Reklama

Tomek spakował walizkę dokładnie w czterdzieści minut. Nie mówił wiele. Tylko jedno zdanie zapadło mi w pamięć:

Reklama

– Muszę to sprawdzić. Może to coś więcej.

Potem zamknął za sobą drzwi i zniknął na dwa miesiące. Wystarczająco długo, bym zrozumiała, że nikt nie jest niezastąpiony i zbyt krótko, bym zdążyła przestać tęsknić.

Zostawił mnie

Odszedł do innej, która była młodsza, może bardziej beztroska, może pachniała inaczej. Nigdy jej nie widziałam, ale czułam ją w każdej minucie jego nieobecności, w każdej nocy, kiedy spałam w jego t-shircie.

I nagle wrócił, bez ostrzeżenia. Któregoś dnia otworzyłam drzwi, a on tam stał z tulipanami, z twarzą pełną skruchy. Nie miał odwagi patrzeć mi w oczy.

– Zrozumiałem, że to ty – powiedział. – Że to z tobą chcę być.

Nie zapytałam, czy ją skrzywdził. Nie zapytałam, dlaczego ją wybrał ani dlaczego wrócił, bo bałam się, że nie zniosę odpowiedzi, że jeśli zapytam „dlaczego?”, to usłyszę prawdę, której nie uniosę. Więc tylko skinęłam głową. Wrócił – to musiało wystarczyć. Ale nie wystarczyło.

Zamieszkał znowu w naszej sypialni, ale czułam się, jakby ciągle miał tam dwie kobiety. Jej zapach wciąż siedział mi w głowie, mimo że jego perfumy były te same. Nasz dom był już inny. Jakby wszedł do niego przez tylne drzwi. Bez przeprosin, bez rozmowy – jakby nic się nie stało. Kontynuowaliśmy, choć rozdział był już dawno zakończony.

Nie zapytał mnie, co czułam, gdy odszedł. A ja nie miałam siły mówić mu dlaczego pozwoliłam mu wrócić.

Nie wytłumaczył się

Siedzieliśmy przy kolacji naprzeciwko siebie. On jadł spokojnie, jakby wszystko było w porządku. Kroił łososia na równe kawałki, unikał wzroku, mówił tylko o pracy i tym, że nowy projekt jest wymagający.

Od czasu do czasu podsuwał mi kieliszek z winem, uśmiechał się tym swoim półuśmiechem, który kiedyś był dla mnie wszystkim, a teraz przypominał raczej zdjęcie z przeszłości. Martwe, wyretuszowane, bez życia.

– Zawaliłem, ale wróciłem. To się liczy – powiedział nagle, jakby ktoś włączył mu w głowie kasetę z gotową kwestią. Nic więcej nie dodał.

Podniosłam wzrok, czekałam, aż coś jeszcze powie. Coś o niej, może jedno zdanie, które nada tej ciszy sens. Ale nic nie padło. Zaczął mówić o nowej drukarce w biurze, jakbyśmy byli parą sąsiadów, a nie ludźmi, którzy znają się od dziesięciu lat i dzielili łóżko, sny i winy.

– Tomek… – zaczęłam, ale nie dokończyłam.

Zabrakło mi słów. Chciałam go zapytać, ale w głowie miałam tysiące wersji odpowiedzi i każda bolała. Gdyby powiedział, że to była tylko fascynacja, zabawa, znaczyłoby to, że porzucił mnie dla czegoś tak płytkiego. Gdyby przyznał, że kochał, wtedy nie umiałabym już patrzeć mu w twarz.

Coś nie pasowało

Czułam się, jakbyśmy byli dwójką ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz odgrywają rolę tej miłości. Bezgłośnie, beznamiętnie. On nie zapytał, co się działo ze mną, gdy odszedł, a ja nie zapytałam, co takiego znalazł w niej, czego zabrakło we mnie. Wiedziałam, że nie jestem gotowa tego usłyszeć. I pewnie nigdy nie będę.

Telefon zadzwonił w środku dnia. Byłam wtedy w kuchni, kroiłam warzywa do zupy, coś cichego leciało z radia. Ekran wyświetlił nieznany numer. Odebrałam bez namysłu.

– Tomek? – zapytała kobieta po drugiej stronie.

Głos był spokojny, z nutą zawahania. Młodszy ode mnie albo po prostu pewniejszy siebie.

– Już podaję – odpowiedziałam automatycznie, zanim zrozumiałam, co właśnie się wydarzyło.

Chwyciłam telefon mocniej, ale połączenie już się zakończyło. Cisza znów wypełniła mieszkanie, ale teraz była inna. Głośniejsza. Wtedy się zorientowałam, że niechcący odebrałam telefon Tomka. Mój leżał obok.

Próbowałam zracjonalizować to, co się właśnie wydarzyło. Może pomyłka. Może jakiś znajomy z pracy. Może siostra, koleżanka, klientka, cokolwiek. Ale nie zadzwoniła drugi raz.

Nic nie powiedział

Telefon milczał przez resztę dnia, a ja nie umiałam już wrócić do tego, co robiłam. Zupa została niedokończona, radio przestało grać. W mojej głowie było tylko jedno zdanie, które nie dawało mi spokoju: „Tomek?”. Jakby to imię wypowiedziane przez obcą kobietę miało teraz więcej znaczenia niż przez niego samego.

Wieczorem siedzieliśmy razem na kanapie. On oglądał serial, ja niby też, ale tak naprawdę patrzyłam w jeden punkt na ścianie. W końcu zapytałam:

– Kto dzwonił?

Odwrócił głowę, jakby nie wiedział, o czym mówię.

– Nie wiem. Pomyłka chyba – odpowiedział bez większego zainteresowania i znów spojrzał w stronę telewizora.

Przytaknęłam. Już wiedziałam, że nie zapytam dalej. Nie dlatego, że wierzyłam, po prostu nie chciałam znowu wejść w ten stan, w którym każda odpowiedź potrafi boleć bardziej niż milczenie. Zamknęłam się w sobie po raz kolejny. Bo łatwiej było udawać, że nic się nie stało, niż znów zacząć krwawić.

Miałam dosyć

Spakowałam się o świcie, kiedy jeszcze spał. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Laptop, kilka ubrań, kosmetyki, dokumenty. Nie zostawiłam wiadomości. Nie miałam już w sobie tej teatralnej potrzeby, żeby tłumaczyć. Od miesięcy mówiłam tylko w głowie, a i tak nikt mnie nie słyszał.

Spojrzałam na niego raz, zanim zamknęłam za sobą drzwi sypialni. Spał na boku, przykryty tylko połową kołdry. Nawet we śnie wyglądał, jakby niczego nie żałował. Nie drgnął. Nie poruszył się, gdy cicho zamknęłam drzwi od mieszkania. Nie wybiegł za mną, nie zawołał, nie spytał, dokąd idę.

Wyszłam na klatkę schodową i przez chwilę stałam, wsłuchując się w swoje własne myśli. Uświadomiłam sobie, że czuję więcej ulgi niż smutku. Byłam zmęczona. Nie dramatem, tylko tym, że tak długo próbowałam coś naprawiać w milczeniu. Byłam obecna tylko fizycznie. Jak mebel, który nikomu nie przeszkadza, ale którego nikt już nie dostrzega.

Wzięłam głęboki oddech i zeszłam po schodach. O szóstej rano miasto dopiero budziło się do życia. Podobnie jak ja.

Magdalena, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama