weszliśmy do środka. Powitały nas uśmiechy, głośna muzyka i zapach pieczonego mięsa. Udawałam, że jest dobrze. Przyklejony uśmiech, kilka zdań z gospodynią. Artur zniknął gdzieś po chwili, mówiąc, że „zobaczy, kto już jest”.

Nie szukałam go wzrokiem. Wiedziałam, że i tak zaraz się pojawi. Przez pierwszą godzinę przemykałam między rozmowami, uważając, żeby nie zostać sama. Kiedy ktoś mnie pytał, co słychać, odpowiadałam ogólnikami. W końcu stanęłam przy stole z przekąskami, trzymając kieliszek w dłoni, choć nie miałam ochoty pić.

Wtedy usłyszałam jego głos. Stał niedaleko, odwrócony plecami. Trzymał telefon przy uchu.

– Zaraz się wymknę – powiedział cicho, ale wystarczająco wyraźnie, bym usłyszała.

Zamknęłam oczy, udając, że mnie to nie dotyczy. Ktoś obok zagaił rozmowę. Przytaknęłam, uśmiechnęłam się. Nie słuchałam, co mówił. Tylko skinęłam głową, jakby to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie.

Po godzinie wyszłam na taras. Powietrze było zimne, wilgotne. Przez chwilę poczułam ulgę. I wtedy ich zobaczyłam. Stali na rogu, blisko siebie. Artur pochylił się i pocałował Izę. Nie przypadkiem, nie w przelocie. Pocałował ją jak kogoś, kogo się pragnie.

Wciągnęłam powietrze i przez moment nie mogłam się poruszyć. Wydawało mi się, że moje stopy wrosły w ziemię. Ale potem po prostu odwróciłam się i weszłam z powrotem do środka. Przeszłam przez salon, skinęłam komuś głową, ktoś się uśmiechnął. Nikt nie zauważył, że coś jest nie tak. Artur po pewnym czasie wrócił, mówiąc że wysłali go po coś na stację benzynową.

Po północy, gdy korki od szampana wystrzeliły, pocałowałam męża w policzek, a on złożył mi życzenia, jakby nic się nie stało. Odpowiedziałam uśmiechem. Powiedziałam kilka słów o Nowym Roku, który będzie lepszy. I wyszłam. Na piechotę, w granatowych butach, które okazały się niewygodne. W domu zdjęłam je od razu i usiadłam na łóżku. Wtedy wiedziałam już na pewno.

„Dzięki za ostateczne potwierdzenie”

Wstałam, zanim Artur wrócił. Nad ranem, kiedy dom był już zupełnie cichy, usiadłam przy stole. Wzięłam długopis i kartkę. Bez wahania napisałam jedno zdanie: „Dzięki za ostateczne potwierdzenie”. Złożyłam kartkę na pół i położyłam na stole. Nie chciałam zostawiać długich listów ani tłumaczeń. On wiedział, co zrobił. I ja już wiedziałam, że nie zamierzam tego dłużej udźwigać.

Wróciłam do sypialni i zaczęłam się pakować. Cicho, spokojnie. Koszula nocna, kilka swetrów, dżinsy, ładowarka, książka, której i tak ostatnio nie miałam siły czytać. Zostawiłam rzeczy, które były „nasze”. Wzięłam tylko to, co było moje. Spakowałam się z myślą, że może wrócę, a może nie.

Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer mamy. Odebrała szybko, zaspanym głosem.

– Kasia? Co się stało?

– Czy mogę przyjechać na kilka dni? – zapytałam cicho.

– Oczywiście, ale... coś się dzieje?

– Muszę pobyć sama. Tylko tyle.

– Dobrze. Jesteśmy w domu. Przyjedź, kiedy chcesz.

W jej głosie była troska, ale też zrozumienie. Nie dopytywała. To było mi potrzebne. Wyszłam z mieszkania przed ósmą. Śnieg sypał gęsto, drobny, lepiący się do włosów. Przystanek był pusty. Pociąg odjeżdżał za godzinę. Czekałam w ciszy, z walizką, która nagle wydawała się o wiele lżejsza niż moje życie przez ostatnie miesiące.

W przedziale siedziała starsza kobieta, pielęgniarka z dyżuru. Przysypiała z głową opartą o szybę. Ja patrzyłam przez okno na zamarznięte pola, rozmyte światła małych miejscowości i na wszystko to, co zostawiałam za sobą. Nie czułam żalu. Nie czułam też ulgi. Była tylko pustka, do której wreszcie miałam odwagę wejść.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że ten pocałunek nie był końcem. Był uwolnieniem. Potwierdzeniem czegoś, co we mnie trwało od dawna, tylko bałam się to nazwać. To nie zdrada bolała najbardziej. Najgorsze było to, jak łatwo się na nią zgodził. Jak naturalnie wszedł w rolę mężczyzny, dla którego żona to tylko tło. Ale ja nie zamierzałam być już nikomu tłem.

Tego potrzebowałam

W dzieciństwie nie lubiłam ciszy w rodzinnym domu. Wydawała mi się gęsta, nienaturalna. Teraz potrzebowałam jej jak powietrza. Kiedy weszłam do znajomego przedpokoju, mama wyszła z kuchni, wytarła ręce w ściereczkę i przytuliła mnie bez słowa. Ojciec spojrzał znad telefonu, wstał i tylko spojrzał ze smutkiem. Tyle wystarczyło.

Zostali w tle. Nie pytali. Chodzili na palcach, jakby instynktownie wiedzieli, że coś we mnie się układa. Nie potrzebowałam rozmowy. Potrzebowałam ich obecności – zwyczajnej, ciepłej, nienachalnej. Mama zostawiała mi herbatę.

Dopiero trzeciego dnia wieczorem ojciec przysiadł się do mnie, kiedy siedziałam w kuchni wpatrzona w dal za oknem.

– Czasem trzeba pozwolić komuś odejść, nawet jeśli bardzo się tego bało – powiedział, nalewając sobie herbaty.

Nie odpowiedziałam. Ale to zdanie zapadło mi w pamięć. Nie wprost, nie na siłę – po prostu zostawił je między nami. I właśnie tak było mi najlepiej.

Z mamą było inaczej. Nie wytrzymała.

– Kasiu, dziecko… powiesz mi w końcu, co się stało?

Podniosłam wzrok. Przez chwilę wahałam się, czy odpowiadać.

– Widziałam coś, czego już nie odzobaczę – powiedziałam.

Nie dopytywała. Westchnęła tylko i ścisnęła moją dłoń.

Te dni u nich były dla mnie jak oddychanie po długim trzymaniu powietrza. Chodziłam na spacery. Dużo spałam. Patrzyłam na stare fotografie, których wcześniej nie zauważałam. Na jednym byli moi rodzice, młodzi, śmiejący się na tle morza. Myślałam o ich wspólnym życiu, o tym, ile razy pewnie też im się chciało uciec, ale zostali. Ja nie chciałam uciekać. Ja po prostu już nie miałam czego szukać.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam początki z Arturem. To, jak był zaskakująco czuły, jak mnie rozśmieszał, jak zmywał naczynia, nucąc pod nosem. Jak lubił dotykać moich włosów, gdy czytaliśmy razem na kanapie. I jak nagle, bez słów, to wszystko się wypaliło. Zgasło bez huku, jak ogień, który nie miał już czym się żywić.

Wtedy podjęłam decyzję. Nie będzie dramatów. Nie będę go nienawidzić. Po prostu odejdę. Cicho, spokojnie. Z szacunkiem dla samej siebie. To nie był zryw. To była decyzja, która dojrzewała we mnie długo. Pocałunek był tylko znakiem. Pieczęcią na czymś, co dawno się skończyło.

Zaskoczyłam go w domu

Wróciłam w poniedziałek rano. Stałam jeszcze pod blokiem przez chwilę zanim weszłam. Nie czułam strachu. Raczej pewność, że to, co zaraz powiem, nie będzie wcale rozmową. Będzie zamknięciem.

W mieszkaniu panowała cisza. Artur siedział przy stole, ubrany, jakby właśnie się gdzieś wybierał. Na stole leżała kartka, którą mu zostawiłam. Przesunął ją palcem, jakby chciał coś z niej jeszcze wyczytać.

– Jesteś – powiedział. – Myślałem, że wrócisz wcześniej.

– Nie – odpowiedziałam. – Wróciłam wtedy, kiedy byłam gotowa.

Podniósł wzrok, ale nie wstał.

– O co chodzi? Ta kartka... Co to miało znaczyć?

– Widziałam cię. Z Izą.

Zamilkł. Przełknął ślinę. Nie zaskoczyło go to. Bardziej to, że powiedziałam to wprost.

– Kasia, to... to nic nie znaczyło – rzucił w końcu, próbując podnieść głos, ale zabrzmiał bez przekonania.

– Wiem. Właśnie dlatego to koniec.

Zamilkł. Spojrzał na mnie, jakby próbował zrozumieć, o co mi chodzi. Jakby liczył na scenę, wybuch, płacz. Czegokolwiek, co mogłoby jeszcze przywiązać mnie do niego, nawet jeśli tylko emocjonalnie.

– Nie rozumiem. Nie chcesz porozmawiać? Spróbować?

– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Nas nie ma już od dawna. Ty to wiesz. Ja też to wiem. Pocałunek to tylko potwierdził. Nic więcej.

Wstał. Przeszedł się po kuchni, jakby szukał argumentu, którego nie miał.

– Ale dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś? Myślałem, że... że po prostu mamy gorszy czas.

– Bo przestałam chcieć z tobą o czymkolwiek rozmawiać. Przestałam na ciebie czekać. Przestałam czuć.

Wtedy pierwszy raz spuścił wzrok.

To wszystko?

– Tak. Zostawiam ci mieszkanie. Ja się wyprowadzę. Potrzebuję kilku dni na zorganizowanie wszystkiego.

– A co z nami? Tak po prostu?

– My już się skończyliśmy. Teraz po prostu to zauważyłam.

Nie powiedział już nic. Usiadł z powrotem przy stole. A ja poszłam spakować resztę swoich rzeczy.

Lepiej być samą niż samotną w związku

Zebrałam się szybko. W torbie wylądowały rzeczy, które były tylko moje – książki, kosmetyki, trochę ubrań, kilka drobiazgów z szuflady, o których Artur pewnie nawet nie wiedział. Położyłam je wszystkie przy drzwiach. Miałam zostać jeszcze jedną noc. Tak było najprościej – pociąg do miasta rodziców miałam dopiero rano. W tym czasie chciałam po prostu być sama w naszym mieszkaniu. Przejść się ostatni raz po tych kątach. Pozamykać wszystko.

Artur krzątał się po salonie. Cicho, powoli. Nie rozmawialiśmy. Nie było już o czym. Czuło się napięcie, jakby czekał, aż jednak coś powiem. Albo aż wybuchnę. Ale ja nie chciałam się już kłócić. Nie chciałam słuchać jego tłumaczeń. Po co? Nie było z czego budować.

– Zostawiam ci klucze – powiedziałam, podchodząc do szafki w przedpokoju. – Nie chcę nic zabierać. Może tylko siebie.

Stał wtedy pod ścianą i patrzył. Nie ruszył się. Tylko kiwał lekko głową, jakby coś liczył. Wzięłam jeszcze herbatę i wróciłam do sypialni. Usiadłam na łóżku, spojrzałam na pudełko z naszymi zdjęciami. Otworzyłam je. Przejrzałam kilka. Z wakacji nad morzem, z sylwestra sprzed pięciu lat, z wycieczki w góry, gdzie padał śnieg w maju. Pamiętam, że wtedy się śmialiśmy. Teraz została tylko cisza.

W nocy nie mogłam spać. Chodziłam boso po mieszkaniu, po raz ostatni. Dotykałam ścian, jakby to miało mi pomóc zapamiętać ten moment. Mój strach nie zniknął. Był. Ale był też inny niż wcześniej. Nie był już tym paraliżującym lękiem o to, co będzie, tylko rodzajem obawy, kiedy robi się pierwszy krok na nieznanym gruncie.

W kuchni spotkaliśmy się nad ranem. Artur siedział przy stole.

– Nie będziesz żałować? – zapytał cicho, nie patrząc na mnie.

– Nie – odpowiedziałam po chwili. – Lepiej być samą niż samotną w związku.

Wziął głęboki oddech. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. I dobrze. Nic, co by powiedział, nie mogło już zmienić mojej decyzji. Wyjechałam. Przedział był prawie pusty. Z tyłu spał jakiś student z plecakiem, starsza kobieta z zakupami. Ja patrzyłam przez szybę na miasto, które mijałam, jakby to był obcy krajobraz. Jakby już nie należał do mnie.

Katarzyna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama