Reklama

Dawno, dawno temu, w sobotę, przy herbacie z maliną mąż powiedział:

Na emeryturze to się wreszcie zacznie życie. Kamper, prom, Skandynawia. Zwiedzimy wszystko, od fiordów po lodowce!

Pamiętam, że się wtedy roześmiałam, bo brzmiało to, jak bajka. Mimo wszystko uwierzyłam, że właśnie tak będzie. Przez kolejne lata ścierałam kurze i odkładałam złotówki do koperty z napisem „Norwegia”. I choć życie – jak to życie – nie szczędziło nam wzlotów i upadków, myślałam, że do tej Skandynawii w końcu dojedziemy. Razem.

Zrobił to za moimi plecami

Kamper stanął na naszym podjeździe w czwartkowe popołudnie. Wielki, biały, lśniący jak świeżo wypolerowana trumna. Sąsiadka z naprzeciwka aż wyszła na balkon i zapytała, czy to wynajęte.

– Nie, kupiliśmy – odpowiedział z dumą Rysiek, poklepując maskę, jakby pogłaskał rasowego rumaka. – Nowiutki. Na emeryturkę jak znalazł.

Stałam w progu z rękami w mące, bo akurat zagniatałam ciasto na kluski. W myślach odhaczyłam kopertę „Norwegia” i poczułam coś dziwnego – nie radość, a niepokój.

I co, fajny? – zapytał Rysiek wieczorem, siadając naprzeciwko mnie w kuchni.

– Fajny – przyznałam. – Tylko trochę szybko… Przecież jeszcze nie jesteś na emeryturze.

– To już za pół roku. Trzeba się przygotować. Wiesz, załapać, jak to wszystko działa. Poćwiczyć trasy, serwisy, gdzie co się zrzuca i tankuje.

– A myślałam, że najpierw pogadamy i razem wybierzemy. Że to będzie taka nasza decyzja…

– Przecież to dla nas! Nie dramatyzuj. Zobaczysz, zakochasz się w tym aucie. Spakujemy się, pojedziemy przed siebie. Wolność, przygoda, las, morze.

– Mhm – mruknęłam, wycierając ręce w fartuch.

Zostawił mnie samą

Pierwsza „testowa wyprawa” miała być krótka – nad jezioro, dwie godziny drogi. Rysiek zapakował kampera, jakbyśmy jechali do Mongolii: butle z gazem, pościel, dwa komplety garnków, zapas wody.

Kiedy jedziemy? – zapytałam, stojąc przy drzwiach.

– No… Pomyślałem, że może sam pojadę. Wiesz, przetestuję wszystko bez stresu. Żebyś się nie denerwowała. Jak coś nawali, to ja się pomęczę, nie ty.

Patrzyłam na niego przez chwilę. Coś w środku mi zgrzytnęło.

– Czyli ja się mam nie stresować, ale ty się będziesz dobrze bawił?

– Nie, przecież to nie o to chodzi… To tylko weekend. Zobaczę, jak się tym jeździ. Przywiozę ci zdjęcia!

– A ja co? Mam w tym czasie siedzieć i dziergać serwetki?

Nie przesadzaj… Ty lubisz dom.

– No, faktycznie. Zwłaszcza, jak mąż wyjeżdża sam „testować” wspólne marzenia.

– Daj spokój. Kupiłem ten kamper z myślą o nas. Nie wymyślaj.

Westchnęłam. Nic więcej nie powiedziałam. Pomogłam mu zamknąć drzwi. A potem stałam przy oknie, patrząc, jak wyjeżdża, zostawiając za sobą obłok kurzu.

Unikał mojego wzroku

Minął tydzień, potem drugi. Kamper stał znów na podjeździe. Mąż nie wrócił na stałe, tylko na chwilę. Wpadał, przepakowywał rzeczy, brał świeże koszule i znikał. Raz na Mazury, raz „w stronę Gdańska”. Sam. Zawsze sam. Pewnego popołudnia zaparzyłam mu kawę. Usiadł w kuchni, wciąż w kurtce.

– Posiedzisz trochę? – zapytałam, stawiając przed nim filiżankę.

– Tylko chwilkę. Chcę ruszyć jeszcze przed zmrokiem.

– Możemy pogadać?

– No mów, co się dzieje?

– Coś się zmieniło?

Unikał mojego wzroku.

– Co miałoby się zmienić?

– Nie wiem. Może to przez to, że spełniasz nasze marzenia, ale beze mnie? Że od kiedy masz ten kamper, to mnie już nie zauważasz?

– Ja po prostu… potrzebuję przestrzeni. Tyle lat w robocie, dzieci, obowiązki… Teraz trochę wolności, zrozum.

– A ja? Mam być kotwicą?

– Nie, ale nie możesz się mnie czepiać, że chcę od życia czegoś więcej niż siedzenie w domu.

– A ja chcę tego samego! Z tobą.

Wtedy wstał. Wziął łyk kawy, zostawił resztę. Bez słowa wyszedł.

Ręce mi drżały

W niedzielę dostałam MMS-a. Zdjęcie kampera na tle fiordu. Pod spodem tylko:

„Norwegia. Pięknie tu”.

Poczułam, jak ręce mi drżą. Otworzyłam szafkę, wyjęłam kopertę z napisem „Norwegia”. Usiadłam przy stole i zaczęłam liczyć pieniądze. Dwie godziny później usłyszałam dzwonek. Sąsiadka, ta z naprzeciwka.

– Wszystko w porządku? Bo widziałam, że Rysiek zniknął na dobre. Coś się stało?

– Nie wiem, czy zniknął. Chyba odjechał – zażartowałam, ale głos mi zadrżał.

– Mój Wiesiek mówi, że on teraz jeździ z jakąś blondyną. Podobno młoda. Widział ich na stacji benzynowej. Kamper stał, a oni… no wiesz.

– Nie wiem, ale się domyślam.

– Tak mi przykro.

– Mnie też. Zaparzę kawę. Siądź ze mną. Bo jak mam siedzieć sama, to jeszcze coś głupiego zrobię.

Zaśmiała się smutno, a ja w myślach po raz pierwszy przyznałam się sama przed sobą, że Rysiek mnie zostawił.

Spełniłam swoje marzenie

Długo nie płakałam. Może ze trzy dni. W końcu łzy też się kiedyś kończą. Potem przyszedł gniew. Zdjęłam z lodówki magnes z reniferem, który mi kiedyś przywiózł z delegacji i cisnęłam nim do kosza. Następnego dnia wzięłam kopertę z napisem „Norwegia” i poszłam biura podróży.

– Chciałabym kupić bilet do Oslo. Na razie w jedną stronę.

Wieczorem, pakując walizkę, zadzwoniłam do córki.

– Coś się stało?

Lecę do Norwegii.

– Ty? Sama? A tata?

– Twój tata sobie pojechał wcześniej. Teraz moja kolej.

– Ale jak to… po prostu tak?

– Po prostu tak. Marzyłam o tym od lat. Teraz mam pieniądze i nie muszę się już kogo się pytać o zgodę.

Zapadła cisza po drugiej stronie.

– Wiesz co? Jestem z ciebie dumna.

– Trochę się boję – przyznałam.

A tata wie, że lecisz?

– Nie, ale jak mnie przypadkiem spotka, to niech się nie zdziwi.

Zaśmiałyśmy się obie. I pierwszy raz od dawna, śmiałam się szczerze.

Było mi ze sobą dobrze

Stałam na klifie, wiatr wdzierał mi się pod kurtkę, a słońce odbijało się od wody. Przede mną – fiord. Ten sam, z którego zdjęcie dostałam od Ryśka. Tylko że teraz widziałam go na własne oczy. Przede mną przejechał kamper. To nie Rysiek, ale serce i tak zabiło mi szybciej. Usiadłam na kamieniu i wyjęłam termos. Gorąca herbata z maliną smakowała jak dom.

– Przepraszam – odezwał się głos obok. Mężczyzna w podobnym wieku, z aparatem na szyi. – Czy mogę panią sfotografować? Wygląda pani…fantastycznie. Myślę, że tak właśnie wygląda wolność.

– Jak wolność? – parsknęłam śmiechem. – Nie wiem, czy tak wyglądam, ale czuję się…dobrze. Po prostu dobrze.

Mężczyzna uśmiechnął się i zrobił zdjęcie, a potem usiadł nieopodal. Nie pytał, czy jestem sama. Ja też nie pytałam. Siedzieliśmy chwilę razem. Po ludzku. Wieczorem, w hostelu, odpisałam w końcu na wiadomość Ryśka.

„Dzięki za zdjęcie z Norwegii. Szkoda, że nie miałeś odwagi zabrać mnie ze sobą. Wiesz co? I tak tu jestem. Bez ciebie. I mam wszystko, czego mi potrzeba”.

Odłożyłam telefon i spojrzałam przez okno. Na świat, który nie kończył się z żadnym mężczyzną. Dopiero się rozkręcałam.

Krystyna, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama