Reklama

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a ja powinnam być szczęśliwa. W końcu lecieliśmy na Karaiby – wymarzone wakacje, prezent od mojego męża. Miał być odpoczynek od wszystkiego: pracy, zimna, stresów. Jednak w środku czułam pustkę i wściekłość. Ten wyjazd był jego próbą zatuszowania tego, co tak długo ukrywał. Stałam przy walizce, pakując kostium kąpielowy, ale w myślach układałam inne słowa: „Składam pozew o rozwód”. Wtedy już wiedziałam – nie będziemy się opalać na plaży. On też wkrótce się dowie.

Przeczuwałam, że coś nie gra

– Może weź tę czerwoną sukienkę, wiesz, tę, którą miałaś na weselu Natalii. Dobrze w niej wyglądałaś – powiedział Marek, podając mi wieszak.

– Nie sądzisz, że za bardzo się świeci? – odpowiedziałam spokojnie, choć wszystko we mnie kipiało.

– Przecież to Karaiby, kochanie.

Patrzyłam na niego, jak pakuje swoje rzeczy z typowym dla siebie zorganizowaniem. Koszulki złożone w kostkę, kąpielówki posegregowane kolorami. Jakby wszystko w jego życiu miało swoje miejsce. Tylko ja już nie miałam w nim swojego. Zegarek, który wyjął z szuflady, kosztował więcej niż moja pensja. Prezent od niej. Wiedziałam to. Tak samo, jak przeczuwałam, że coś nie gra, gdy pachniał damskimi perfumami, gdy wracał późno z pracy lub znikał na weekendy - oficjalnie w celach służbowych.

– Przestań szukać dziury w całym – mówił mi często. – Przecież wszystko jest dobrze.

Wiedziałam jedno – nie polecę. On też nie. Jeszcze nie teraz. Najpierw dowie się, że to jego ostatnie święta jako mój mąż.

Nie będzie już odwrotu

– Może zrobimy sobie dziś taki przedsmak świąt? – rzucił Marek, gdy rozwieszałam pranie. – Jest ten nowy film świąteczny. Co ty na to?

– Możemy obejrzeć – rzuciłam obojętnie.

Wieczorem siedzieliśmy na kanapie. On obok mnie, z kubkiem gorącej herbaty, ja z głową pełną myśli. Film był ckliwy, światełka na choince mrugały radośnie, jakby drwiły z tego, co naprawdę się działo. Niby mieliśmy świętować miłość, a ja tylko liczyłam minuty do momentu, w którym powiem mu prawdę.

– Fajnie tak, co? – zapytał, przesuwając się bliżej i obejmując mnie ramieniem.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

Odwrócił głowę w moją stronę, zaskoczony. Nie tego się spodziewał.

– Co się z tobą dzieje ostatnio? Jesteś jakaś... inna.

– Jestem po prostu zmęczona. Idę się położyć.

Nie odpowiedziałam. Zostawiłam go tam. Samotnego wśród światełek, które wcale już nie rozświetlały naszego życia. Wiedziałam, że następnego dnia nie będzie już odwrotu. On jeszcze myślał o wyjeździe. Ja – o rozwodzie. W nocy nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie, jak dowiedziałam się, że mnie zdradza. Kiedyś zapomniał wyłączyć komputera. Nie chciałam do niego zaglądać, ale intuicja podpowiadała mi, że muszę to zrobić.

Zobaczyłam jego konwersację z koleżanką z pracy. Już po pierwszych zdaniach zrozumiałam, że nie wygląda to na zwykłą służbową znajomość. Z każdą wiadomością upewniałam się coraz bardziej. Gdy zobaczyłam ich wspólne zdjęcia, wszystkie dowody miałam jak na tacy. Mogłam powiedzieć mu od razu, że wiem wszystko, ale to by było za proste. Czekałam na odpowiedni moment, tak, aby niczego się nie spodziewał. Gdy on planował nasz świąteczny wyjazd, ja załatwiałam wszelkie formalności z prawnikiem. Marek zupełnie nie podejrzewał, jaki prezent szykuję mu pod choinkę.

Gotowa skończyć teatr

Nadszedł dzień wyjazdu. Walizki stały już przy drzwiach, dzieci pożegnały nas wcześniej – wciąż myśląc, że rodzice lecą na wakacje, na które tak długo czekali. Marek był podekscytowany. Uśmiechał się do mnie, jakby chciał udowodnić, że wszystko między nami gra.

– Gotowa? – zapytał, zamykając drzwi na dwa zamki. – Taksówka już czeka.

Skinęłam głową. Byłam gotowa. Gotowa odejść. Gotowa skończyć teatr. W drodze na lotnisko był rozmowny. Opowiadał, jak bardzo potrzebujemy tego odpoczynku, jak cudownie będzie poleżeć w słońcu, z dala od „zimowego szaleństwa”. Kiwałam głową. Odliczałam kilometry. Patrzyłam przez okno, zapamiętując ten moment. Nie czułam smutku. Czułam ulgę. Kiedy otworzyli bramki, Marek zaczął sie kierować w stronę kolejki.

– Ja nigdzie z Tobą nie lecę, Marek.

Zamarł.

– Co takiego?

Wyjęłam z torebki kopertę. Włożyłam ją mu do ręki.

– To mój prezent dla ciebie. Lecisz sam.

– Oszalałaś? Co to za żarty?

– Nie żartuję. Wiem o niej. Wiem o wszystkim.

Nie odpowiedział. Spojrzał na kopertę, potem na mnie, jakby nie wierzył własnym oczom. A ja wstałam. Odeszłam, nie oglądając się za siebie.

Nie ma powrotu

Dom był cichy. Dzieci zostały u teściów. Marek nie zdawał sobie sprawy, że wszystko zmieniło się już bezpowrotnie. Myślałam, że wyleci beze mnie, ale kilka godzin później usłyszałam, jak wchodzi do mieszkania.

– Co to ma znaczyć? – zaczął cicho, potem głośniej. – Możemy porozmawiać na spokojnie?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. Człowiekiem, którego znałam, ale którego już nie kochałam.

– Naprawdę chcesz rozwodu? – zapytał, chociaż znał odpowiedź.

– Tak, Marek. – Moje słowa były spokojne, zimne. – To koniec. Nie ma powrotu.

Zrozumiał. W jego oczach pojawiła się mieszanka złości, żalu i niedowierzania. Chciał mówić, błagać, kłamać, że to nieprawda, że wszystko może być jak dawniej. Ale wiedziałam, że nie ugnę się. Nie było już „nas”. Po kilku minutach milczenia wyszedł. Zamknęłam drzwi, poczułam ulgę, której nie spodziewałam się wcześniej. Usiadłam przy oknie, patrząc na nocne miasto, na światełka, które nie dawały złudzeń – życie toczy się dalej. Teraz mogłam zacząć na nowo. Samodzielnie. Bez niego. Święta spędziłam w ciszy, z poczuciem, że zrobiłam to, co musiałam.

Szczęście można budować samodzielnie

Święta minęły w ciszy, bez tropikalnych wakacji, które Marek tak starannie zaplanował. Dzieci wróciły do domu, a ja w końcu mogłam spojrzeć na nie z pełną świadomością, że nie żyjemy w kłamstwie. Zaczęłam porządkować swoje życie. Dokumenty, finanse, kontakty – wszystko musiało wrócić na swoje miejsce. Wiedziałam, że rozwód nie jest końcem świata, a jedynie końcem tego, co było złudzeniem szczęścia. Spotkania z prawnikiem i planowanie przyszłości sprawiły, że moje dni wypełniła determinacja, a nie strach. To była moja nowa normalność.

Odwiedziłam rodzinę, przyjaciół, tych, którzy naprawdę mnie znali. Czułam wsparcie, którego brakowało w ostatnich latach. Rozmowy z dziećmi były szczere i proste. Mogły zadawać pytania, mogły mówić o swoich uczuciach, a ja mogłam odpowiadać szczerze, bez maski, bez wymuszonego uśmiechu. Poczułam, że oddech staje się głębszy, a życie lżejsze.

W pierwszym tygodniu po rozwodzie wybrałam się sama na spacer. Śnieg skrzypiał pod butami, a powietrze było ostre i czyste. Nigdy wcześniej nie czułam takiej wolności. Wiedziałam, że przede mną nowe możliwości, nowe plany i nowe święta, które mogę spędzić tak, jak chcę – bez iluzji, bez kłamstw, z prawdziwym spokojem w sercu.

Patrząc na odbicie w szybie, zobaczyłam kobietę silną i niezależną, gotową zacząć wszystko od nowa. Była to perspektywa, której wcześniej nie mogłam dostrzec. Rozwód nie odebrał mi życia – wręcz przeciwnie, otworzył drzwi do przyszłości, która naprawdę należała do mnie. Teraz wiedziałam, że niezależność i szczęście można budować samodzielnie, krok po kroku.

Emilia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama