„Mąż żałował na mnie złamanego grosza, nigdy nie kupował mi prezentów. Tym razem przerósł samego siebie”
„Otworzyłam i kolana się pode mną ugięły. To były bilety lotnicze. Tam i z powrotem do… Wenecji! Przecież to było moje największe marzenie!”.

- Marta, 38 lat
Mój Marek to prawie ideał. Prawie, bo oprócz tego, że jest czuły, odpowiedzialny i zawsze godny zaufania, ma jeden defekt, który zawsze mnie szczególnie bolał. Otóż mój cudowny mąż… nigdy nie dawał mi prezentów! A przecież kobieta uwielbia być obdarowywana przez swojego księcia. I nie chodzi o to, że jestem materialistką. Dla mnie nie liczy się to, czy upominek będzie drogi czy nie. Ucieszyłabym się nawet z drobiazgu. Bukietu kwiatów, książki, płyty, pudełka czekoladek. Bo nie o pieniądze chodzi ani o to, by się wykosztować. Liczą się drobne dowody miłości, gesty, które podkręcają atmosferę w związku, sprawiają, że kobieta czuje się ważna i wie, że jej mężczyzna o niej pamięta. No właśnie, pamięta…
Z tym to Marek ma dopiero problemy!
Przykłady? Proszę uprzejmie: mój mąż zawsze zapomina o naszych rocznicach, o moich urodzinach i imieninach, o wszystkich dniach, które są dla mnie ważne.
Marek jest wiecznie zajęty i zabiegany, i nie przywiązuje wagi do takich okazji. Nie chodzi o to, że jest skąpcem. Po prostu twierdzi, że dla niego każdy dzień spędzony ze mną jest równie ważny. Podobno nie lubi „tego całego przymusu pamiętania o jakichś tam datach”. Szkoda…
Szczególnie zabolała mnie pierwsza jego wpadka. Byliśmy świeżo po ślubie, a Marek na śmierć zapomniał o moich urodzinach. Przypomniał sobie, gdy odebrałam chyba dziesiąty telefon z życzeniami od przyjaciół. Szybko przeprosił, złożył mi życzenia, lecz prezentu dla mnie nie miał.
Podobnie było z rocznicą ślubu. Ja przygotowywałam od kilku tygodni niespodziankę dla niego – sprowadziłam mu z Holandii rower, o którym zawsze marzył. Marek cieszył się jak dziecko, ale… nie wiedział, z jakiej to okazji. Starałam się nie okazywać smutku i rozczarowania, ale przez pierwsze lata naprawdę mnie to bolało.
W końcu przywykłam. Zobaczyłam, jakim Marek jest wspaniałym mężczyzną, jeden defekt można przeżyć. Z czasem weszło mi w krew, że to ja przypominam mężowi o ważnych świętach, kupuję dla niego prezenty, niczego nie oczekując w zamian.
Ale o co chodzi? Ja przecież niczego nie zamawiałam
Ze wszystkich ważnych dni w roku, to było najrzadziej obchodzone przez mnie święto. Imieniny. Wiadomo, dzień trochę inny niż te na zwykłych kartkach z kalendarza, ale huczniej obchodziłam urodziny. Poza tym prawie zawsze w imieniny jestem chora albo przynajmniej podziębiona. Marty jest w lutym, więc o złapanie jakiegoś wrednego wirusa nie jest trudno. Tym razem też mnie dopadło.
Była sobota, nie musiałam nigdzie wychodzić, więc wykorzystałam sytuację i od rana leżałam w łóżku, pociągając nosem. Oglądałam telewizję i co jakiś czas odbierałam telefony od znajomych, którzy pamiętali… Marka nie było w domu, kilka dni wcześniej wyjechał do Gdańska, miał wrócić dopiero w niedzielę. Nie łudziłam się, że zadzwoni z życzeniami.
Późnym popołudniem ktoś załomotał do drzwi. Poderwałam się na równe nogi, i wlokąc za sobą koc, pobiegłam do wejścia. Na progu stał obcy mężczyzna.
– Dzień dobry, jestem kurierem. Mam dla pani przesyłkę. Proszę pokwitować odbiór – strzelał słowami jak z karabinu, a ja nic nie rozumiałam.
„Przesyłka? Do mnie? Przecież niczego nie zamawiałam” – pomyślałam, posłusznie sięgając po długopis.
Po kilku sekundach kurier znikł, a ja zostałam w przedpokoju z dużą kopertą, na której jak byk stało moje imię i nazwisko.
Otworzyłam i kolana się pode mną ugięły. To były bilety lotnicze. Tam i z powrotem do… Wenecji! Przecież to było moje największe marzenie! Zwiedzić to romantyczne miasto, pospacerować po wąskich urokliwych uliczkach, wypić prawdziwą włoską kawę w jakiejś kameralnej knajpce.
Od dziecka zbieram pocztówki ze zdjęciami Wenecji, oglądam programy w telewizji, czytam przewodniki z myślą, że kiedyś tam pojadę. Oczywiście z ukochanym.
Serce biło mi jak szalone, ręce trzęsły się z emocji tak bardzo, że upuściłam kopertę.
Wtedy wypadł z niej liścik:
Jeśli myślisz, że jestem aż takim ignorantem, to się mylisz :) Po prostu czekałem na odpowiedni moment. Wszystkiego najlepszego, Najdroższa, z okazji Twoich imienin! Nie musiałem dopytywać, żeby znać Twoje największe podróżnicze marzenie. Dziś jeszcze jestem w Gdańsku, ale jutro czekam na Ciebie na lotnisku o 17.00. Spakuj najładniejszą sukienkę, bo zabieram Cię na superromantyczną kolację w najpiękniejszej knajpce w Wenecji. I nie zapomnij o biletach dla nas! Kocham Cię, Twój Marek.
Chyba nie muszę dodawać, jak bardzo poczułam się szczęśliwa…