Reklama

Nie spodziewałam się, że kilka tygodni rozłąki z mężem wywróci nasze życie do góry nogami. Wysłałam go do sanatorium z myślą, że odpocznie, podreperuje zdrowie i wróci do domu pełen energii. Nasze małżeństwo nie było może idealne, ale przez ponad dwadzieścia lat nauczyliśmy się razem żyć, znosić swoje humory i cieszyć się małymi rzeczami. Tymczasem kiedy wrócił, coś było nie tak. Niby ten sam człowiek, a jednak obcy. Jedna noc wystarczyła, żeby wszystko się posypało. A ja… musiałam podjąć decyzję, której nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę.

Tęskniłam za mężem

Kiedy pakowałam mu walizkę, żartowałam, żeby uważał na sanatoryjne romanse. W odpowiedzi się tylko uśmiechnął i powiedział, że przecież nie jest już młodzieniaszkiem. Dwa razy sprawdzałam, czy wszystko ma, wcisnęłam mu jeszcze ciepłe skarpety i jego ulubiony kubek. Tak, żeby czuł się jak w domu. Żegnałam go na peronie ze ściśniętym gardłem, ale nie pokazałam po sobie, że będzie mi go brakowało.

Przez pierwsze dni czułam się dziwnie. Było pusto, cicho. Rano nie parzył kawy, nie mruczał nic pod nosem, nie włączał radia. Mimo że czasem działał mi na nerwy, jego obecność była dla mnie jak powietrze. Po kilku dniach zatęskniłam na dobre. Brakowało mi jego narzekania, przekomarzań przy kolacji i nawet tego, jak zasypiał przed telewizorem.

Dzwonił codziennie. Najpierw z entuzjazmem opowiadał o zabiegach, potem o ludziach, których tam poznał. Szczególnie często wspominał jakąś „Basię z Kołobrzegu”, która miała niesamowite poczucie humoru. Słuchałam, udając, że mnie to nie rusza. Przecież to tylko znajomość. W takich miejscach ludzie często się zaprzyjaźniają, prawda?

Wieczorami leżałam sama w łóżku, w miejscu, gdzie jego poduszka pachniała jeszcze jego wodą kolońską. Odliczałam dni do jego powrotu. W głowie układałam plany – może pojedziemy razem gdzieś na weekend? Może spróbujemy znowu się do siebie zbliżyć? Nie przeczuwałam, że wróci zupełnie inny człowiek.

Ciągle słyszałam to imię

Był piątek wieczór, kiedy zadzwonił później niż zwykle. W tle słyszałam śmiechy, jakąś muzykę, gwar rozmów. Zapytałam, gdzie jest, a on odparł, że właśnie siedzą z ekipą w kawiarence przy ośrodku, bo dziś im zorganizowali wieczorek taneczny. Mówił luźno, trochę za wesoło. Potem znów padło to imię – Basia. Że świetnie tańczy, że ma energię, że aż trudno uwierzyć, że jest po sześćdziesiątce.

– No, nie uwierzysz, kochanie, ale ta kobieta rusza się jak nastolatka – roześmiał się.

– No widzisz, niektórym życie się zaczyna dopiero po emeryturze – rzuciłam chłodno, udając, że też się śmieję.

Zamilkł na moment, jakby wyczuł moje napięcie.

– Ale co ty, nie bądź zazdrosna, przecież wiesz, że cię kocham.

Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że nie znam tego tonu w jego głosie? Że nagle z każdej rozmowy wyłania się kobieta, która nie powinna w niej istnieć? Że czuję, jak się oddala?

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, czując, jak w sercu wzbiera mi niepokój. Wiedziałam, że coś się zmieniło, ale wciąż próbowałam się oszukiwać. Przecież to tylko tymczasowy pobyt, chwilowa fascynacja. Miał wrócić za trzy dni. Myślałam, że wtedy wszystko wróci do normy. Naiwność bywa czasem ostatnią rzeczą, jakiej się trzymamy, zanim spadniemy na ziemię.

Wszystko stało się jasne

Stałam na ganku, kiedy taksówka zajechała pod dom. Wysiadł z niej z szerokim uśmiechem i reklamówką pełną słoiczków z miodem, które rzekomo kupił „od lokalnego pszczelarza”. Pocałował mnie w policzek, jakby wracał z zakupów, a nie po trzech tygodniach nieobecności. Pachniał słodko, inaczej niż zwykle – nowymi perfumami? Albo może... cudzymi?

Z udawaną beztroską opowiadał, jak dobrze było mu się porozciągać na gimnastyce, jak świetni ludzie się trafili. I znów to słowo – Basia. Oczywiście. Dostałam nawet od niej pozdrowienia. Z trudem zachowałam uśmiech na twarzy.

Wieczorem zrobiliśmy kolację. Jadł z apetytem, a mnie jakoś z każdym kęsem rosła gula w gardle. Kiedy poszliśmy spać, próbował się przytulić. Odwróciłam się plecami. Jego ręka zawisła w powietrzu, a potem opadła bez słowa. W nocy się obudziłam. Słyszałam, jak cicho rozmawia przez telefon w łazience. Mówił szeptem, ale kilka słów do mnie dotarło:

Nie teraz... przyjechałem dopiero... tak, zadzwonię jutro...

Wrócił do łóżka jakby nigdy nic. Udałam, że śpię, ale serce waliło mi jak młotem. W jednej chwili wszystko stało się jasne. To nie były niewinne pogaduszki. To było coś więcej. Jego spojrzenia, zmieniony zapach, głuche telefony – wszystko wskazywało, że coś zostawił tam... ale i coś przywiózł ze sobą.

To była zdrada

Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Parzyłam kawę, kiedy wszedł do kuchni w szlafroku, z rozczochranymi włosami i zaspanym wzrokiem. Usiadł przy stole, jakby nic się nie stało. Podałam mu kubek i usiadłam naprzeciwko, obserwując go w milczeniu.

– Co tak patrzysz? – zapytał w końcu, próbując się uśmiechnąć.

Dzwoniłeś w nocy do niej?

Zamrugał. Nie udawał zaskoczenia, raczej zastanawiał się, co już wiem.

– Podsłuchiwałaś mnie?

– Nie trzeba podsłuchiwać, kiedy ktoś rozmawia o drugiej w nocy w łazience. Powiedz mi lepiej – to był romans czy tylko sanatoryjne żarty?

Westchnął. Po raz pierwszy od jego powrotu nie widziałam w nim wesołości. Spuścił wzrok i zakręcił łyżeczką w kawie, jakby szukał odpowiedzi na dnie kubka.

– Nic się nie wydarzyło. Po prostu… dobrze się z nią gadało. I było jakoś lekko, inaczej. Ale nie zrobiłem nic, czego miałbym się wstydzić.

– A jednak dzwoniłeś w nocy.

– Bo chciałem jej powiedzieć, że wróciłem i że nie będę się już odzywał.

– I dlatego mówiłeś „nie teraz”?

Milczał. Patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym ja była winna, że złapałam go na kłamstwie. A ja czułam, że pęka we mnie coś większego niż tylko zaufanie. Może to nie był romans, ale to wciąż zdrada. Myśli, emocji. Przestałam być tą, do której wraca, o której mówi najwięcej. W jego oczach byłam już tylko częścią starego życia. Teraz liczyło się tylko jedno słowo: Basia.

Coś się skończyło

Nie chciałam robić scen. Nie krzyczałam, nie płakałam, nie rzucałam talerzami. Tylko pod wieczór, kiedy położyliśmy się do łóżka, spojrzałam na niego i powiedziałam spokojnie:

Idź spać na kanapę.

– Co?

– Powiedziałam: idź spać na kanapę. Nie chcę, żebyś dzisiaj spał obok mnie.

– Ale… przecież nic się nie wydarzyło. Naprawdę chcesz robić z tego taki problem?

– To ty zrobiłeś problem. Ja tylko próbuję się w tym odnaleźć.

Wstał powoli, jakby nie wierzył, że mówię poważnie. Ubrał się w dres i zabrał swoją poduszkę, nie odzywając się ani słowem. Leżałam w ciemności, wpatrując się w sufit, a serce waliło mi jak wtedy, gdy czekałam na wynik egzaminu do liceum. Nagle poczułam się jak dziewczyna, której ktoś zabrał coś ważnego, a ona nawet nie wiedziała, kiedy i jak. Po godzinie przyszedł z powrotem. Stanął w drzwiach i powiedział:

– Przepraszam. Może byłem głupi, może zbyt beztroski. Ale nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Przeprosiny nie były niczym więcej niż cieniem dawnych słów, które kiedyś znaczyły coś więcej. Teraz brzmiały jak echo. Odwróciłam się do ściany. Usłyszałam, jak się oddala, jak drzwi od salonu znowu się zamykają. Zasnęłam późno ze świadomością, że ta noc coś zakończyła. Nawet jeśli rano wszystko wróci do pozornej normalności.

Nie zamierzałam tego tolerować

Rano wstałam wcześniej niż zwykle. W kuchni było cicho. On jeszcze spał na kanapie, skulony, przykryty tylko kocem. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole, patrząc przez okno na ogród, który zaczynał powoli szykować się do zimy. Liście spadały z drzew jak cicho gasnące myśli, jedna po drugiej.

Kiedy się obudził, próbował zachowywać się normalnie. Pytał, co na śniadanie, czy mam ochotę gdzieś wyjść, może na spacer. Odpowiadałam krótko. Widział, że coś się zmieniło, ale nie miał już odwagi o to zapytać. A może po prostu wiedział. I rozumiał, że nie dostanie ode mnie szybkiego przebaczenia.

Minęły dwa tygodnie. Nadal spał na kanapie. Mijaliśmy się w domu grzecznie, ale bez bliskości. Jak współlokatorzy, nie jak małżeństwo. Aż w końcu któregoś dnia spojrzałam na niego i powiedziałam:

– Nie chcę, żebyś tam kiedyś jeszcze jechał. Do żadnego sanatorium. Jeśli chcesz odpocząć – jedź nad jezioro, do lasu, ale nie tam. A jeśli kiedyś jeszcze się z nią spotkasz – możesz nie wracać.

Skinął głową. Nie dyskutował. Może sam czuł, że przegrał coś więcej niż tylko mój uśmiech. Czy mu wybaczyłam? Nie do końca. Ale nie chciałam rozwodu. Chciałam przestrzeni. Żeby mógł zrozumieć, co stracił i czy w ogóle jeszcze chce to odzyskać. Czasem najgłośniejsze decyzje zapadają w ciszy. I choć nasze łóżko znów stało się wspólne dopiero po długim czasie, wiedziałam jedno – tej jednej granicy więcej nie przekroczy.

Maria, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama