„Mąż ogląda skandynawskie seriale, a ja siedzę po łokcie w garach. Chyba myśli, że potrawy świąteczne robią się same”
„Kocham Boże Narodzenie, ale odkąd mąż odkrył nowe kanały w telewizji, mam wrażenie, że wszystko jest tylko na mojej głowie. On myśli, że potrawy wigilijne lądują na stole za sprawą magii”.

- Redakcja
Nie wiem, co takiego jest w tych skandynawskich serialach, ale mój mąż przepadł. Siedzi od rana do nocy z pilotem w ręku, zapatrzony w ekran jak zahipnotyzowany. Wciągają go do tego stopnia, że potrafi zapomnieć o całym świecie. A już na pewno o tym, że święta nie zorganizują się same. Kocham Boże Narodzenie, ale odkąd mąż odkrył nowe kanały w telewizji, mam wrażenie, że wszystko jest tylko na mojej głowie.
Wczoraj, kiedy stałam nad garnkiem z barszczem, słyszałam, jak rechocze do ekranu. A ja? Obrałam buraki, zrobiłam śledzie, przygotowałam kutię i przygotowałam farsz do pierogów. Bo niby kto? Może to wszystko nie byłoby takie przykre, gdyby mąż chociaż raz z własnej woli zapytał, czy nie pomóc. Ale nie. On myśli, że potrawy wigilijne lądują na stole za sprawą magii.
Wszystko było na mojej głowie
– Możesz mi podać tarkę? – zawołałam, nie odrywając dłoni od miski z kapustą.
Cisza.
– Marian?! – powtórzyłam, tym razem głośniej.
– Co? – dobiegło z salonu.
– Tarkę. Szukam tarki do marchwi. Leżała tu gdzieś…
– A nie możesz jej sobie wziąć sama? Akurat się zaczęło. – Głos miał rozbawiony, jakby ktoś właśnie został zamordowany w stylu artystycznym.
– Mam ręce całe w kapuście! – wycedziłam przez zęby.
W końcu się pojawił. Zajrzał do kuchni jak do muzeum.
– Taka z metalową rączką? – zapytał, rozglądając się.
– No nie, plastikowa, różowa z brokatem… – odpowiedziałam z przekąsem. – Tak, z metalową. Zresztą, nieważne, już ją mam.
Odwrócił się i zniknął, zanim zdążyłam dodać coś więcej. Westchnęłam. Może z dziesięć lat temu pomagał przy lepieniu uszek, może nawet zmywał. Teraz jego zaangażowanie kończyło się na zjedzeniu wszystkiego z dokładką. Po piętnastu minutach wrócił.
– A barszcz już gotowy? – zapytał z nadzieją w głosie, jakby wszystko, co tu się działo, dotyczyło jakiegoś zewnętrznego cateringu.
– Jeszcze nie – odparłam.
Nie odpowiedział. Wrócił przed telewizor. A ja znowu zostałam z tą całą świąteczną „magią”.
Przekomarzał się ze mną
Wieczorem Marian wszedł do kuchni i stanął jak turysta na lotnisku.
– A może byśmy w tym roku zamówili catering? – rzucił z miną człowieka, który właśnie wynalazł koło.
– Przepraszam, co? – spojrzałam na niego znad garnka z grzybami.
– No wiesz… żebyś się nie zmęczyła. Teraz tyle firm dowozi wszystko. I pierogi, i karpia, i nawet kutię. Słyszałem w radiu.
– No ale przecież to tradycja. Jak zamówić?
– Tak po prostu… No wiesz, szkoda twojego kręgosłupa.
– Mój kręgosłup ma się całkiem dobrze, dopóki nie słyszy takich tekstów. – Odwróciłam się do lodówki. – A twój sumienie? Nie boli?
– E tam, nie przesadzaj. Przecież robię atmosferę – zaśmiał się, biorąc ciasteczko z talerzyka.
– Tak, tak, robisz. Oczywiście – mruknęłam pod nosem.
– Ale dobrze pachnie. Z grzybami?
– To twoje ulubione wigilijne krokiety.
– No, dokładnie! Uwielbiam je. – Uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
Zamrugałam.
– Nie zmiękczysz mnie. Rano obierasz ziemniaki. I robisz sałatkę.
– Ale... nie umiem tak dobrze!
– To się nauczysz. Serial poczeka.
I wiecie co? Zamiast protestować, tylko wzruszył ramionami. Ciekawe, ile z tej sałatki wyląduje na podłodze.
Nie spodziewałam się tego
Rano zastałam męża w kuchni. Stał nad miską i z namaszczeniem obierał ziemniaki.
– Czyli jednak potrafisz – powiedziałam, wchodząc z kubkiem kawy.
– Mówiłaś, że sam się nie nauczę – odparł, nie patrząc na mnie. – Oglądałem tutorial.
– Tutorial do obierania ziemniaków?
– No... nie chcę niczego zepsuć.
Usiadłam przy stole. Poczułam dziwną satysfakcję, ale też lekkie ukłucie winy. W sumie… może nie trzeba było tak zrzędzić.
– Jakby co, nie trzymaj ich za długo w wodzie, bo będą jak gąbka – rzuciłam.
– A jak długo?
– Musisz sprawdzać widelcem, czy już są miękkie.
Westchnął ciężko, ale nie skomentował.
– A w ogóle… – podjął nagle. – Jak ty to wszystko robisz co roku sama?
– Nie sama. Mam pomocnika. Niewidzialnego elfa od zmywania.
– Nie gadaj. To mnie powinno gryźć sumienie.
– Powinno. Widać masz odporne.
Zamilkł na chwilę.
– Przepraszam – powiedział i spojrzał mi prosto w oczy.
Nie spodziewałam się tego.
– Ty tak serio?
– No. Może te święta to moment, żeby... no wiesz, wziąć się za siebie.
– No to dobrze. Bo jutro z rana jedziemy po karpia
Zmotywowałam go do działania
O szóstej rano stanęłam w drzwiach łazienki. Marian siedział na zamkniętej klapie sedesu i wpatrywał w swoje odbicie w lustrze.
– Nad czym tak dumasz? – zapytałam, opierając się o framugę.
– Zastanawiam się, jak ty to wszystko ogarniasz. Nie wiem, jak mogę ci jeszcze pomóc.
– Może zabierzesz się za sprzątanie?
– Wiem, że powinienem, ale tak bardzo mi się nie chce. Chciałbym odpocząć, tak po prostu…
– A mylisz, że ja o tym nie marzę? Haruję od rana do nocy. Dlatego zaraz przyrządzisz karpia.
– Ja? – jęknął. – Nie możemy go… oddać? Może zrobimy w tym roku święta bez karpia?
– Bez karpia?! – prychnęłam. – A potem co? Bez uszek? Bez makowca? Bez choinki?
– Makowca też nie lubię…
– Dobrze. To zrobimy tak – westchnęłam. – Wyjdę na godzinę. Po powrocie karp ma być już usmażony. Jak to załatwisz, to już twoja sprawa.
Patrzył na mnie długo. Zamknęłam drzwi i parsknęłam śmiechem. To się nazywa świąteczne partnerstwo.
Docenił mnie
Wróciłam godzinę później z piekarni i pierwsze co zrobiłam, to zajrzałam do kuchni. Dobiegł mnie stukot talerzy.
– Marian?! – zawołałam.
Zastałam go przy stole. Siedział z herbatą i dziwnym wyrazem twarzy. Coś pomiędzy triumfem a smutkiem. Obok – miska z mąką, jajkiem i bułką tartą.
– Nie zapytasz, co się stało z karpiem? – zagadnął bez emocji.
– A co się stało?
– Zrobiłem, co trzeba było zrobić.
– A konkretnie?
– Nie pytaj.
Usiadłam naprzeciwko niego i się zaśmiałam.
– Co cię tak bawi? – oburzył się, choć kącik ust mu zadrgał.
– Ty. Zawsze się wymądrzasz przy stole, ale wreszcie zrozumiałeś, że to ciężka praca.
– Tak, przepraszam, że cię nie doceniałem i że ci nie pomagałem – powiedział z uśmiechem.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Może i święta to głównie sprzątanie i gotowanie. Jednak czasem w tych garach gotuje się coś więcej niż tylko barszcz.
Czułam się wspaniale
Wigilia była jak z bajki. Bajki o zwykłych ludziach, którzy próbują się dogadać, choćby przez zgrzyty. Marian pomógł mi nakrywać stół. A potem sam wyciągnął uszka z wrzątku i – o dziwo – wszystkie były całe.
– Kochanie… – powiedział cicho przy barszczu. – Dziękuję, że mi nie odpuściłaś. Serio. Może w przyszłym roku sam zrobię sernik.
Uśmiechnęłam się. Przy stole było ciepło. Pachniało kapustą i piernikiem. Może i nie wyszło idealnie. Karp był lekko rozgotowany, a sałatka ziemniaczana z odrobinę za dużą ilością cebuli. Jednak nie pamiętam, żebyśmy tak dużo żartowali przy świątecznym stole. Nie potrzebowałam magii. Potrzebowałam, żeby mój mąż w końcu zszedł z kanapy i razem ze mną przygotował Wigilię.
Zuzanna, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Weekend z mężem w luksusowym hotelu miał ożywić nasz związek. Gdy ja smacznie spałam, on wymykał się nocą do kochanki”
- „Cały adwent czekałam na odwiedziny syna, a on tylko zadzwonił. Święta dla starych ludzi to czas smutku i zwątpienia”
- „W Wigilię odkryłam sekret brata. Musiałam zdecydować, czy ujawnić prawdę jego żonie, czy milczeć”