Reklama

Nie wiem, kiedy zaczęliśmy się z Karolem mijać w naszym własnym mieszkaniu. Kiedyś byliśmy zespołem – teraz bardziej przypominamy parę lokatorów. Śniadania w ciszy, wieczory z telewizorem, rozmowy głównie o rachunkach. Jego matka nigdy mnie nie zaakceptowała. Od początku traktowała mnie jak intruza. A ja, choć próbowałam, nigdy nie zdobyłam jej sympatii. Rodzinne spotkania są dla mnie jak teatr – grzeczne uśmiechy, a pod spodem ledwie maskowana niechęć. Zbliżał się jej urodzinowy obiad. Wiedziałam, co mnie czeka: kontrolujące spojrzenia, uwagi z podtekstem i Karol, jak zawsze, bierny.

Reklama

Nie miałam o niczym pojęcia

– No w każdym razie dzięki tym wszystkim pieniądzom, to mogłaś zbudować ten garaż i łazienkę – rzuciła szwagierka, sięgając po ogórka kiszonego.

Na moment zamrugałam. Przerwałam krojenie mięsa i spojrzałam w stronę Karola. Siedział obok matki z miną niewiniątka.

Jakie pieniądze? – spytałam spokojnie, ale czułam, jak robi mi się gorąco.

– No wiesz, te co Karol dawał mamie przez lata. Nie wiedziałaś? – uśmiechnęła się niewinnie, ale spojrzenie miała pełne satysfakcji.

Wstałam od stołu. Karol też zamarł.

– Porozmawiajmy w kuchni – powiedziałam krótko i odwróciłam się, nie czekając, aż wstanie.

W kuchni zamknęłam za nami drzwi.

– O co tu chodzi? – syknęłam. – Jakie pieniądze?

– No coś tam dawałem mamie, wiesz przecież, że miała trudniej po śmierci ojca...

– Coś tam? Od lat? A ja nie wiedziałam? – uniosłam głos.

Nie dramatyzuj. To nie były wielkie kwoty.

– Nie dramatyzuj? Dajesz matce nasze pieniądze, a ja nie mam o tym pojęcia?

– I tak byś nie zrozumiała... – wzruszył ramionami.

Prychnęłam.

– Nie zrozumiałabym? Wiesz, czego nie rozumiem? Że po tylu latach nadal jesteś synkiem mamusi, a nie mężem.

Zamilkł. Patrzyliśmy na siebie długo. I właśnie wtedy poczułam, że tu chodzi nie tylko pieniądze. Tylko o wszystko, czego nie powiedzieliśmy sobie przez lata.

Posądziła mnie o najgorsze

Gdy wróciliśmy do salonu, stół ucichł. Talerze dzwoniły niezręcznie o sztućce, ale rozmów już nie było. Teściowa spojrzała na mnie badawczo. Wyczuła, że coś się stało.

Znowu się pokłóciliście? – spytała z tą swoją przesadną słodyczą. – Na moich urodzinach?

Nie wytrzymałam.

Może Karol powinien zamieszkać z mamusią – powiedziałam do wszystkich. – Skoro i tak dzieli tobą wszystko. Pieniądze, decyzje, lojalność.

Zapadła cisza. Karol złapał się za czoło, a teściowa spojrzała na mnie, jakby dopiero teraz zobaczyła, że jestem żywą kobietą z głosem, a nie tylko ozdobą jej rodzinnych zdjęć.

To ty zniszczyłaś małżeństwo! – wyrzuciła nagle. – Karol był inny, zanim cię poznał! Ułożony, spokojny... A teraz? Rozbity, sfrustrowany! I jeszcze śmiesz mówić o lojalności?

– Lojalność? – wycedziłam. – Gdzie była ta twoja lojalność, kiedy manipulowałaś nim, wciągając go w swoją grę?

– Przestań! – krzyknęła. – Zniszczyłaś nie tylko małżeństwo, ale i mojego męża. Przez ciebie mnie zdradził!

Głosy ucichły. Szwagierka upuściła łyżkę. Wszyscy patrzyli to na nią, to na Karola, to na mnie.

To prawda? – zapytałam cicho, patrząc na teściową. – Twój mąż...?

Nie odpowiedziała. Wstała i wyszła z pokoju. A Karol po prostu spuścił wzrok.

Nie wiedziałam, dokąd idę

Zostawiłam ich wszystkich, nawet nie biorąc płaszcza. Karol wyszedł za mną, wołał mnie, ale się nie obejrzałam. Zeszłam po schodach, wyszłam na ulicę i skręciłam w pierwszą lepszą stronę. Deszcz padał spokojnie, tak jakby wszystko wokół chciało mnie zmyć – tę scenę, te słowa, całą farsę. Nie wiedziałam, dokąd idę. Przechodziłam obok zamkniętych sklepów, mokrych ławek, pustych przystanków. Przysiadłam pod wiatą i patrzyłam w ciemność. Czułam się przegrana. Upokorzona. Zrobiona na szaro.

W kieszeni wibrował telefon. Karol. Potem znowu. I znowu. Nie odbierałam. Przyszedł SMS:

„Sandra, wróć, porozmawiajmy”. Potem kolejny:

„To nie miało tak wyjść”.

I jeszcze jeden:

„Naprawdę przesadzasz”.

Z każdą wiadomością czułam, że oddalam się nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Nie chodziło tylko o te pieniądze. To był symbol. Symbol wszystkiego, czego mi przez lata nie mówił. Tych decyzji podejmowanych poza mną. Tego milczenia, które rozrastało się między nami jak chwast. Teściowa wiedziała, co robi. Jej słowa nie były przypadkowe. Wbiła mi nóż prosto w serce, ale to nie ona trzymała rękojeść – to był Karol. Bo nigdy mnie nie bronił. Nigdy nie powiedział: „to jest moja żona, nie życzę sobie takich słów”. Zawsze siedział cicho, jakby było mu obojętne, że mnie krzywdzą. Deszcz nie ustawał. A ja w końcu ruszyłam dalej. Może do domu. Może gdziekolwiek.

Coś we mnie pękło

Zadzwoniłam do Marty. Otworzyła drzwi w dresie i z maseczką na twarzy, ale wystarczyło jedno spojrzenie na moją twarz, by od razu sięgnęła po koc i herbatę.

– Co się stało? – spytała cicho.

Opowiedziałam jej wszystko. Nie przerywała. Słuchała jak nikt inny. Tylko raz zaklęła pod nosem, gdy mówiłam o pieniądzach, które Karol latami dawał matce za moimi plecami.

– I co teraz? – zapytała.

Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam. Czułam się jak ktoś, kto przez lata budował dom na grząskim gruncie i dopiero teraz zauważył, że wszystko się zapada.

– Myślisz… że powinnam odejść? – zapytałam cicho.

– Myślę, że powinnaś wreszcie pomyśleć o sobie – odpowiedziała Marta stanowczo. – Nie o tym, co ludzie powiedzą. Nie o tym, że „małżeństwa się naprawia, a nie psuje”. Nie o tej chorej lojalności wobec męża i jego matki. Tylko o sobie. Czy ty w ogóle jeszcze siebie w tym wszystkim słyszysz?

Milczałam.

Czy kiedykolwiek postawiłaś siebie na pierwszym miejscu? – dodała.

Pokręciłam głową. Nie. Nigdy. Marta sięgnęła po butelkę wina. Nalała do dwóch kieliszków.

– To może czas się nauczyć?

Wzięłam łyk. Czułam, że coś we mnie pęka. Jakby ktoś wreszcie powiedział mi na głos to, czego bałam się pomyśleć.

Musiałam to zrobić

Wróciłam późnym popołudniem. Klucz w zamku przekręcał się ciężko, jakby sam próbował mnie powstrzymać. Karol siedział w kuchni, nad niedopitą kawą, z podkrążonymi oczami. Nie odezwał się od razu, tylko patrzył, jak zdejmuję buty.

Myślałem, że nie wrócisz – powiedział cicho.

– Też tak myślałam – odparłam.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę nie mówił nic. Jakby szukał słów, które mogłyby naprawić ostatnie dziesięć lat.

– Nie umiałem inaczej – zaczął w końcu. – Chciałem pomóc mamie, ale nie chciałem cię w to mieszać. Bałem się, że… będziesz miała pretensje.

– Miałam. Ale nie o pieniądze. O to, że nigdy nie stanąłeś po mojej stronie – powiedziałam spokojnie. – Ani razu. Zawsze byłam „tą z zewnątrz”.

– To nieprawda… – próbował, ale uciszyłam go gestem.

– Nie przyszłam się kłócić. Chcę powiedzieć, że już nie umiem tego ciągnąć. Ja się w tym zgubiłam. I nawet jeśli próbujesz to zrozumieć teraz – to za późno. Za dużo było milczenia.

Wziął głęboki oddech. Widziałam, że to do niego dociera.

– I co teraz?

– Teraz się pakuję. I idę tam, gdzie ktoś przypomniał mi, że też mam prawo być ważna.

Nie płakał. Ja też nie. Bo już nie było czego opłakiwać.

Nie miałam wielkich planów

W nowym mieszkaniu wciąż pachniało farbą i kartonami. Nie miałam zasłon, nie miałam ramek ze zdjęciami, nie miałam pościeli, która pachnie znajomo. Miałam ciszę. Tę dobrą ciszę, która nie boli, nie oskarża, nie milczy wymownie jak Karol. Siedziałam na podłodze z kubkiem herbaty i patrzyłam przez okno. Po raz pierwszy od dawna nic nie musiałam. Nikt mnie nie oceniał, nie rozliczał z lojalności, nie przypominał, że „rodzina to świętość”. Nikt nie sprawiał, że czułam się niewystarczająca, zbyt głośna, zbyt drażliwa, zbyt obca.

Wciąż bolało. Nie będę kłamać. Były wieczory, kiedy łapałam się na tym, że sięgam po telefon, by napisać do niego wiadomość. Nie zrobiłam tego. Bo wiedziałam, że nie tęsknię za nim. Tęskniłam za tym, kim chciałam, żeby był. Marta często odwiedzała mnie. Śmiałyśmy się, wspominałyśmy dawne czasy. Czasem mówiła:

– Widzisz? Wcale nie jesteś taka słaba, jak myślałaś.

A ja się uśmiechałam. Może rzeczywiście nie jestem. Nie wiem, co dalej. Nie mam wielkich planów. Może pojadę gdzieś sama, pierwszy raz. Może wrócę do malowania. A może po prostu pozwolę sobie żyć bez lęku, że ktoś za chwilę mnie zawiedzie. To nie jest szczęśliwe zakończenie. To jest początek czegoś innego. Może czegoś lepszego. Może po prostu... mojego.

Sandra, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama