Reklama

Patrzyłam przez okno samochodu na mijane pola i lasy, próbując powstrzymać łzy. Tomek prowadził, wpatrzony w ekran telefonu, który był w uchwycie przy kierownicy. Co chwilę śmiał się pod nosem, czytając jakieś wiadomości od kolegów. Nawet nie spojrzał na mnie od kilkudziesięciu minut. A przecież miało być inaczej.

Reklama

Jeszcze kilka lat temu nie mogliśmy się od siebie oderwać. Pamiętam tamte wieczory, kiedy śmialiśmy się bez końca z głupot, kiedy trzymał mnie za rękę nawet w sklepie spożywczym. Kiedy liczyła się każda sekunda razem. Teraz? Jadę na naszą majówkę z człowiekiem, który jest tu tylko ciałem. Jego myśli i emocje są gdzieś daleko, gdzie nie ma dla mnie miejsca. Oparłam głowę o szybę, czując w sercu znajome uczucie samotności. Tak bardzo chciałam wierzyć, że ten wyjazd nas uratuje. Że Tomek, oderwany od pracy, od kolegów, przypomni sobie, kim dla siebie byliśmy.

– Jeszcze kawałek i będziemy – rzucił beznamiętnie, nie odrywając wzroku od ekranu.

Skinęłam głową, choć wiedziałam, że nawet na mnie nie spojrzy. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy da się odbudować coś, co już dawno runęło, zawaliło się i jest pogrzebane pod gruzami?

Jak łatwo zrobić z miłości farsę

Wokół pachniało grillem i świeżym powietrzem. Śmiechy, rozmowy, butelki stukające o siebie – nasi znajomi świetnie się bawili. A ja? Stałam z boku z plastikowym talerzykiem, na którym leżała przypalona kiełbasa, i czułam się bardziej wyobcowana niż kiedykolwiek. Zerkałam na Tomka, który właśnie przy piwie opowiadał coś zabawnego kolegom. Kiedy podeszłam do niego, wyciągając rękę, chciałam tylko jednego – odrobiny uwagi.

– Kochanie, może byśmy przeszli się chwilkę nad jezioro? – zapytałam cicho, próbując się uśmiechnąć.

Tomek spojrzał na mnie tak, jakby nagle wyrwano go ze znacznie ciekawszego świata.

– A na co ci to teraz? – prychnął. – Żebyś marudziła, że ci zimno albo że komary cię gryzą?

Śmiech jego kumpli wybuchł jak na zawołanie. Czułam, jak gorąco oblewa mi twarz.

– Tomek, proszę... – szepnęłam, próbując zachować resztki godności.

Wziął łyk piwa i machnął ręką.

– No dobra, chodź, tylko szybko, bo zaraz wracamy.

Odeszliśmy kilka kroków w stronę lasku. Kiedy byliśmy już poza zasięgiem wzroku innych, zatrzymałam się gwałtownie.

– Co ty wyprawiasz?! – wysyczałam. – Robisz ze mnie idiotkę przy wszystkich!

– Bo przesadzasz – wzruszył ramionami. – Trzeba było zostać w domu, skoro znowu masz fochy.

– Fochy?! – poczułam, jak oczy zachodzą mi łzami. – Chciałam, tylko żebyś poświęcił mi chwilę! Żebyś spojrzał na mnie tak jak kiedyś! Ale ty masz mnie gdzieś... – mój głos się załamał.

Tomek spojrzał na mnie z politowaniem.

– Dramatyzujesz. Zawsze musisz szukać problemów tam, gdzie ich nie ma.

Odwrócił się na pięcie i wrócił do ogniska, jakby nic się nie stało. A ja zostałam w półmroku, z talerzykiem w ręce i sercem ciężkim jak głaz. W mojej głowie dźwięczały jego słowa: "dramatyzujesz"... Jak łatwo można zignorować czyjś ból. Jak łatwo zrobić z miłości… farsę.

To było jak haust świeżego powietrza

Nie wróciłam od razu do grupy. Stałam jeszcze chwilę na uboczu, wpatrując się w czarne lustro jeziora. Chłodne powietrze owiewało moją twarz, susząc łzy, które uparcie napływały mi do oczu. W końcu odłożyłam talerzyk na pierwszy lepszy pieniek i ruszyłam ścieżką wzdłuż brzegu. Potrzebowałam oddechu. Od Tomka. Od wszystkich. W pewnym momencie zauważyłam siedzącego na pomoście mężczyznę. Był sam, ze zwieszoną głową, machał nogami nad wodą jak dziecko. Coś w jego postawie kazało mi się zatrzymać. Nim zdążyłam się wycofać, podniósł wzrok i spojrzał na mnie.

– Ładny wieczór, prawda? – uśmiechnął się lekko. Głos miał ciepły, miękki.

Zaskoczona skinęłam głową.

– Chociaż... – dodał z przekąsem – chyba nie dla wszystkich.

Chciałam odpowiedzieć, że się myli, że wszystko jest wspaniale, ale zdradziły mnie oczy. Przełknęłam ślinę.

– Długa historia – wykrztusiłam.

Czasu mamy pod dostatkiem. – Wskazał na pomost obok siebie. – Michał jestem.

Wahałam się przez chwilę, ale coś w jego spojrzeniu – może zwykła ludzka troska – sprawiło, że usiadłam.

– Anna – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę po prostu siedzieliśmy w ciszy, słuchając plusku fal.

– Czasem wystarczy jedno dobre słowo, żeby nie zwariować – odezwał się w końcu. – Chcesz porozmawiać?

Pokręciłam głową. Ale jednocześnie czułam, jak napięcie, które przez cały dzień rosło we mnie jak kula śnieżna, zaczyna się kruszyć.

Czasem mam wrażenie, że mogłabym zniknąć... i nikt by tego nie zauważył – powiedziałam w końcu, bardziej do siebie niż do niego.

Michał milczał, pozwalając, by cisza wypełniła wszystko, co między nami nie zostało powiedziane. To było dziwne – jakby po raz pierwszy od miesięcy ktoś naprawdę mnie słuchał. I było to jak haust świeżego powietrza po długim duszeniu się.

Pragnęłam rozpaczliwie tej czułości

Spacerowaliśmy brzegiem jeziora, a chłodne, nocne powietrze mieszało się z ciepłem bijącym od Michała. Szliśmy powoli, bez planu, bez celu – a jednak ta chwila była bardziej prawdziwa niż cały ostatni rok mojego małżeństwa. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Michał opowiadał o swojej pracy w innym mieście, o tym, jak wrócił tu tylko na kilka dni, żeby odpocząć. Ja… mówiłam coraz więcej. O sobie. O tym, jak z każdym dniem staję się niewidzialna dla człowieka, którego kiedyś kochałam bezgranicznie.

W pewnym momencie zatrzymaliśmy się przy wielkiej wierzbie, której gałęzie zwisały niemal do samej ziemi. Michał odgarnął kilka liści i spojrzał na mnie.

– Wiesz… – powiedział cicho. – Czasem jedno spojrzenie mówi więcej niż milion słów.

Poczułam, że w moim gardle rośnie gula. Znowu te słowa. Znowu ktoś, kto patrzy, a nie tylko widzi.

Michał uniósł dłoń i delikatnie dotknął mojego policzka. Nie uciekłam. Zamknęłam oczy. Przez moment po prostu trwałam w tej czułości, którą ktoś wreszcie miał odwagę mi dać. Nie było w tym nic nachalnego. Żadnych słów, żadnych obietnic. Tylko dotyk, tak lekki, że aż trudno było uwierzyć, że jest prawdziwy. W pewnym momencie Michał objął mnie, jakby całym sobą chciał zasłonić mnie przed bólem. A ja, choć powinnam odsunąć się od niego, wtuliłam się mocno. W jego ramionach pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że istnieję. Że ktoś naprawdę chce, żebym istniała. Ale jednocześnie czułam, jak w sercu rozdziera się coś na pół. Między tym, co wypada, a tym, czego tak cholernie potrzebowałam. Czy można zdradzić samą siebie, jeśli chodzi tylko o chwilę bycia kochaną?

Coś się bezpowrotnie skończyło

Wracałam do domku powoli, z ciężkim sercem i jeszcze cięższymi myślami. Michał został na pomoście. Odprowadziliśmy się wzrokiem, jakbyśmy oboje wiedzieli, że nic więcej się nie wydarzy. Że ta noc zostanie między nami – jako coś, czego nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć. W drzwiach domku uderzył mnie smród zimnego dymu z grilla i głośny rechot dochodzący z wnętrza. W salonie Tomek siedział rozwalony na kanapie, z piwem w ręce, zapatrzony w jakąś powtarzaną setny raz komedię.

Spojrzał na mnie przelotnie.

– Gdzieś ty łaziła? – rzucił z przekąsem, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.

Stałam jak wmurowana, ociekając ciszą, której nawet on nie potrafił uszanować.

– Tak, tak, nie musisz odpowiadać – ciągnął, śmiejąc się bez humoru. – Pewnie rozmyślałaś o sensie życia albo czymś równie głębokim. Wiesz, jak mnie to obchodzi? – dodał i machnął ręką w moim kierunku.

Nie odpowiedziałam. Nawet nie próbowałam. Po prostu przeszłam obok niego, jak obok mebla, który nic już dla mnie nie znaczy. Weszłam do naszej sypialni, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. W ciemności usłyszałam własny oddech – krótki, urywany, jakby ktoś ściskał mnie za gardło. Opuściłam się na podłogę, przyciągnęłam kolana do piersi i w końcu pozwoliłam sobie płakać. Płakałam nie nad Tomkiem, nie nad tą żałosną majówką. Płakałam nad sobą. Bo wiedziałam, że coś we mnie się bezpowrotnie skończyło.

Nie chciałam już dłużej tak żyć

Ostatniego dnia majówki słońce wzeszło jak gdyby nigdy nic, ciepłe i beztroskie. Ludzie krzątali się wokół domków, zbierając rzeczy, pakując grille, śmiejąc się z wczorajszych żartów. Wszędzie życie – a we mnie tylko cisza. Tomek siedział na schodach z kawą w ręku, zapatrzony w telefon. Tak samo obojętny, tak samo nieosiągalny jak przez całe te dni. Spakowałam swoje rzeczy w milczeniu. Kilka ubrań, kosmetyczkę, książkę, której nawet nie otworzyłam. Każdy ruch był ostateczny, choć jeszcze wtedy nie do końca to do siebie dopuszczałam.

Tomek w końcu uniósł wzrok.

– Co tak pędzisz? – zapytał z lekkim uśmiechem, który kiedyś rozczulał mnie do łez, a teraz był mi dramatycznie obojętny.

Nie odpowiedziałam.

W głowie miałam tylko jedną myśl: Nie chcę już dłużej tak żyć. Nie chcę być dodatkiem do czyjegoś życia. Cieniem. Kimś, kto prosi o uwagę jak głodny pies. Wiedziałam, że kiedy wrócimy do miasta, zacznę szukać mieszkania. Cichego, małego kąta dla siebie. Wiedziałam też, że czeka mnie rozmowa, której Tomek nawet się nie spodziewa.

W myślach powtarzałam jak mantrę: nie chcę umierać w środku, będąc obok kogoś, kto mnie nie widzi. Bo zasługuję na coś więcej. Choćby to miała być tylko własna samotność – ale świadoma, godna, moja. Choćby serce miało krwawić każdego dnia. Wzięłam ostatnią torbę do ręki i nie odwracając się do Tomka, ruszyłam w stronę auta. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za mną, poczułam pierwszy oddech nowego życia. Krótki. Niepewny. Ale mój.

Anna, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama