„Mąż podarował mi piżamę z flaneli na gwiazdkę. Potem skenrus zakręcił kaloryfery, a ja zapłonęłam żądzą zemsty”
„Nie jestem typem kobiety, która oczekuje cudów pod choinkę. Serio. Wystarczyłby ciepły koc, świeca zapachowa, może coś słodkiego. Chociażby symbolicznie. Ale to, co zrobił mój mąż, przebiło wszystko. Rozpakowałam prezent owinięty w papier z reniferami i zanim zajrzałam, miałam złe przeczucia”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że znam mojego męża na wylot. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale przez lata małżeństwa nauczyłam się jednego – są sprawy, których po prostu się nie robi. Szczególnie, gdy chodzi o zimowy komfort kobiety, która całe życie marzła nawet w środku lata. A jednak w tym roku na Gwiazdkę dostałam prezent, po którym opadła mi szczęka. I nie dlatego, że był tak cudowny – wręcz przeciwnie. Gdy rozpakowałam flanelową piżamę i usłyszałam stuk zakręcanego zaworu od grzejnika, poczułam, że coś się we mnie zagotowało…
Prezent był bardzo wymowny
Nie jestem typem kobiety, która oczekuje cudów pod choinkę. Serio. Wystarczyłby ciepły koc, świeca zapachowa, może coś słodkiego. Chociażby symbolicznie. Ale to, co zrobił mój mąż, przebiło wszystko. Rozpakowałam prezent owinięty w papier z reniferami i zanim jeszcze zajrzałam do środka, miałam złe przeczucia. I słusznie. W środku leżała gruba, szarobura flanelowa piżama w kratę. Rozmiar XL. Z metką „babciny komfort” – albo coś w tym stylu.
– No co? Ciepła jest. W sam raz na takie mrozy – powiedział z zadowoleniem, patrząc jak trzymam ją w rękach jak jakiś relikt przeszłości.
– Serio, Michał? Flanelowa piżama? – spytałam, siląc się na spokój.
– Przecież ci zawsze zimno – wzruszył ramionami, jakby był racjonalny, a ja robiła aferę o nic.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w tej samej chwili usłyszałam charakterystyczne kliknięcie w przedpokoju. Poszłam sprawdzić. Michał klęczał przy kaloryferze i... zakręcał zawór.
– Co ty robisz?! – zawołałam.
– Oszczędzamy! Po co tak grzać, skoro można się cieplej ubrać? No i masz już piżamę – dodał z uśmiechem, jakby właśnie rozwiązał światowy kryzys energetyczny.
Stałam tam przez dłuższą chwilę, wpatrując się w jego plecy. Zaczęłam czuć, że to nie tylko o piżamę chodzi. To była jakaś dziwna wiadomość. Sygnał. A ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje mi coś „wytłumaczyć” w tak idiotyczny sposób. Nie wiedział jeszcze, że właśnie rozbudził we mnie demona.
Nie wiedział, kiedy przestać
Przez pierwsze dwa dni próbowałam się nie czepiać. Pomyślałam: dobra, może faktycznie oszczędności, może mu się coś przewróciło w głowie po tych rachunkach za gaz. Nałożyłam tę piżamę – niewygodną, grubą, bez ani grama wdzięku – i próbowałam nie kląć pod nosem, gdy po mieszkaniu chodziłam jak yeti. Michał był w siódmym niebie. Chodził w polarze, grube skarpety, pod pachą termofor, jakbyśmy mieszkali w jurcie na Syberii.
– Popatrz, jak przyjemnie! Cicho, chłodno, zdrowo – zachwalał, siedząc pod trzema kocami, popijając herbatę z termosu, bo przecież „czajnik za dużo prądu ciągnie”.
– Michał, ja mam kostniejące stopy. Zimno mi. Poważnie – mówiłam z rezygnacją, ale on tylko kiwał głową i podsuwał mi drugi koc.
Nie rozumiał. Albo nie chciał rozumieć. A może tak bardzo zakochał się w idei oszczędzania, że przestał zauważać, że jego żona powoli zmienia się w soplek lodu. Zresztą nie tylko ja. Nawet kot mam wrażenie przestał się do niego łasić. W pracy grzałam dłonie na kubku z kawą, a koleżanki pytały, czemu wyglądam jak po noclegu na przystanku. Tłumaczyłam się przewianiem, przemilczając fakt, że w domu mamy klimaty rodem z norweskiej chatki bez prądu. Aż któregoś wieczoru Michał wparował do salonu, rozpromieniony.
– Kochanie, jeszcze lepszy pomysł mam. Zimą można więcej przytulać się dla ciepła! To i ekologiczne, i romantyczne – zarechotał.
Wtedy już wiedziałam. On się nie zatrzyma. A skoro on nie zamierzał, to ja też. Tylko ja miałam nieco inny plan.
On zakręcał, ja odkręcałam
Najpierw zrobiłam rozeznanie. Gdzie są zawory. Które klucze pasują. Kiedy Michał wychodzi do pracy, ile czasu zajmuje mu spacer z psem. To była prawdziwa logistyka. A potem zaczęłam małą ofensywę. Odkręcałam grzejniki, gdy nie patrzył, i przykrywałam ręcznikiem, żeby nie widział, że ciepłe. Włączałam piekarnik pod pretekstem rozmrażania czegoś, a potem „zapominałam” go wyłączyć. Zaczęłam też ustawiać laptop na maksymalną jasność i odpalać wszystkie lampki – „żeby było przytulniej”.
– Czy ty jesteś ciepłolubnym chomikiem? – zapytał pewnego wieczoru, gdy wrócił i zobaczył, że w mieszkaniu jest znowu ciepło jak w tropikach.
– Może. A może po prostu nie zamierzam chodzić po własnym domu jak zmarznięty pingwin z lodowej pustyni – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od serialu.
Zaczął się wyścig. On zakręcał – ja odkręcałam. On wyciągal gruby koc – ja chowałam termofor. On wymyślił, że będzie spał z czapką na głowie – ja podłożyłam mu termoaktywną bieliznę z napisem „Tatko Mróz”. I wtedy nastąpił przełom. W środku nocy usłyszałam, jak przeklina pod nosem. Przewracał się z boku na bok. W końcu wstał, zaklął coś o reumatyzmie, i... podszedł do grzejnika. Klik.
– Słyszałam! – krzyknęłam z sypialni, z satysfakcją, która mnie rozgrzała bardziej niż kołdra.
Wojna trwała, ale wiedziałam już, że Michał pęka. Jeszcze chwila, a całkiem zrezygnuje z tej swojej szaleńczej zimowej rewolucji. Wystarczyło tylko wzmocnić działania. Ciepełko zrobiło swoje.
Zasiałam ziarno niepokoju
Kiedy już wiedziałam, że Michał jest na granicy, postanowiłam sięgnąć po broń ostateczną. Cichą, perfidną i jakże skuteczną. Postawiłam na psychologiczną torturę. Przede wszystkim... zmieniłam nastawienie. Uśmiechałam się. Mówiłam „masz rację, kochanie, po co grzać”. I nosiłam flanelową piżamę z dumą, dokładając do niej czapkę, szalik i wełniane rękawiczki. Spałam owinięta jak larwa w kokonie z dwóch koców i jednego śpiwora. Przygotowywałam kolacje z zupkami instant, które wystarczyło tylko zalać wrzątkiem z czajnika – oczywiście wcześniej podgrzanym na kuchence gazowej.
– Widzę, że się dostosowałaś – zauważył Michał, nieufnie marszcząc brwi.
– Jasne! Trzeba dbać o planetę – powiedziałam z anielskim uśmiechem. – A w ogóle, fajnie tak… jak na obozie przetrwania, prawda?
W tym samym czasie zaczęłam opowiadać koleżankom z pracy o „naszym nowym stylu życia” z taką ekscytacją, że zaczęły wysyłać Michałowi memy o jaskiniowcach. A potem był ten wieczór, gdy wzięłam prysznic i przez złośliwość losu – a może czyste wyrachowanie – wyszłam w samym ręczniku. Przeszłam przez salon z dygotem, zębami stukając jak kastanietami.
– Co ty wyprawiasz?! – zawołał Michał.
– Aaa, to tylko prysznic na chłodno. Naturalne hartowanie ciała – rzuciłam przez ramię.
Nie powiedział nic. Tylko siedział w ciszy, zapatrzony w telewizor. Wiedziałam, że to zasiało w nim ziarno niepokoju. Mężczyzna może wytrzymać wiele… ale nie kobietę, która z uśmiechem akceptuje jego szaleństwa. I jeszcze wygląda, jakby chciała je przebić. A że oni zawsze chcą być mądrzejsi... To wszystko układało się wyśmienicie.
Finisz w stylu lodowej królowej
Tego dnia Michał wrócił do domu wyjątkowo milczący. Ściągnął kurtkę, buty i od razu zniknął w łazience. Nie zawołał nawet „cześć”. A ja spokojnie siedziałam na kanapie, owinięta w trzy warstwy koców, popijając kakao zrobione na kuchence turystycznej, którą kupiłam w ramach „życia w stylu survival”. Wyszedł z łazienki z miną człowieka, który zobaczył duchy. Spojrzał na mnie, na termos, na wyłączony telewizor i ciemne żarówki. Usiadł na fotelu i przez chwilę milczał. W końcu westchnął głęboko.
– Dobrze, wygrałaś – powiedział. – Już więcej nie będę zakręcał ogrzewania.
– Ale dlaczego? – spytałam z niewinną miną. – Przecież to takie zdrowe…
– Boję się ciebie – wypalił z powagą. – Ty się w tym wszystkim jakoś urządziłaś. A ja... marznę. I zaczynam mieć paranoje. Śniło mi się, że śpię w lodówce, a ty trzymasz w niej nasze oszczędności.
Uśmiechnęłam się tylko. A potem wstałam, spokojnie podeszłam do termostatu i przekręciłam go na „3”. Cichy syk, grzejnik zaczął szeptać ciepłem. Michał zamknął oczy z ulgą.
– I jeszcze jedno – powiedziałam. – Na przyszłość, jak chcesz zrobić mi prezent, to zamiast piżamy wybierz coś, co przynajmniej nie przypomina ubrania z noclegowni.
– Zrozumiałem – przytaknął pokornie.
Tak właśnie zakończyła się nasza domowa wojna klimatyczna. A flanelowa piżama? Wisi w szafie jako przestroga.
Między nami też cieplej
Od tamtego momentu minęły dwa tygodnie. Kaloryfery grzeją. Kot znów śpi w swoim ulubionym kącie, nie obrażając się na cały świat. A ja? Ja śpię w satynowej koszuli, a nie w piżamie z epoki lodowcowej. Michał nie tylko przyznał się do błędu, ale poszedł nawet dalej. W łazience pojawił się elektryczny grzejnik, a na Gwiazdkę – po czasie, ale jednak – dostałam bon do sklepu z bielizną. I bilety do sauny. Symboliczne, ale trafił w punkt. Uczy się chłopak.
Co ciekawe, od kiedy w domu znów zrobiło się cieplej, jakby i między nami coś się ociepliło. Mniej zgrzytów, więcej śmiechu. Może właśnie to było potrzebne – zimny prysznic dla obojga, żeby zrozumieć, że nie o rachunki tu chodzi. Tylko o to, czy jedno drugie jeszcze widzi. Czy słyszy, kiedy to drugie mówi: „Jest mi źle”. Nawet jeśli mówi to przez zaciśnięte zęby, owinięte w dwa koce. Czasem trzeba przegrać drobną bitwę, żeby wygrać coś większego. Spokój. Zrozumienie. Albo chociaż możliwość chodzenia boso po ciepłej podłodze. Michał wciąż lubi opowiadać znajomym, że jego żona w tydzień zamieniła się w yeti. Ja wtedy tylko uśmiecham się słodko i przypominam mu, że czasem lepiej zainwestować w prezent z głową. Bo nie każda kobieta zareaguje tak spokojnie jak ja. A grzejniki? Od tamtej pory nie były zakręcone ani razu.
Kinga, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn przyjechał na święta z dziewczyną. Przy opłatku wyznał, że rzuca studia i wyjeżdża z nią do Norwegii”
- „Po świętach zobaczyłem pustkę na koncie. Żona ukrywała, że wydała wszystko na catering i prezenty”
- „Miałam dość świąt z rodziną, więc uciekłam na Wigilię w góry. Romans na stoku rozgrzał mnie bardziej niż zimowa herbata”