„Mąż nigdy nie chodził do kościoła, a zasuwa na sumę częściej niż do łóżka. Poczuł większą więź z Bogiem niż ze mną”
„– Agnieszka, ja się za nas pomodlę. To jedyne, co teraz mogę zrobić – powiedział. Poczułam, jak we mnie narasta fala wściekłości, gorąca i obezwładniająca. Co on powiedział? Pomodli się za nas? W mojej głowie huczało, jakby ktoś włączył alarm, a ja po prostu nie mogłam tego wyłączyć”.
- Redakcja
Od dwudziestu pięciu lat jestem żoną Marka. Znam każdy jego nawyk, każdy drobny gest, którym zawsze kończy dzień. Markowi zawsze odpowiadało, że życie płynie nam spokojnie, przewidywalnie, bez większych niespodzianek. Ja zresztą też nigdy nie narzekałam – dzieci dorastały, przybywały nam zmarszczki, a jednak wciąż mieliśmy siebie, swoje przyzwyczajenia. Z biegiem lat przestaliśmy nawet rozmawiać o czymś więcej niż praca, dzieci, wyjazd do sklepu i nowe plamy na dywanie w salonie. I szczerze mówiąc, do niedawna sądziłam, że to nam wystarcza.
Myślałam, że to chwilowe
Dlatego gdy Marek nagle zaczął wspominać o „sensie życia”, myślałam, że to żart. Był zawsze typem faceta, który patrzy realnie, bez zbędnych rozmyślań. Jakieś „wyższe sprawy”? U Marka? W pierwszej chwili miałam nadzieję, że to kolejna faza, która przychodzi i odchodzi, jak każda poprzednia. „To tylko hobby” – powtarzałam sobie w duchu, przypominając sobie jego fazę na rowery, zdrowe diety, a potem na kurs szybkiego czytania. Sądziłam, że szybko mu przejdzie.
Ale po miesiącu tego „nowego Marka” zaczęłam się bać. Kiedy Marek zaczął wychodzić z domu na poranne msze, od razu mnie to zirytowało. Nagle przestał pić ze mną kawę przed wyjściem do pracy, co od lat było naszym małym rytuałem. Pierwszy raz machnęłam na to ręką, ale gdy powtórzyło się to w kolejne dni, nie wytrzymałam.
– Marku, naprawdę? – zaczęłam, ledwo ukrywając złość. – Od kiedy interesują cię msze? Od dwudziestu pięciu lat ani razu nie widziałam, żebyś zajmował się takimi sprawami.
Marek uśmiechnął się, jakbym powiedziała coś zabawnego, i spojrzał na mnie roziskrzonym wzrokiem. Widok tego uśmiechu sprawił, że poczułam się nieswojo.
– Agnieszka, to coś innego – odpowiedział cicho. – To, co teraz czuję, jest jak… przebudzenie. Kiedy tam jestem, w kościele, czuję, że moje życie wreszcie ma sens.
Poczułam, jak coś we mnie rośnie, jak fala zniecierpliwienia, której nie mogłam już powstrzymać.
– Sens? A co z nami? Gdzie ja jestem w tym twoim „przebudzeniu”? Przestań, to jakaś twoja chwilowa fascynacja, jak z tym rowerem czy dietą. Przecież znam cię!
Mąż dziwnie się zachowywał
Ale on tylko westchnął, jakbym to ja czegoś nie rozumiała.
– Wiesz co, Agnieszka, może właśnie wcale mnie nie znasz – odpowiedział i bez słowa wyszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie i niepokojem, który powoli przeradzał się w złość.
Ostatnio Marek prawie nie wraca do domu po pracy – zamiast tego chodzi na jakieś spotkania w parafii, spotyka się z „braćmi w wierze”, jak sam ich nazywa. Wydaje się, że w każdej rozmowie pojawia się temat Boga. Co gorsza, Marek zaczął mówić o pielgrzymce. Usłyszałam o tym zupełnie przypadkiem, gdy z łazienki usłyszałam jego rozmowę telefoniczną.
– Na miesiąc? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Przecież to żart, prawda?
Marek westchnął, jakby tłumaczył coś dziecku. Odłożył telefon i odwrócił się do mnie ze spokojnym, ale chłodnym spojrzeniem.
– To nie żart, Agnieszka. Muszę tam pojechać. Przestań mnie oceniać i daj mi zrobić coś, co ma dla mnie znaczenie.
– A co z nami? – uniosłam głos, nie kontrolując już emocji. – Marek, po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat czuję, że nic dla ciebie nie znaczę. Masz rodzinę, żonę, nasze życie! Co to w ogóle jest? Jakbyś postanowił nagle żyć obok nas.
– Bo może właśnie tak jest. Agnieszka, ty tego nie rozumiesz… – powiedział cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie. – Ja wreszcie poczułem, że w tym wszystkim jest coś większego.
Zamilkłam, czując narastającą bezradność. Przecież próbowałam zrozumieć, naprawdę chciałam. Ale kiedy Marek mówił o tej pielgrzymce, o nowym sensie życia, miałam wrażenie, że rozmawiam z kimś obcym. Oboje staliśmy po przeciwnych stronach przepaści, której nie umiałam przeskoczyć.
Zwierzyłam się córce
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. Marek chrapał cicho obok, jakby nic się nie stało, jakby nie widział tej burzy, którą wywołał w naszym życiu. Miałam wrażenie, że męża nie ma już w naszym wspólnym świecie, że został tylko jego cień. W końcu, nie mogąc tego dłużej znieść, wstałam i sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Kasi, naszej córki, wiedząc, że ona może mnie przynajmniej wysłuchać.
– Mamo? Coś się stało? – spytała Kasia półprzytomnie, zaspanym głosem.
– Kasia, przepraszam, że dzwonię tak późno. Ale… nie daję już rady. Z twoim ojcem… jest coraz gorzej – wyszeptałam, czując, że łzy cisną mi się do oczu.
Kasia westchnęła, a ja usłyszałam szelest pościeli. – Mamo, spokojnie, zaraz wszystko mi opowiesz. Tata znowu o tej pielgrzymce?
– Nie tylko o pielgrzymce, Kasiu – odpowiedziałam, próbując się uspokoić. – Wydaje się, jakby dla niego istniał już tylko Bóg i ta jego duchowa droga. Jakby… zapomniał o mnie, o nas wszystkich. Jakby już nie było mnie w jego życiu, rozumiesz?
Kasia przez chwilę milczała. W końcu odezwała się ostrożnie, jakby bała się, że każde słowo może mnie zranić.
– Mamo, może tata naprawdę przeżywa coś ważnego, coś, co go… nie wiem, może go przemienia? Może po prostu potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, kim teraz jest. On przecież zawsze był typem człowieka, który potrzebował wyzwań.
– Kasia, ale ja nie jestem „wyzwaniem” – powiedziałam, próbując powstrzymać drżenie w głosie. – Nie mogę być tylko dodatkiem do jego duchowej drogi. Czasem czuję się jak duch w tym domu. Przychodzi, patrzy przez mnie, mówi o rzeczach, których nie rozumiem. Myślisz, że jestem w stanie tak po prostu czekać, aż mu to minie?
– Nie wiem, mamo… Ale obiecaj mi jedno – spróbuj z nim porozmawiać, spokojnie. Może wciąż da się coś naprawić – szepnęła Kasia. Mimo jej młodego wieku, zawsze była dla mnie ogromnym wsparciem.
Mąż stał się obcy
Marek wrócił z pracy później niż zwykle, zmęczony, ale z wyrazem twarzy, jakiego nie widziałam od dawna. Jego oczy były roziskrzone, jakby nosił w sobie tajemnicę, której nie chciał mi zdradzić. Zdjął płaszcz, nawet na mnie nie spojrzał, od razu wszedł do kuchni i zaczął gotować wodę na herbatę. Poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Marek, możemy porozmawiać? – rzuciłam w końcu, krzyżując ręce na piersi.
– O czym? – spytał, odwracając się do mnie ze spokojem, który tylko podsycił moje napięcie.
– Może o tym, że praktycznie już cię w domu nie ma? Albo o twojej pielgrzymce, którą planujesz za moimi plecami? Może powiesz mi, kiedy znów zaczniemy być rodziną?
Marek wziął głęboki oddech, jakby próbował opanować emocje.
– Agnieszka, mówiłem ci przecież, że to dla mnie ważne. Że w tym znajduję sens, a ty tylko utrudniasz mi to na każdym kroku. Próbujesz zrozumieć, czy tylko czekasz, aż przestanę?
– Może dlatego, że już nie wiem, kim dla mnie jesteś, Marek! – wybuchnęłam. – To wszystko, te twoje „nowe wartości” – czuję się, jakbyś wybrał je zamiast mnie. Jakbyśmy… byli obcy. Jakbyś żył dla kogoś lub czegoś, co cię pochłonęło, a mnie zostawiło.
Nie rozumiał moich pretensji
Marek spojrzał na mnie z żalem, ale jednocześnie poczułam, że jest gdzieś daleko.
– Agnieszka, w tym nie ma miejsca na zazdrość. Nie proszę cię o rezygnację z siebie, tylko o wsparcie… o odrobinę zrozumienia.
– Wsparcie? Mam cię wspierać, kiedy wybierasz życie, w którym mnie nie ma? – zapytałam, czując, że łzy napływają mi do oczu. – Marek, ja nie jestem dodatkiem do twojej duchowej drogi, jestem twoją żoną! Czuję się jak zbędny element, jak ktoś, kto ci przeszkadza.
– Więc co proponujesz? Mam wybrać między wami? – zapytał, a jego głos, tak opanowany, odbijał się w moich uszach jak echo.
– Nie wiem… Nie chcę być nikim w twoim życiu – odpowiedziałam w końcu, patrząc, jak odwraca wzrok, jakby decyzję podjął już dawno, a moje słowa tylko przypieczętowały to, co działo się między nami.
Siedziałam na kanapie, wbijając wzrok w Marka, a on wpatrywał się we mnie z miną pełną współczucia, jakby rozumiał więcej niż ja. Tak bardzo mnie to irytowało. Myślałam, że w końcu porozmawiamy poważnie, bez tej jego nowej „duchowości”, bez uciekania w slogany i modlitwy, które w naszym małżeństwie były czymś zupełnie obcym.
Tego było za wiele
Westchnął, odwrócił wzrok, a potem… powiedział coś, co mnie rozwaliło.
– Agnieszka, ja się za nas pomodlę. To jedyne, co teraz mogę zrobić.
Poczułam, jak we mnie narasta fala wściekłości, gorąca i obezwładniająca. Co on powiedział? Pomodli się za nas? W mojej głowie huczało, jakby ktoś włączył alarm, a ja po prostu nie mogłam tego wyłączyć.
– Pomodlisz się?! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć. – Marku, czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? My tu mamy realny problem, a ty myślisz, że modlitwa to rozwiąże?
Marek patrzył na mnie ze spokojem, który jeszcze bardziej podsycił moją złość. To jego „święte” opanowanie sprawiało, że miałam ochotę krzyczeć.
– Wierzę, że modlitwa przyniesie nam spokój, Agnieszka. Wierzę, że Bóg może nam pomóc – powiedział cicho, jakby to była oczywista prawda, którą tylko ja nie potrafię pojąć.
Byłam wściekła
Nie wytrzymałam, wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju, jakbym chciała rozładować narastającą we mnie energię.
– Marek, naprawdę? Czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? Ty się ode mnie oddalasz, zostawiasz mnie w tym całkiem samą! Jakby moje uczucia się nie liczyły, jakby nie było mnie w twoim nowym życiu! Czy ja w ogóle jeszcze się dla ciebie liczę?
Patrzył na mnie, z tym swoim smutnym, spokojnym wzrokiem, który sprawiał, że czułam się tak, jakbym to ja czegoś nie rozumiała, jakby to ja byłam nierozsądna.
– Agnieszka, ja nie chcę cię zostawiać. Proszę, zrozum… To wszystko jest dla mnie ważne, ale nigdy nie myślałem o tym jako o ucieczce od ciebie.
– Może i nie – prychnęłam. – Ale to tak właśnie wygląda. Żyjesz sobie w swoim duchowym świecie, a ja tu zostaję sama, z naszym wspólnym życiem, którego już nie ma! Wiesz co? Ty żyjesz sobie tam, gdzie ja już chyba nie mam miejsca.
Patrzyłam, jak opuszcza głowę, jakby coś w nim pękło. A ja poczułam się rozdarta – między tą złością, która wrzała we mnie jak ogień, a dziwnym bólem, który tylko potęgował to uczucie pustki.
Nie będę tego tolerować
Następnego dnia, gdy Marek wrócił wieczorem, znów nie zamieniliśmy ani słowa. Siedziałam przy kuchennym stole, czekając, aż podejdzie, że może tym razem spróbuje… Ale on tylko rzucił krótkie „dobranoc” i zniknął w sypialni. Siedziałam tak jeszcze długo, aż w końcu wstałam i przeszłam się po naszym cichym mieszkaniu, jakbym pierwszy raz widziała je w takim stanie. Te wszystkie drobiazgi, wspólne zdjęcia, nasza codzienność – wszystko wydawało się teraz jakieś nieprawdziwe.
Tego wieczoru postanowiłam, że jeśli Marek nie wróci do naszego życia, ja odejdę. Nie jestem gotowa spędzać reszty życia z cieniem człowieka, który kiedyś był moim mężem. Kochałam go przez te wszystkie lata, trzymałam się nadziei, że ten kryzys minie, że Marek znów znajdzie dla mnie miejsce w swoim świecie. Ale skoro w nim nie ma dla mnie miejsca, nie mogę dalej tkwić w czymś, co już nie istnieje.
Agnieszka, 54 lata