„Mąż nie kupił mi prezentu pod choinkę, bo przecież mam już wszystko. Tylko dlaczego czuję się, jakbym nie miała nic”
„Wieczór wigilijny zawsze był moim rytuałem. Świeże obrusy, dzieci ubrane w białe koszule, karp, którego nikt nie lubił, ale musiał być. Uśmiechałam się, jak trzeba, chociaż w środku czułam tylko zmęczenie. Przemykałam między kuchnią a salonem jak kelnerka na dyżurze. A potem w końcu usiedliśmy”.

- Redakcja
W tym roku wyjątkowo długo czekałam na święta. Może dlatego, że wszystko wokół mnie wydawało się puste, a ja naiwnie liczyłam, że ta grudniowa magia coś naprawi. Od początku grudnia układałam plan: porządki, pierniczki, światełka na oknie, równiutko zawiązane kokardy na prezentach dla dzieci. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Dla nich. Dla Marka. Dla tej rodziny, którą próbowałam trzymać w całości, choć coraz częściej czułam się w niej jak cień. W wigilię, gdy choinka już pachniała lasem, a barszcz parował na stole, usłyszałam pytanie, które mnie zatrzymało.
– Mamo, a co ty dostaniesz od Mikołaja? – zapytała Ania, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Uśmiechnęłam się wymuszenie i wzruszyłam ramionami.
– Zobaczymy, kochanie.
Wiedziałam, że nie zobaczymy. Bo Marek od tygodni nie wspomniał słowem o żadnym prezencie. Zresztą... od miesięcy nie mówił do mnie nic, czego by nie dało się załatwić jednym zdaniem. „Kupiłaś chleb?”, „Zgaś światło w garażu”. Nasze małżeństwo zamieniło się w codzienne obowiązki, a ja w bezgłośną postać, która rozstawia talerze i pilnuje, żeby dzieci miały czyste skarpetki.
Czułam się jak kelnerka
Wieczór wigilijny zawsze był moim rytuałem. Świeże obrusy, dzieci ubrane w białe koszule, karp, którego nikt nie lubił, ale musiał być. Uśmiechałam się, jak trzeba, chociaż w środku czułam tylko zmęczenie. Przemykałam między kuchnią a salonem jak kelnerka na dyżurze. A potem w końcu usiedliśmy. Dzieci rozpakowywały prezenty z piskiem radości, a Marek siedział w fotelu, sącząc barszcz, z tym swoim „zmęczonym” spojrzeniem, które znałam już na pamięć.
– O! Zobacz, mamo, lalka, którą chciałam! – Ania podbiegła, ściskając mnie z całych sił. – A ty co dostałaś?
Spojrzałam na Marka. Przez sekundę liczyłam, że sięgnie gdzieś, że powie: „No tak, prawie bym zapomniał…”. Ale nie. Tylko wzruszył ramionami.
– A ja? – rzuciłam półżartem, ale głos mi zadrżał.
– Przecież masz już wszystko – odpowiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie. – Masz perfumy, książki, ciuchy. Masz nas.
Zamarłam. W salonie zrobiło się nienaturalnie cicho. Dzieci zajęte zabawkami nic nie zauważyły. Ja za to poczułam, jakby ktoś otworzył we mnie jakąś starą ranę.
– To nie o rzeczy chodzi – szepnęłam, ale Marek już się odwrócił, jakby temat był zakończony.
– Nie przesadzaj, są święta. Cieszmy się tym, co mamy.
Zacisnęłam usta. Wzięłam głęboki wdech, wstałam od stołu i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Odbiła się w nim kobieta z ładnie uczesanymi włosami i cieniami pod oczami. Powiedział, że mam wszystko. A ja czułam, że nie mam nic.
Nie miałam już siły udawać
Nie odzywałam się do Marka cały wieczór. W nocy leżał obok, pochrapując lekko, jakby nic się nie wydarzyło. A ja wpatrywałam się w sufit, analizując wszystkie święta z ostatnich dziesięciu lat. Zawsze to ja dbałam, żeby „było miło”. Prezenty pakowane nocami, bo on „nie miał głowy”. Uśmiechy przy stole, kiedy on wpatrywał się w telefon. Moje starania, żeby czuł się kochany. I jego milczenie w zamian. Nazajutrz, gdy dzieci bawiły się w piżamach, zawołałam go do kuchni.
– Musimy pogadać – powiedziałam. – I proszę, bez tego twojego „nie dramatyzuj”.
Z westchnieniem usiadł przy stole. Zmrużył oczy, jakby to on był poszkodowany.
– Naprawdę myślisz, że kwiatek raz w roku to wszystko, na co zasługuję? – zapytałam.
– Nie rozumiem cię, Joasia. O co ta awantura? To tylko prezent.
– Właśnie. Tylko prezent. Wiesz, co to znaczy? Że ktoś o tobie pomyślał. Że chciał ci sprawić radość. A ty uznałeś, że ja już wszystko mam.
– Bo masz! Masz dom, dzieci, nie brakuje ci niczego…
– Ale brakuje mi Ciebie. Już mnie nie widzisz, Marek. Przezroczysta jestem? Przychodzisz, zjadasz, idziesz spać. A ja siedzę i czekam, że może spojrzysz. Może zapytasz, jak się czuję.
Zamilkł. Wzruszył ramionami.
– No nie wiem, Joasia. Może to ty się odsunęłaś?
Zacisnęłam palce na kubku. Jeszcze chwila i coś w nim poleci.
– Odsunęłam się, bo nie miałam już siły stać blisko kogoś, kto nawet nie zauważa, że znikam.
Nie ma siły mnie zadowalać
Siedziałam w pokoju dzieci, układając puzzle z Anią, gdy usłyszałam Marka rozmawiającego przez telefon. Zamknął się w sypialni, ale drzwi były uchylone. Głos miał zrezygnowany, wyprany z emocji.
– Ciągle czegoś chce – powiedział. – Jakby prezent był dowodem miłości. A przecież ona wszystko ma. Serio, już nie mam siły jej zadowalać.
Puzzle zadrżały mi w rękach. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wstałam i bez słowa weszłam do sypialni.
– Więc to tak mnie widzisz? – zapytałam cicho. – Jak ciężar, który czegoś się domaga?
Marek aż podskoczył.
– Joasia, nie podsłuchuj…
– Nie muszę podsłuchiwać. Wystarczy być blisko, by w końcu usłyszeć prawdę.
Zawiesił wzrok gdzieś na podłodze.
– Może… trochę tak – powiedział po chwili.
Te dwa słowa uderzyły mnie mocniej niż jakiekolwiek krzyki. Trochę tak. Trochę ciężar. Trochę nie do zniesienia.
– Kiedy przestałam być dla ciebie kobietą, a stałam się... funkcją?
– Nie wiem. To się samo tak zrobiło – mruknął.
– Nie. Ty to zrobiłeś. Przestałeś się starać. Myślałeś, że jak nie narzekam, to wszystko jest w porządku, ale ja po prostu milczałam. A w środku… we mnie od dawna jest już cicho.
Wyszłam z pokoju, zostawiając go w milczeniu. Spojrzałam na siebie w lustrze w przedpokoju. Ten sam sweter co zawsze, cienie pod oczami, zmarszczki w kącikach ust. Może rzeczywiście zniknęłam. Tylko on w ogóle nie zauważył.
Chciałam zniknąć z życia
Nie otworzyłam drzwi przez cały dzień. Zaparzyłam sobie herbatę, której nie wypiłam. Leżałam zawinięta w koc na kanapie w pokoju gościnnym, jakbym próbowała zniknąć z życia, które już mnie nie chciało. Marek pukał raz, drugi. Nie odpowiedziałam. W końcu przestał próbować. Telefon dzwonił. To była Magda – moja przyjaciółka z liceum. Ta, która kilka lat temu odeszła od męża, zostawiając cały dom. Chroniąc siebie.
– Spotkajmy się – powiedziałam do słuchawki. – Nie chcę siedzieć tu ani minuty dłużej.
Usiadłyśmy w kafejce niedaleko jej bloku. Znała mnie. Zobaczyła w moich oczach to, czego nie musiałam mówić.
– Nie wiem już, kim jestem w tym związku – zaczęłam. – Nawet nie wiem, czy on mnie jeszcze szanuje.
Magda milczała chwilę, a potem sięgnęła po moją dłoń.
– To ty musisz siebie szanować pierwsza, Aśka. Nie on. Ty. Bo jak ty przestajesz siebie widzieć, to wszyscy przestają.
– Boję się – powiedziałam po cichu.
– Czego?
– Że jak odejdę, to rozpadnie się wszystko, ale jeszcze bardziej boję się żyć w tym dalej. W tym cichym umieraniu. Bez słów, bez gestów, bez znaczenia.
Magda przytuliła mnie tak, jak wtedy, gdy w liceum rzucił mnie chłopak.
– Wiesz, co robiłam przez lata w moim małżeństwie? Udawałam. Aż któregoś dnia wstałam i pomyślałam: dość. Życie ma tylko jedną rundę. Albo grasz o siebie, albo stajesz się tłem.
Zrozumiałam wtedy jedno, że ja już jestem tylko tłem. A nie chcę tak żyć.
Muszę najpierw wrócić do siebie
Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Dziecięce piżamy, szczoteczki, kilka ubrań. Nie robiłam scen. Byłam spokojna, aż za bardzo. Wróciłam do domu, zapakowałam torbę, a potem weszłam do kuchni, gdzie Marek właśnie zmywał naczynia, jakby nic się nie stało.
– Wyjeżdżam na kilka dni – powiedziałam.
Odwrócił się z niedowierzaniem.
– Co?
– Zabieram dzieci. Muszę pobyć sama. Przemyśleć wszystko.
– Żartujesz, prawda? Przez jeden głupi prezent? – uśmiechnął się nerwowo.
– Nie przez prezent. Przez brak szacunku. Przez lata.
– Joasia… No bez przesady. Zawsze uważałaś, że jak się nie awanturuję, to znaczy, że jest dobrze.
– Właśnie. I to był mój największy błąd – odpowiedziałam. – Myślałeś, że milczenie znaczy zgodę. A ono było moim wołaniem. Cichym, zmęczonym. I nigdy go nie usłyszałeś.
Usiadł ciężko na krześle.
– A dzieci? Co im powiesz?
– Że mama potrzebuje chwili ciszy. I że czasem trzeba się oddalić, żeby coś naprawdę usłyszeć.
Wzięłam torbę, ubrałam się i ruszyłam do drzwi.
– Gdzie jedziecie?
– Nad morze. Pensjonat Magdy. Znasz.
– Aśka, proszę… – powiedział nagle ciszej. – Możemy to jeszcze uratować.
Zatrzymałam się.
– Może, ale muszę najpierw wrócić do siebie. Bo dawno się zgubiłam. A ja nie chcę być kobietą, która już nic nie czuje.
Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Tego wieczoru pierwszy raz od dawna nie czułam złości. Czułam ciszę. I odrobinę ulgi.
Joanna, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nowa koleżanka z pracy nie miała litości. Najpierw zabrała mi męża, a potem chciała mnie wygryźć ze stanowiska”
- „Mama zrobiła z Wigilii istny cyrk przy mojej dziewczynie. Zostanę sam, bo nikt nie chce mieć takiej teściowej”
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”