Reklama

Nigdy nie należałam do kobiet, które siedzą cicho, kiedy coś je uwiera. Jednak z wiekiem nauczyłam się, że nie wszystko warto rozgrzebywać. Mąż miał swoje przyzwyczajenia, ja swoje, a że spędziliśmy razem czterdzieści lat, to i wspólnych milczeń, i zgrzytów było co niemiara. Wychowaliśmy dzieci, przeszliśmy przez choroby, kredyty, remonty i tysiące śniadań przy tym samym stole. Bywało różnie.

Powiedział mi to między jedną a drugą łyżką zupy pomidorowej. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Wyszeptał, że „ma dość”. Zsunął obrączkę z palca. Zamiast się załamać, wytarłam usta serwetką i zapytałam:

– To co, zjesz kompot, czy mam ci spakować resztę?

On myślał, że mnie zaskoczy. A mnie bardziej zaskoczyło to, co stało się tydzień później.

Już wiedziałam

– Może herbatki? – zapytał listonosz, opierając się o furtkę i zdejmując czapkę z głowy.

A może bym się napiła – odpowiedziałam, choć jeszcze tydzień temu nawet bym o tym nie pomyślała.

Zaniósł listy do sąsiadki i wrócił pod moją furtkę. Wypiliśmy herbatę na tarasie. Nie zaprosiłam go od razu do domu – musiałam sobie najpierw poukładać. Kiedy następnego dnia znów przyszedł, sama otworzyłam mu bramkę.

– Nie wiem, czy możesz pić kawę o tej porze – powiedział, podając mi kubek.

– A ja nie wiem, czy możesz być taki miły dla rozwódek – odpowiedziałam.

Roześmiał się głośno.

To już oficjalnie rozwódka?

– Nie. Tylko że jak mąż zmywa się z domu po czterdziestu latach to więcej niż rozwód.

Usiedliśmy na ławce. Cisza między nami była dobra. Nie ciążyła. Nie trzeba było jej przykrywać słowami.

– Wiesz, że zawsze czekałam na ten dźwięk? Na dźwięk dzwonka rowerowego?

– A ja zawsze zostawiałem twoje listy na koniec?

Spojrzałam na niego. Nie było w nim nic młodzieńczego. Tylko patrzył na mnie, jakby nie widział zmarszczek, tylko człowieka.

– To może następnym razem… już bez listów? – zapytałam.

Uśmiechnął się tylko. I nie musiał nic mówić. Bo ja już wiedziałam.

Byłam szczęśliwa

W niedzielę nie przyszedł. W poniedziałek też nie. We wtorek rano obudziłam się z głupim niepokojem w brzuchu. „Dorota, ty się opanuj” – mówiłam do siebie przy lustrze, szorując zęby jak wściekła. A jednak, kiedy wreszcie go zobaczyłam w środę, jak szedł z rowerem pod rękę, serce mocniej mi zabiło. Tylko torbę miał inną niż zwykle.

Urlop? – zapytałam niby od niechcenia.

– Chwilowy – odpowiedział i jakby zgasł. – Lata mi lecą, a rower swoje waży. No i… emerytura się zbliża. Może czas odpocząć.

– A ja już myślałam, że mnie porzucisz jak mąż.

Zamarł. Popatrzył na mnie tak, jak nikt dawno nie patrzył. A potem wyjął z torby słoiczek.

– Dżem. Z porzeczki. Sam robię. Taki... na osłodę. Za te kawy, cośmy razem wypili.

Wzięłam słoik i przez chwilę trzymałam go w dłoni.

– A może wpadniesz dzisiaj po południu? Mam sernik.

– Z miłą chęcią – odpowiedział cicho.

Weszłam do domu uśmiechem, który trzymał się mnie przez całe popołudnie. Wieczorem upięłam włosy jak za młodych lat. Sernik był nieco za słodki, ale nikt się nie skarżył.

Czuła do niego coś więcej

– A dzieci co powiedziały? – spytał, oblizując łyżeczkę z resztką malinowego sosu.

– Nic – odparłam. – Bo im nic nie mówiłam.

– Tajemnica? – uśmiechnął się, ale w oczach miał cień.

Nie wiem, jak im powiedzieć. Że po czterdziestu latach z ojcem nagle... siedzę na werandzie z listonoszem?

– Nie mam dwudziestu lat, żeby się chować po krzakach.

– A ja nie mam osiemnastu, żeby się tłumaczyć każdemu, kto zerknie w okno.

Zapadło milczenie.

– To nie flirt, wiesz? – powiedział nagle, jakby słyszał moje myśli. – Nie chcę ci zabierać wolności. Ani spokoju. Od kiedy cię słucham, to... czuję spokój w sercu.

Wzięłam głęboki oddech. Mój były mąż przez lata nawet nie wiedział, jaką piję kawę. A on już wiedział, że lubię z jedną łyżeczką cukru.

– Wiesz, że jak tak dalej pójdzie, to mnie naprawdę polubisz?

Już cię polubiłem.

Nie odpowiedziałam. Tylko wyciągnęłam rękę przez stolik. Nie trzymałam jej długo. Tyle, by poczuć, że nie jestem już sama w tej historii. Zegar cykał powoli. A ja po raz pierwszy od dawna nie chciałam cofać czasu.

Westchnęłam ciężko

Telefon zadzwonił o ósmej rano. Córka. Zawsze dzwoniła punktualnie, kiedy coś wyczuwała.

– Mamo, tata mówił, że się wyprowadził. Wszystko w porządku?

– Tak, kochanie. Ciszej się oddycha, jak nikomu nie trzeba podgrzewać zupy dwa razy.

– Aha… – zawahała się. – Ktoś ci pomaga?

– A w czym? W trzymaniu łyżki czy w noszeniu samotności?

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem wystrzeliła:

Tata mówi, że masz kogoś.

Westchnęłam ciężko.

– A tata nie mówił, że po czterdziestu latach odłożył widelec i wyszedł? Bez słowa? Zostawił rachunki, słoiki i swoje znoszone kapcie?

– Mamo… ja tylko pytam.

– To nie pytaj. Przyjedź. Sama zobacz. Nie będę się z niczego tłumaczyć przez telefon.

Zjawiła się wieczorem.

– To on? – szepnęła, gdy zobaczyła go przez okno, jak siedział na werandzie. – Ma czapkę jak w filmach z PRL-u.

– Ale ma dobre serce nowe. I słucha, jak mówię. To dużo więcej niż czapka.

Usiadła z nami. Długo nic nie mówiła, tylko słuchała, jak śmiejemy się z jego historii z poczty.

– Mamo, ten sernik to twój?

– A czyj? Myślałaś, że on mnie już piec nauczył?

Roześmiała się. A potem spojrzała na mnie jak dawno temu – z miękkością.

– No dobra. Chyba już pana lubię. Tylko, jeśli przyniesie mi pan słoik dżemu.

On już sięgał do torby.

Pomagał mi

W czwartek przyszły papiery rozwodowe. Były mąż podpisał wszystko bez mrugnięcia. Włożył do koperty i wysłał poleconym. Jakby rozliczał się z operatem wodnym.

– Przyszło? – zapytał listonosz, kiedy podał mi przesyłkę.

– Tak. Czterdzieści lat, jeden znaczek. Aż dziw, że tyle się zmieściło w jednej kopercie.

– Mogę zostać chwilę? – zapytał.

– Możesz. Tylko jeśli pomożesz mi przestawić wersalkę. Stoi tam, gdzie sypiał. Nie chcę, żeby już tam stała.

Zanim zdążył odpowiedzieć, już odsuwałam fotele. Przestawianie mebli to mój sposób na nowe początki.

– Tu? – zapytał, ocierając pot z czoła.

– Nie. Jeszcze bardziej na lewo.

Kiedy skończyliśmy, usiedliśmy na nowym miejscu.

Boisz się?

– Cały czas. I wiesz co? Przez ostatnie lata bardziej bałam się żyć z kimś, kto mnie nie widzi, niż być sama.

– A teraz?

– Teraz… boję się, że cię polubię bardziej, niż zaplanowałam.

– To dobrze.

Roześmiałam się. Pierwszy raz tak szczerze od lat. Bo wreszcie ktoś wartościowy był obok mnie.

Zaczęłam żyć na nowo

Minął rok. Wersalka już dawno stoi pod oknem, zasłony zmieniłam na żółte, a w kuchni zainstalowałam ekspres do kawy. Nie dlatego, że jestem nowoczesna. Dlatego, że on lubi espresso. Były mąż próbował zadzwonić w marcu. Odebrałam. Powiedział tylko:

– W sumie to nie był najlepszy pomysł, żeby tak po prostu wyjść.

Szkoda, że dopiero teraz to zrozumiałeś – odpowiedziałam. – Tylko że ja już nawet nie pamiętam, jak wyglądały twoje kapcie.

– Aha… No. To dobrze chyba.

– Tak, dobrze. Życzę ci, żebyś też kogoś poznał. Najpierw poznaj siebie.

Rozłączyłam się bez żalu. Listonosz... nie, już nie listonosz. Przeszedł na emeryturę. Odłożył torbę, zostawił rower. Zaczął hodować pomidory i uczy się gotować. Dla mnie. Czasem przypala ziemniaki, czasem całuje mnie w szyję, kiedy myję naczynia. Mówi, że to lepsze niż każdy emerytalny plan.

– Kto by pomyślał, że na starość jeszcze się człowiek zakocha?

– A kto by pomyślał, że zakocham się w kimś, kogo znałam od lat?

Nie tęsknię za przeszłością. Nie myślę, że zmarnowałam czterdzieści lat. I choć nie mam wielkich planów na przyszłość, to ja mam kogoś, kto trzyma mnie za rękę. A to już naprawdę coś.

Dorota, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama