Reklama

Dwie dekady wstecz ścieżki moje i Pawła się skrzyżowały. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic wyjątkowego. Niski, może trochę zbyt chudy, a na studenckich imprezach potrafił jedynie robić z siebie błazna. Inteligentne, zabawne konwersacje – to nie była jego domena. Ja z kolei uchodziłam wtedy za dziewczynę, dla której chłopaki bez wahania skoczyliby w ogień. Wysportowana, smukła, świadoma własnej wartości. Czemu postawiłam akurat na niego?

Reklama

Miałam do wyboru tylu innych

Bartek, postawny i przystojny szatyn. Wybraliśmy się we dwoje na zimowy wyjazd w Tatry. Rankiem, po cudownej randce, oświadczył, że mnie kocha. Marzył o ślubie. Zbagatelizowałam to, rzucając jakimś dowcipem. Teraz Bartek to ceniony lekarz, wiedzie szczęśliwe życie z żoną i gromadką dzieci. No a Krzysztof? Taki enigmatyczny, raczej milczący facet. Jego pocałunki wprawiały mnie w euforię. Skryty w sobie, miał niełatwe usposobienie. W końcu zdołał z siebie wykrztusić, że mnie kocha. Rozważałam nawet opcję wyjazdu z nim do Stanów, tak jak proponował. Ale strach wziął górę i zrezygnowałam. Wyjechał sam i zrobił karierę jako ceniony scenarzysta w Hollywood. Czasami widuję go na Facebooku. Jego żona to aktorka, a syn to prawdziwy przystojniak. Patrząc na fotki widać, że wiedzie mu się dobrze.

Marian, Marek, Karol. Wszyscy oni wyznawali mi miłość, każdy z nich pragnął spędzić ze mną resztę życia. Tymczasem ja wyszłam za mąż za niewyróżniającego się niczym Pawła... Dlaczego tak się stało?! Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że zaimponował mi właśnie tym, że był taki zwyczajny. Jednocześnie był uprzejmy i zawsze gotowy do usług. Postawiłam na wygodę. Przestraszyłam się prawdziwych ogierów, więc postawiłam na muła. Nie doceniłam Pawła. Nie przewidziałam, co naprawdę się w nim kryje. Pierwsze oznaki pojawiły się dopiero po ślubie. I to subtelne, łatwo było przejść obok nich obojętnie.

Osaczał mnie coraz bardziej

Na początku naszej znajomości zaczął powoli odsuwać mnie od bliskich przyjaciół. Robił to tak subtelnie, że prawie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wciąż zrzędził i skarżył się na moich znajomych, po cichu sącząc truciznę do mojego serca, rozdrapując nawet najmniejsze spięcia, aż wreszcie obudziłam się zupełnie samotna, mogąc polegać jedynie na jego obecności. W tym momencie zaszłam w ciążę. To z kolei pchnęło go do nakłaniania mnie, abym porzuciła moją ukochaną pracę i skupiła się wyłącznie na naszej powiększającej się właśnie rodzinie.

– Jesteś tylko zwykłą pracownicą biura – tłumaczył, próbując złagodzić przykre słowa kojącym tonem głosu. – Pozwól mi się tobą zająć finansowo. Powinnaś teraz przede wszystkim dbać o siebie.

Nie chciałam tego zrobić, ale kiedy mój brzuch był już mocno zaokrąglony – poddałam się. A potem nadeszła kolejna zmiana.

Czym zajmowałaś się cały dzień? – dociekał niby uprzejmie, wracając z pracy. – Coś ci dolegało? Nie? To czemu nie poszłaś na zakupy? Popatrz na mnie, jestem wykończony, a teraz mam jeszcze latać po jakieś głupie bułki.

Mój mąż był w tym prawdziwym mistrzem. Potrafił powiedzieć coś niby miłego, ale jednocześnie dać ci do zrozumienia, że jesteś do niczego. A do tego jeszcze, jakby nigdy nic, rzucić jakimś ostrym słowem, które potem siedzi w tobie jak zadra. „Pieprzone bułki”. Nawet tych „głupich bułek” nie potrafię mu załatwić. Może ja cała jestem do niczego, bezużyteczna, po prostu „głupia”?

Na świat przyszedł Sebastian. Karmiłam go piersią przez pół roku, a potem pokarm mi się skończył. Lekarz stwierdził, że to przez nerwy. Mąż miał inne zdanie.

– To dlatego, że tylko w domu siedzisz i się gapisz w tę telewizję! Jakbyś trochę się ruszała, posprzątała albo coś ugotowała, to by ci się organizm nie rozstroił.

Kurczę, robiłam przecież porządki, przygotowywałam posiłki i wyprowadzałam naszego malucha na świeże powietrze! Zdarzało się jednak, że padałam ze zmęczenia i lądowałam na kanapie. Czy to jakieś wielkie przewinienie? Na początku się przeciwstawiałam. Ale z czasem zaczęłam dawać wiarę jego słowom. Aż tu nagle mój mąż stracił pracę. Sądziłam, że szybko znajdzie nowe zajęcie, ale on nagle oświadczył, że nie zamierza się zapracowywać i teraz moja kolej, by wziąć się ostro do roboty. Byłam przerażona na myśl o powrocie na rynek pracy po dwuletniej przerwie. Jak tu rozpocząć karierę na nowo? Paweł dolewał benzyny do ognia, twierdząc, że przybrałam na wadze i przestałam o siebie dbać. Kto zatrudni kogoś takiego?

Udało mi się wrócić do zawodu

Zaczęłam pracę w nowym biurze i zaprzyjaźniłam się z Iwoną, która siedziała przy biurku obok. Dzięki temu poczułam się trochę pewniejsza siebie, moje kompleksy nieco zmalały. Ale to nie trwało długo... Paweł zaczął krytykować moją pracę. Cały czas narzekał, że zarabiam za mało, zostaję po godzinach i nie wiadomo, co tam robię. Podejrzewał, że mam kochanka. W tym samym czasie przejął całkowitą kontrolę nad naszymi finansami, nie mogłam nawet zajrzeć na konto bankowe. Stał się też strasznie zazdrosny, śledził każdy mój ruch i kazał się tłumaczyć z każdej chwili spędzonej poza domem.

– Daj sobie z nim spokój – sugerowała Iwona, moja jedyna bliska koleżanka i osoba, której mogłam się zwierzyć. – Ten facet jest poniżej twojego poziomu.

Przyznaję, miałam szansę to zrealizować. Gdy nasz syn poszedł do liceum, na mojej drodze pojawił się Karol. Pogodny, odrobinę szalony, szybko stracił dla mnie głowę.

Złóż papiery rozwodowe – nalegała Iwona. – Zostaw męża i zwiąż się z Karolem.

Posłuchałam jej sugestii i oznajmiłam mężowi, że go opuszczam. Spodziewałam się wybuchu złości, że jak zawsze obsypie mnie gradem obelg. A on... Rozpłakał się. Zaklinał mnie, żebym z nim została, zapewniał o swojej miłości i obiecywał zmianę. Zlitowałam się i nie odeszłam. Pożegnałam się z Karolem. Po upływie miesiąca sytuacja nie tylko wróciła do poprzedniego stanu, ale jeszcze się pogorszyła. Paweł teraz mnie obrażał, mówił, że jestem odrażająca i nieatrakcyjna. Taka, której nawet kijem nie chciałby tknąć. Przechwalał się też, że jako stuprocentowy facet musi gdzieś dać upust swoim potrzebom. W jaki sposób? Korzystając z usług panienek lekkich obyczajów.

Uznałam, że przegrałam

Przez lata znosiłam tę ciągłą presję, lekceważenie i odbieranie mi godności. Paweł ani razu mnie nie uderzył, nie krzyczał na mnie, a nawet nigdy nie wrócił do domu pod wpływem alkoholu. Wystarczyło jednak, że spojrzał na mnie krzywo, a ja natychmiast kuliłam się ze strachu. Stosował przemoc domową bez użycia siły. W każdym razie fizycznej. Mimo wszystko jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Teraz nie mogę pojąć, że tyle czasu znosiłam to ciągłe poniżanie i deptanie po mnie. Paweł nawet naszemu synowi powiedział, że „matka to zołza, która chciała nas zostawić dla kochasia”. Sebastian mi to powtórzył, gdy dzwoniłam do niego z pytaniem, czemu nie przyjechał do domu na Boże Narodzenie z internatu...

Godzinami żaliłam się potem Iwonie. Czemu akurat teraz otworzyły mi się oczy? Niespiesznie odrywam spojrzenie od okna. Tego wieczoru kroiłam w kuchni jarzyny na kolację, gdy Paweł wrócił do domu.

– Znowu sama zielenina? – wykrzywił twarz. – Tak przygotowujesz jedzenie, że nawet własne dziecko nie raczyło przyjechać do nas na kolację wigilijną.

– Sebastian unika naszego domu, bo przy nim wyzywasz mnie od ladacznic – odparłam z przygnębieniem.

Ciężko słuchać bolesnych faktów. I nic nie da wypłakiwanie się godzinami przyjaciółce.

Zamarłam. Skąd on się dowiedział, że zwierzyłam się przyjaciółce? Mąż od razu pożałował swoich słów, ale nie mógł ich już cofnąć.

– Widzę, że cię zaskoczyłem. Nie miałaś pojęcia, że Iwonka wszystkim się ze mną dzieli, co? Muszę ci w takim razie powiedzieć, że od roku sypiamy ze sobą. Wystarczyło trochę się do niej przymilić, poudawać nieszczęśliwego faceta i teraz zrobi dla mnie wszystko!

Znieruchomiałam jak słup soli. Poczułam się, jakby ktoś wbił mi ostatni gwóźdź do trumny. Obróciłam się na pięcie, decydując, że już nigdy w życiu nie pozwolę, by ktoś mną sterował. Pojechałam prosto do rodziców, a niedługo potem zjawił się tam mój syn. Wyjaśniłam mu całą sytuację. Zabrał mnie do siebie, żebym mogła stanąć na własnych nogach. Nigdy więcej nie wrócę do tej klatki, w której byłam więziona.

Reklama

Agnieszka, 49 lat

Reklama
Reklama
Reklama