Reklama

Nie lubię niespodzianek. Mam swoje rytuały: słucham tej samej płyty, co roku, dzwonię dzień przed Wigilią do mamy zapytać, jak jej barszcz, choć wiem, że będzie idealny. I piszę listy – nie do Mikołaja, tylko te zwykłe, ze spisem gości, potraw, spraw do załatwienia. Tak wyglądają moje święta, a raczej – tak wyglądały.

Odkryłam prawdę

Dwa dni przed Wigilią dostałam powiadomienie z aplikacji, którą kiedyś zainstalowaliśmy razem, żeby czuwać nad sobą. Lokalizator. Tylko że tego wieczoru mój Tomasz był „u klienta”, a lokalizacja wskazywała motel przy trasie wylotowej. Z początku myślałam, że może to błąd… Aż któregoś wieczoru, gdy Tomasz wziął prysznic, przeszukałam jego telefon i znalazłam więcej. Rozmowy, zdjęcia. emotikony w kształcie serc, słowa, których mi od dawna nie mówił: „tęsknię”, „kiedy znowu?”, „kocham”.

Odłożyłam telefon, wytarłam ręce w kuchenną ścierkę i zaczęłam planować. Prezenty dla wszystkich gości i jeszcze jeden prezent, bardzo osobisty – pendrive w czerwonej kopercie, który zapakuję z takim samym staraniem, jak prezenty dla dzieci. Nie będę tą, co krzyczy i płacze. Będę tą, co podaje karpia z uśmiechem.

W Wigilię w naszej kuchni panował zapach smażonej cebuli i wywaru z grzybów. W tle cicho grało radio, przez okno widać było oszronione gałęzie wiśni. W rękach miałam obieraczkę i marchewkę, ale działałam jak automat. W głowie cały czas układałam scenariusz. Próbowałam przewidzieć każdy ruch. Wigilia to moment, w którym zwykle wszystko się kręciło – ale w tym roku robiłam wszystko z wyuczonym spokojem.

Nic nie podejrzewał

– Pomóc ci jakoś? – Zapytał Tomasz, wchodząc do kuchni.

Nie spojrzałam na niego. Przez chwilę jeszcze skrobałam marchewkę, zanim odpowiedziałam z lekkim uśmiechem:

– Dam radę. Zawsze daję, prawda?

– No tak… – zawahał się. – Kochanie, coś się stało?

Odłożyłam marchewkę, wytarłam ręce i spojrzałam mu w oczy. Uśmiechałam się, może trochę zbyt szeroko.

– A co miałoby się stać?

– Nie wiem… jesteś jakaś inna – Tomasz podrapał się po karku. – Napięta. Zamyślona.

– Święta. Ty też nie wyglądasz na szczególnie zrelaksowanego – powiedziałam spokojnie. – Praca?

– Trochę. No i wiesz, ten cały zamęt, zakupy, korki… – próbował się uśmiechnąć. – Ale cieszę się, że jesteśmy razem. Jak co roku.

Skinęłam głową i wróciłam do warzyw. Nie powiedziałam ani słowa, ale w środku pulsowało we mnie coś trudnego do nazwania. Nie była to zazdrość, raczej chłodna czujność. Od kilku tygodni wyczuwałam w nim coś obcego. Za dużo ciszy, za mało drobiazgów i same wymówki – spotkania, delegacje.

Obmyśliłam zemstę

Siedzieliśmy już przy stole. Była Wigilia, obrus wyprasowany, świeczki zapalone. W tle kolęda z płyty, dzieci łamały opłatki, dzieliliśmy się życzeniami, wszyscy mówili to, co powinni mówić. Ja też. Nawet się wzruszyłam, tak na pokaz. Prawie w to uwierzyłam.

Tomasz podczas kolacji siedział naprzeciwko mnie. Podawałam mu kolejne dania, z czułością godną starej żony, która zna każdy jego gest, każdy kaprys. Wiedziałam, że lubi dokładki. Wiedziałam, że zawsze najpierw się wzbrania, a potem sięga jeszcze po trochę, więc nakładałam mu dwie porcje z każdej potrawy. Karp, kapusta z grzybami, kutia, pierogi, wszystko razy dwa.

– Dlaczego tyle? – zapytał w końcu, jakby przeczuwał, że nie chce znać odpowiedzi.

Spojrzałam mu prosto w oczy. Długo i spokojnie.

– Dla ciebie i dla niej – odpowiedziałam i dalej kroiłam makowiec.

Zamilkł. Dzieci w tym czasie się śmiały z dowcipu wujka, teściowa dolewała sobie kompotu. Nikt nas nie słyszał. Tomasz odchylił się na krześle. Otworzył usta, ale nic nie powiedział, jakby słowa ugrzęzły mu w gardle. Może i lepiej.

– Święta to czas dzielenia się z bliskimi, prawda? – dodałam z uśmiechem i sięgnęłam po rybę po grecku.

Był w szoku

Czułam, jak ręce mi drżą pod stołem, ale twarz miałam spokojną. To był mój teatr. Moje ostatnie przedstawienie dla niego. W tej scenie nie było krzyku, tylko dobrze ustawione dekoracje, idealnie dopasowane talerze i jedna prawda, podana między barszczem a kutią.

Po kolacji dzieci rzuciły się do prezentów, ja tylko obserwowałam. Tomasz siedział oparty o oparcie fotela, z pełnym talerzem ciasta, którego nawet nie tknął. Wiedziałam, że czeka. Może myślał, że to koniec, że nie zrobię nic więcej. Sięgnęłam pod choinkę po niewielkie pudełko, zapakowane w srebrny papier z czerwoną wstążką. Podałam mu je z uśmiechem.

– Otwórz – powiedziałam spokojnie.

Rozwinął papier, uniósł wieczko. W środku był pendrive.

– Co to?

– Zdjęcia, wiadomości, lokalizacje. Wszystko, czego mi nie powiedziałeś. Możemy obejrzeć razem albo możesz się spakować teraz.

Pobladł. Chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu szansy.

– Nie musisz nic mówić. Ja już wszystko wiem.

Wstałam, sięgnęłam po płaszcz.

– Idę do sąsiadki na sernik. Masz czas, żeby się zastanowić, czy masz w sobie jeszcze resztki honoru.

Zostawiłam go

Wróciłam tuż przed północą. Mróz szczypał mnie w twarz, gdy tylko wysiadłam z samochodu. Śnieg pod butami był zbity i twardy, skrzypiał przy każdym kroku. Wciągnęłam powietrze nosem, żeby uspokoić to, co we mnie jeszcze drgało. Na klatce panowała cisza, z mieszkań sączyły się dźwięki kolęd, tłumione ścianami i drzwiami. Tylko u nas było inaczej.

Drzwi do mieszkania były uchylone. Pchnęłam je cicho. W przedpokoju nadal pachniało piernikiem. W salonie świeciły tylko lampki na choince. Pendrive leżał na stole, dokładnie tam, gdzie Tomasz go zostawił. Obok pusta filiżanka po herbacie i krzesło odsunięte od stołu.

Mój mąż siedział przy kuchennym stole, w tej samej koszuli, co wieczorem. W rękach trzymał kubek, nie odezwał się od razu. Spojrzał na mnie, jakby chciał mnie poprosić, żebym usiadła.

– Przepraszam – powiedział cicho.

Stanęłam w drzwiach.

– Nie musisz przepraszać – odpowiedziałam. – To twój problem, kim się stałeś.

– Nie wiedziałem, jak ci powiedzieć – próbował jeszcze.

– Nie powiedziałeś.

Odwróciłam się, żeby odwiesić płaszcz.

Próbował się tłumaczyć

Nie musieliśmy mówić nic więcej. Było już po wszystkim, przynajmniej we mnie, bo to, co miało boleć, zabolało już wcześniej. Teraz była tylko cisza i coś w rodzaju ulgi. Nagle poczułam, że jestem gotowa na wszystko – nawet na samotność. Nie jestem już tą samą osobą i nigdy już nią nie będę.

Było grubo po pierwszej w nocy. Dzieci spały od dawna. W kuchni panował półmrok, tylko mała lampka pod szafką dawała ciepłe światło. Siedziałam przy stole. Byłam zmęczona w sposób, którego nie da się przespać. Tomasz zasnął na kanapie w salonie, wciąż w ubraniu. Nie zaglądałam do niego. Nie chciałam wiedzieć, czy naprawdę śpi, czy tylko udaje, nie interesowało mnie to.

Nie wiedziałam, co zrobię jutro. Może zostanę, a może wyjdę, ale teraz on wiedział, że ja wiem i że mogę odejść w każdej chwili. Spokojnie, bez kłótni, bez scen. Nie zdecydowałam jeszcze, czy mu wybaczę. Niech poczeka w niepewności, dobrze mu tak. Niech poczuje ten stan zawieszenia, napięci i niepewności. W tym roku podałam dwanaście potraw, jak co roku, ale po raz pierwszy podzieliłam się z nim czymś naprawdę ważnym – prawdą.

Anna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama