Reklama

Odkąd Maja zginęła pod kołami samochodu, prawie nie sypiam. Nocami wiercę się i przewracam z boku na bok, nie mogąc odegnać miliona myśli, które kołatają mi się w głowie. Minął już ponad rok, ale ja wciąż nie pogodziłam się ze śmiercią córki. Bo jak można pogodzić się z taką niesprawiedliwością? Była taka maleńka i niewinna!

Reklama

Mimo wszystko, w porównaniu z Mariuszem, i tak trzymałam się nieźle. Mój mąż zamknął się w sobie i nie dopuszczał do siebie nikogo. Gdyby chociaż wyrzucił z siebie ten cały ból i żal, gdyby tak jak ja wypłakał swoje, wygadał się, może byłoby mu łatwiej. Ale on w ogóle nie chciał rozmawiać. Coraz dłużej siedział w pracy, zawsze znajdował sobie wymówkę, byle tylko nie być ze mną sam na sam.

Mąż mnie unikał

Niemalże siłą zaciągnęłam go na wieś. Majówka to idealny moment na to, by spędzić trochę czasu z dala od cywilizacji i codziennych problemów. By się zrelaksować, zapomnieć… Ale Mariusz nawet tutaj unikał mnie jak diabeł święconej wody. Raz na przykład poszedł na ryby. Sam. Kategorycznie odmówił, kiedy chciałam mu towarzyszyć. Z niepokojem patrzyłam, jak znika mi z oczu, ale co mogłam zrobić, skoro nie chciał ze mną być?

Rozłożyłam leżak przed domem, usiadłam, przymknęłam oczy i wystawiłam twarz do słońca. Brak snu musiał mi się dać we znaki, bo prawie natychmiast zapadłam w niespokojną drzemkę. Zwykle nie miewam marzeń sennych, a w każdym razie nigdy ich nie pamiętam, jednak ten sen był wyjątkowo wyrazisty.

To był tamten dzień. Szłam z Mają ulicą, wracałyśmy z zakupów. Wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwo zarejestrowałam, co się stało. W pewnym momencie mała wyrwała mi się i z okrzykiem „tatuś!” na ustach wbiegła wprost pod koła nadjeżdżającego samochodu. Zdążyłam tylko zobaczyć przerażenie na twarzy Mariusza stojącego po drugiej stronie jezdni, a potem wydać z siebie krótki jęk… I rozpętało się piekło. Krzyki, łzy, wzywanie karetki, paraliżujący wprost strach o życie małej i wielkie poczucie winy w oczach mojego męża.

A potem obraz nagle zmienił się. Byłam nad rzeką. Szłam wolno przez łąkę, już z daleka widząc leżący na ziemi plecak Mariusza. Męża nigdzie nie było, a ja nagle poczułam się okropnie samotna.

Czułam, że coś się stanie

Obudziłam się, czując, że serce bije mi jak szalone. Zerwałam się z leżaka i pobiegłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i z przerażeniem stwierdziłam, że alkohol, który kupiliśmy po drodze, żeby wieczorem posiedzieć przy drinku, zniknął. Tknięta impulsem, ruszyłam nad rzekę. Biegłam ile sił w nogach, więc po kilku minutach musiałam zatrzymać się na chwilę, żeby uspokoić oddech. Bug płynął niecałe sto metrów dalej, za gęstymi zaroślami. Miałam nadzieję, że Mariusz wybrał na ryby to samo miejsce, co zawsze, bo jeśli nie, nie wiedziałabym, gdzie go szukać.

Zobaczyłam go już z daleka. Stał tuż nad brzegiem, na czymś w rodzaju skarpy, i gapił się w porywistą zmętniałą wodę. Wędka leżała porzucona na ziemi, a z plecaka wystawała opróżniona do połowy butelka. Nie wyglądał na człowieka, który przyszedł się tutaj zrelaksować.

– Co ty robisz do cholery?! – wrzasnęłam, a on odwrócił się szybko.

Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, ale też coś na kształt ulgi.

– Chciałem… – zaczął, ale ja przerwałam mu, ruszając biegiem do niego:

– Przecież nie umiesz pływać! – chwyciłam go za rękę i odciągnęłam od brzegu jak małe dziecko. – Co się z tobą dzieje? Mariusz, co ty robisz?

Bałam się o niego i o nas

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem wyrwał swoją dłoń z mojej i odwrócił wzrok. Wtedy nie wytrzymałam. Wszystkie emocje wylały się ze mnie jak woda z potrąconego dzbana.

– Kiedy wreszcie zaczniesz ze mną rozmawiać?! – wrzasnęłam. – Mam tego dosyć, izolujesz się, pijesz w samotności, zostawiasz mnie samą z tym wszystkim! Po co tutaj przylazłeś, co? Chciałeś uciec, zniknąć, bo tak ci łatwiej. I nic cię nie obchodzi, co stałoby się ze mną?

– Nic nie rozumiesz – Mariusz zmarszczył brwi. – Ja… To wszystko moja wina… I dobrze o tym wiesz.

– Twoja wina? – prychnęłam.

– Gdybym nie wyszedł tamtego dnia wcześniej z pracy, gdybym nie zobaczył na ulicy Mai i nie pomachał do niej… – zaczął, ale nie chciałam słuchać tych bzdur.

– Jedyną twoją winą jest to, że zostawiasz mnie samą w tej sytuacji! – krzyknęłam. – Zajmujesz się sobą i swoimi wyrzutami sumienia, swoim bólem, zamiast pomóc żonie, która cię teraz bardzo potrzebuje! Nie widzisz tego? Nie widzisz, że sobie nie radzę? Dlaczego mi nie pomożesz, czemu jesteś taki samolubny… Nie tylko ty cierpisz. Ja też tęsknię za Majusią… – klapnęłam na mokrą trawę i rozpłakałam się z bezsilności i nadmiaru emocji.

Stał przez chwilę bezczynnie, ale potem podszedł i przytulił mnie.

– Przepraszam – szepnął. – Masz rację, zachowuję się niewłaściwie.

Reklama

– Mamy już tylko siebie, kochanie – powiedziałam przez łzy. – Musimy się wspierać. Zrozum to wreszcie.

Reklama
Reklama
Reklama