„Mąż porzucił mnie dla kochanki z gór, bo nie spełniałam jego wymagań. Szczęka mu opadnie, gdy zobaczy, co osiągnęłam”
„Szymon purpurowy na twarzy zachowywał się jak furiat. W końcu zrozumiałam, że albo dam sobie spokój z nauką tego sportu, albo stracę narzeczonego. Wybrałam to pierwsze. Dziś wiem, że nie była to najlepsza decyzja”.
- Alicja, 33 lata
Okazało się, że Hanka sama jest instruktorem narciarstwa. Właściwie to po roku znajomości z nią ta wiadomość wcale mnie nie zaskoczyła. Nie było rzeczy, której Hanka by nie potrafiła. W mojej rodzinie nikt nie uprawiał zimowych sportów. Ferie przez całą szkołę spędzałam u babci w Wiźnie. Tam jedyna górka była na miejscowym cmentarzu. Razem z dzieciakami z miasteczka zjeżdżaliśmy z niej czasem na sankach, a najczęściej po prostu na tyłkach. Tatry po raz pierwszy zobaczyłam na szkolnej wycieczce w liceum. Był maj, wjechaliśmy kolejką na Kasprowy. Śnieg ciągle leżał, na stokach śmigali ludzie w kolorowych kombinezonach. Nie wydawało mi się to trudne. Ale nam pozwolono tylko popatrzeć z tarasu widokowego.
Myśl o nartach ciągle miałam gdzieś z tyłu głowy
Gdy na drugim roku studiów usłyszałam, że znajomi jadą do Szczyrku, postanowiłam się z nimi wybrać. Kupiłam ortalionowe spodnie i rękawice. Sprzęt miałam pożyczyć na miejscu. Niestety, dzień przed naszym przyjazdem przyszła odwilż. Gdy rano wyjrzeliśmy przez okna, dookoła wszędzie zamiast biało było buro. Cały tydzień spędziliśmy, pijąc piwo w lokalnym barze.
Na trzecim roku miałam dwie poprawki, więc całą przerwę zimową spędziłam z nosem w książkach. Kolejna okazja nadarzyła się rok później. Z tą samą grupą znajomych pojechaliśmy tym razem do Bukowiny Tatrzańskiej. Dołączył do nas brat Zuzy, Szymon. Zakochałam się, gdy tylko wsiedliśmy do pociągu. A jak człowiek zakochany, to głupi. Uznałam, że lepiej udawać, że te narty mnie w ogóle nie kręcą, niż skompromitować się przed Szymonem. Taktyka okazała się skuteczna. Nie zostałam narciarką, ale zyskałam chłopaka. Szymona zazdrościły mi wszystkie koleżanki. Na tle naszych wymoczkowatych kolegów z wydziału wyglądał jak młody bóg. Wysoki, zawsze opalony, umięśniony. A gdy się uśmiechał, błyskał garniturem śnieżnobiałych zębów.
Oprócz narciarstwa Szymon uprawiał wszystkie możliwe sporty. Wspinał się, pływał na desce, jeździł rowerem, boksował i grał w kosza. Gdy wyjeżdżaliśmy razem, ja siadałam gdzieś z książką i podziwiałam jego wyczyny z oddali. Szymon namawiał mnie, żebym spróbowała tego czy tamtego, ale zdecydowanie odmawiałam. Szczerze, żadne z tych sportów mnie nie pociągał. Tylko te narty. W końcu przyznałam się Szymonowi, że jak naprawdę chce, to może mnie nauczyć jeździć na nartach.
Zanim wyjechaliśmy w góry – w Boże Narodzenie – Szymon mi się oświadczył. Oczywiście powiedziałam „tak”. W lutym pojechaliśmy do Szczyrku. Szymon kupił mi spodnie narciarskie i kurtkę. Na miejscu pożyczyłam buty, narty i kije. Na pierwszą lekcję poszliśmy na malutką górkę koło domu. Gdy już udało mi się wpiąć buty w wiązania i wstałam z ławki, natychmiast straciłam równowagę. Szymon się łagodnie uśmiechnął.
Zobacz także
– Ostrożnie, najpierw musisz złapać balans – tłumaczył.
Starałam się. Ale co spróbowałam ruszyć, lądowałam w śniegu. Po kwadransie Szymon przestał się uśmiechać. A pół godziny później wydzierał się na mnie jak opętany.
– Nie siadaj! Nie opuszczaj rąk! Hamuj! Co ty robisz, idiotko?! Nie rozumiesz prostych poleceń?!
W końcu się poddałam. W końcu tylu ludzi na świecie nie jeździ na nartach… W kolejne dwa dni podjęliśmy jeszcze dwie próby. Szymon purpurowy na twarzy zachowywał się jak furiat. W końcu zrozumiałam, że albo dam sobie spokój z nauką narciarstwa, albo stracę narzeczonego. Wybrałam to pierwsze. Dziś wiem, że nie była to najlepsza decyzja. Pięć lat po ślubie Szymon mnie porzucił. Dla dziewczyny poznanej na nartach w Alpach.
Kolejne podejście zrobiłam kilka lat temu. Znajomi namówili mnie na wyjazd do Białki. Z początku od narciarstwa trzymałam się z daleka. Pamiętałam, jak bardzo byłam poobijana po tych lekcjach z Szymonem. Ale po trzech dniach miałam dość spacerów i picia grzańca. A znajomi przekonywali: „Pójdziesz do instruktora i zobaczysz, za dwa dni będziesz śmigać. Nie ma nic gorszego niż nauka przez narzeczonego! To się nigdy nie kończy dobrze. Zobaczysz, teraz będzie inaczej”.
Pomyślałam, że mają rację. I zapisałam się na lekcję. Po pół godzinie instruktor oświadczył, że przeprasza, ale jestem niewyuczalna. I odda mi pieniądze, bo nie widzi szansy, że kiedykolwiek zjadę sama choćby z najbardziej płaskiej górki. Znajomi nie nalegali. Chyba naprawdę uznali, że jestem jakimś anatomicznym wybrykiem natury. A ja się poddałam. W końcu tylu ludzi na świecie nie jeździ na nartach i jakoś żyje. To mogę i ja.
Wiosną zeszłego roku zmieniłam pracę. W moim zespole jest sześć osób. Wszyscy bardzo fajni, ale od początku najlepszy kontakt złapałam z Hanką. Jest w moim wieku, samotnie wychowuje córkę. Hanka promienieje pozytywną energią, ciężko jej nie lubić. To tego nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. I jak coś sobie wbije do głowy, to nie odpuści. Latem zmusiła mnie do pojechania z nią na wycieczkę rowerową po Podlasiu. Ostatni raz rowerem jeździłam chyba w podstawówce. Pierwsze dni były katorgą. Ale oczywiście po tygodniu byłam bardzo zadowolona i dumna z siebie.
– A nie mówiłam?! – skomentowała tylko Hanka.
Gdzieś przed Bożym Narodzeniem Hanka zagadnęła mnie w czasie przerwy na lunch.
– Jeździsz na nartach?
Musiałam mieć minę, jakbym zobaczyła ducha
– Jezu, to proste pytanie.
Obiad poczeka – pomyślałam i opowiedziałam jej o moich trudnych relacjach z tym sportem. Gdy skończyłam, płonęła z oburzenia.
– Tak ci powiedział? Instruktor? Temu gościowi ktoś powinien zabronić wykonywania zawodu. Profesjonalista nie ma prawa czegoś takiego powiedzieć klientowi!
Okazało się, że Hanka sama jest instruktorem narciarstwa. Właściwie to po roku znajomości z nią ta wiadomość wcale mnie nie zaskoczyła. Chyba nie było czegoś, czego Hanka by nie potrafiła.
– To zrobimy tak. W styczniu organizuję zawody narciarskie dla całej firmy. I tam zawsze są instruktorzy i chętni mogą się pouczyć. Zobaczysz, Mirek w dwie godziny zrobi z ciebie narciarkę – oznajmiła. Na moje prosty w ogóle nie wracała uwagi. Złapała za telefon i coś zaczęła stukać.
Po chwili na ekranie mojej komórki pojawiła się ikonka „nowy mail”. Kliknęłam. Temat: „Zgłoszenie uczestnictwa w imprezie narciarskiej”.
– No i już. Podajesz swoje nazwisko i wysyłasz do kadr. No teraz, a kiedy? Liczba miejsc ograniczona!
Posłusznie zrobiłam, co mi kazała. Ale oczywiście miałam spore wątpliwości. Już się pogodziłam z tym, że narty to nie jest sport dla mnie. Nie miałam ochoty na kolejną porażkę i upokorzenie. Codziennie przez dwa tygodnie obiecywałam sobie, że powiem Hance, że rezygnuję. Ale oczywiście nie umiałam tego zrobić. Zamiast tego robiłam, co mi kazała. Dostałam całą listę ćwiczeń. Kupiłam w sklepie rehabilitacyjnym takie berety, na których ćwiczyłam równowagę. Robiłam przysiady, rozciągałam się, skakałam po schodach na klatce. Hanka wiedziała, co robi. W końcu dałam się wkręcić w te przygotowania tak, że już przestałam myśleć o tym, żeby się wycofać.
Wyglądałam jak cyborg. Ale gdy założyłam na twarz gogle, było lepiej. Tydzień temu wyciągnęłam z szafy mój strój narciarski, jeszcze z czasów Szymona. Pewnie mało modny, ale uznałam, że dopóki nie okaże się, że jednak potrafię, to nie będę inwestować w garderobę. Hanka przyniosła mi kask.
– No co ty, mam to włożyć? Jak ja będę wyglądać? – żachnęłam się.
– Czasy się zmieniły, moja panno – uśmiechnęła się Hanka. – Dziś bez kasku nikt się na stoku nie pokazuje.
Wzięłam ten „garnek” i poszłam do łazienki. Wyglądałam jak cyborg. Ale gdy założyłam na twarz gogle uznałam, że nie jest tak najgorzej
W końcu nadszedł piątek i ruszyłyśmy w góry. Zajęcia miały się zacząć o 15. Wcześniej musiałam wypożyczyć narty.
– To ile narciarka waży? – zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha, serwisant. Rozejrzałam się po zatłoczonym pomieszczeniu.
Pochyliłam się i jak najciszej wydusiłam z siebie:
– Sześćdziesiąt osiem.
– Sześćdziesiąt osiem? – głośno powtórzył serwisant i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dobra, Bartek, ustawiaj na siedemdziesiąt trzy! – zawołał do swojego pomagiera. A potem mrugnął do mnie i wyjaśnił: – Wie pani, jak pytam kobiety o wagę, to zawsze i tak ustawiam wiązania na pięć kilo więcej. Wiem, jak jest.
Nawet nie chcę myśleć, jak purpurowa byłam na twarzy…
Potem zaczęła się impreza. Najpierw były ogłoszenia, zapisy, zamieszanie. Przez chwilę miałam nadzieję, że Hanka o mnie zapomniała. Nic z tego. Nagle tuż przede mną wyrósł wielki, ogorzały facet. Zza niego wyskoczyła Hanka.
– Alicja, poznaj Mirka, twojego instruktora. To ja was zostawię, pa!
Nie było odwrotu. Mirek kazał mi zarzucić narty na ramię (od razu okazało się, że nawet to zrobiłam źle) i ruszyliśmy w stronę stoku. Była to bardzo płaska górka z takim ruchomym dywanikiem do wjeżdżania na górę. Oprócz mnie i instruktorów na górce jeździły tylko dzieci.
Schowałam dumę do kieszeni. Sama jestem sobie winna. Trzeba było się uczyć w ich wieku! Przez następny kwadrans stałam z przypiętymi nartami i robiłam przysiady, wypady, skłony. Potem musiałam chodzić w kółko. Aż w końcu Mirek uznał, że możemy jechać na górę. Stanęłam na dywaniku i od razu runęłam jak długa. Mata pode mną cały czas się przesuwała, więc nie mogłam się podnieść i na górę dojechałam na leżąco. Mirek, który szybciej podszedł na nartach, złapał mnie pod pachy i postawił na śniegu.
– No to pierwszy upadek masz już za sobą. Teraz już będzie z górki!
No i było. Tylko że dostanie się na dół zajęło mi kolejne pół godziny. Przesuwałam się z prędkością żółwia. Mirek cały czas trzymał mnie za ręce. Ale dałam radę! Gdy znaleźliśmy się na dole, byłam dumna z siebie, jakbym wygrała olimpijskie złoto.
– Dziękuję, było naprawdę super. Teraz pora się napić…
– Jakie napić? Pracujemy! Na górę! Ja jeszcze z tobą nawet dobrze nie zacząłem!
Byłam zmordowana jak po maratonie, ale Mirek nie żartował. Pozwolił mi się napić wody i zaczęliśmy od nowa. Po kolejnej godzinie obolała i posiniaczona, bo kilka razy jeszcze gruchnęłam na tyłek, dałam radę sama, bez zatrzymywania, zjechać z całej górki. Dopiero wtedy padły długo wyczekiwane słowa:
– Dobra robota. Na dziś wystarczy.
Byłam naprawdę szczęśliwa
Wyglądało na to, że Hanka miała rację! Że nie ma ludzi niewyuczalnych! Spróbowałam zarzucić narty na ramię i o mało się nie przewróciłam. Mirek litościwie wyjął mi je z rąk i ruszył w stronę karczmy. Chciałam mu podziękować, ale dyszałam tak, że nie dałam rady. Dopiero po szklance piwa zaczęłam dochodzić do siebie. Kiedy w końcu do karczmy wróciła Hanka, moja twarz musiała już odzyskać normalny kolor.
– Hej! Słyszałam, że pełen sukces! Ale chyba Mirek był dla ciebie za łagodny, bo wyglądasz jak nowa. Spodziewałam się, że będziesz leżeć na podłodze i rzęzić!
– Trzeba mnie było widzieć godzinę temu. Jeszcze mi świszczy w płucach, gdy próbuję oddychać. Ten Mirek to sadysta!
Hanka spojrzała mi nad ramieniem i zaczęła się śmiać.
– Rozumiem, że Mirek stoi tuż za mną?
Hanka skinęła głową. Odwróciłam się. Wielki góral stał za mną uśmiechnięty od ucha do ucha. – Zawsze powtarzam, że gdy kursant mówi o mnie dobrze, to znaczy, że się nie przyłożyłem!
– No to do jutra! – Mirek poklepał mnie po ramieniu i zniknął.
Tego wieczora nie dałam się na namówić na żadne balety. Wzięłam prysznic i już o 21 spałam jak dziecko… Następnego dnia rano czułam się tak, jakby przejechał po mnie czołg. Ale nie było zmiłuj. Musiałam iść na lekcję. Po godzinie na oślej łączce Mirek zadecydował:
– Idziemy na górkę dla dorosłych!
Pierwszym wyzwaniem był orczyk. Cztery pierwsze próby wyjechania nim na górę zakończyły się porażką. Za piątym razem chłopak obsługujący wyciąg biegł za mną trzymając mnie za tyłek i wrzeszcząc: „nie siadamy, nie siadamy”. Tym razem się udało. Wywróciłam się dopiero, próbując się wyczepić. Ale byłam na górze! Mirek pozwolił mi złapać oddech i rozpoczęliśmy naszą podróż w dół. Skręt za skrętem, z trzeba wywrotkami, dotarłam na dół. Po drodze mijały mnie kilkuletnie dzieci i panie w wieku mojej babci. Ale przestałam się przejmować. Samodzielnie zjechałam z całej górki! Na nartach!
Spełniłam swoje marzenie i tylko to się liczyło!
– Będą z ciebie ludzie. Jak się przestałaś bać, to się okazało, że masz niezły zmysł równowagi. A to najważniejsze. Resztę wypracujemy! – zapewnił mnie Mirek.
Tego dnia miałam jeszcze jedną lekcję. I kolejną w niedzielę. Choć jeszcze dwa dni wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, deklaracja Hanki, że po dwóch dnia będę umiała samodzielnie zjechać z górki, sprawdziła się! Sama wsiadałam na orczyk i potem powoli, ale docierałam na dół. Po powrocie do domu nie umiałam myśleć o niczym innym. I choć na kolejny weekend miałam zupełnie inne plany, gdy w czwartek Hanka rzuciła luźną uwagę, że w górach dosypało śniegu i jest pięknie, od razu zdecydowałam, że chcę jechać.
– To zapytam Mirka, czy znajdzie dla ciebie czas.
Chwilę później Hanka pokazała mi esemesa: „Dla mojej ulubionej uczennicy czas znajdę na pewno!”. Zrobiło mi się ciepło. Nie byłam pewna, czy na myśl o narciarstwie, czy także o spotkaniu z Mirkiem.