Reklama

Jesteśmy przeciętną rodziną – ja, on, dwójka dzieci, dom pod miastem i kredyt, który nas trzyma razem mocniej niż jakiekolwiek uczucie. Święta… Święta zawsze były naszą wspólną sprawą. Nawet jeśli się mijaliśmy w kuchni, nawet jeśli nie miałam siły rozmawiać, a on uciekał w robotę, to na Boże Narodzenie oboje dawaliśmy z siebie wszystko. Dla dzieci. Dla pozorów. Dla tej jednej chwili, kiedy można usiąść razem przy stole i udawać, że wszystko gra. W tym roku jednak coś pękło.

– W tym roku pojadę do mamy na Wigilię – powiedział, jakby informował, że skończyło się mleko.

Słucham?! – zapytałam, patrząc na niego jak na wariata.

– No co... Matka sama, ojciec po operacji... I tak ostatnio dzieci mnie ledwo widzą. Może im to nawet różnicy nie zrobi.

I wtedy zrozumiałam. Nie chodziło o matkę. Ani o ojca. On po prostu miał dość nas.

Spojrzałam mu prosto w oczy

Wyszłam do ogrodu, chociaż było zimno jak w psiarni. Potrzebowałam chwili, by poukładać sobie myśli. Stałam tak z dziesięć minut, aż w końcu usłyszałam, jak drzwi się uchylają i jego kroki na śniegu.

Nie wygłupiaj się. Wracaj do środka, zimno przecież – rzucił, jakby właśnie mnie przyłapał na focha o niedomyty kubek.

– To nie są wygłupy – powiedziałam chłodno, nawet na niego nie patrząc. – Naprawdę powiedziałeś to na serio?

– No przecież wiesz, że oni są w kiepskiej formie… Mama dzwoniła, że ojciec coraz gorzej chodzi. A ja jestem ich jedynym synem.

– I dlatego postanowiłeś olać własne dzieci na święta?

Westchnął.

– Nie o to chodzi. Zresztą... Mam wrażenie, że i tak nie jesteśmy rodziną, jak dawniej. Ty wiecznie zmęczona, dzieci w telefonach. W Wigilię i tak więcej roboty niż radości.

– A może dlatego, że zawsze zostawiasz mi wszystko na głowie? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Może dlatego, że ja tu rzeźbię od rana do nocy, żeby było „jak dawniej”, a ty tylko wpadasz do domu jak do hotelu?

– Ej, no… Przesadzasz.

– Naprawdę? A kto w zeszłym roku ubierał choinkę z dziećmi? Kto siedział z młodym nad kartką do dziadków? Kto lepił pierogi, kiedy ty oglądałeś mecz?

Zamilkł. Bo wiedział, że mam racje.

Powiedziałam, co o tym sądzę

Wróciłam do kuchni. Zimna herbata, rozsypany cukier i ta nieznośna cisza między nami. Mąż kręcił się w przedpokoju, niby czegoś szukał, ale dobrze wiedziałam, że to tylko pretekst, żeby nie musieć rozmawiać.

– I co mam powiedzieć dzieciom? – zapytałam w końcu.

– Że jadę do babci. Złożę życzenia przez telefon jak co roku. Może przyjadę na drugi dzień.

– Może? – powtórzyłam. – Michał się już pytał, czy w tym obejrzysz z nim jego lubiony film świąteczny. A ty teraz uciekasz z domu i jedziesz do matki, bo jest smutna?

– Nie mów tak... Oni też mnie potrzebują.

– Wiesz co? Ty nawet nie wiesz, kto cię potrzebuje. Michał od dwóch tygodni robi ci prezent.

Zmieszał się. Jakby właśnie pierwszy raz uświadomił sobie, że dzieci mają uczucia.

– Serio? Co robi?

– Nie wiem. Wiem, że codziennie po szkole leci jak na skrzydłach, żeby to skończyć. A ty co? Powiesz mu, że masz go gdzieś?

– Nie dramatyzuj. Przecież to tylko Wigilia.

– Dla mnie nie tylko – wycedziłam. – I dla dzieci też nie. A wiesz, co jest najgorsze? Że ty naprawdę nie widzisz, co robisz. Udajesz, że wszystko jest okej, że jakoś to będzie. Nie będzie. Bo to nie matka cię wzywa. Ty po prostu uciekasz.

Zamilkł. I po raz pierwszy od dawna nie miał gotowej odpowiedzi.

Zaniemówiłam

Wieczorem usłyszałam, jak rozmawia z teściową przez telefon.

– Tak, mamo… Wiem, że ciężko. Tak, przyjadę. Nie, Marta nie ma nic przeciwko.

Serio? Zatrzasnęłam zmywarkę z takim hukiem, że aż kot czmychnął pod stół.

Nie mam nic przeciwko?! – wpadłam do salonu jak burza. – A może chcesz, żebym ci jeszcze spakowała świąteczną koszulę i termos z barszczem?

– Błagam cię, nie teraz – powiedział do słuchawki. – Zadzwonię później.

Rozłączył się i spojrzał na mnie z miną zmęczonego nauczyciela, któremu uczeń znowu nie odrobił zadania.

– Naprawdę chcesz udawać przed własną matką, że wszystko jest w porządku?

A co miałem jej powiedzieć? Że się kłócimy? Że mnie oskarżasz o egoizm, bo chcę spędzić Wigilię z rodzicami?

– Nie. Wystarczyło powiedzieć, że zostajesz z rodziną. Z dziećmi. Że jesteś ojcem. Jednak ty wolisz grać synka mamusi.

– Przestań, dobra? Zawsze robisz z siebie męczennicę. Jakbyś tylko ty miała prawo być zmęczona, zawiedziona, niedoceniona.

– Bo może jestem.

– A może ja też mam dość? Może nie chcę kolejnych świąt z ciszą przy stole i twoją lodowatą miną?

To mnie uderzyło.

– To, czemu nigdy nic nie mówisz?

– Bo i tak wiesz lepiej.

Zaniemówiłam. Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie jak przeciwnicy na ringu.

Patrzył na mnie długo

Następnego dnia zrobiłam listę zakupów. Bez jego ulubionego karpia. Bez jego ukochanych śledzi w śmietanie. Bo przecież „może przyjedzie na drugi dzień”, nie?

– A gdzie jest tata? – zapytał Michał, gdy wrócił ze szkoły.

Spojrzałam na niego znad garnka z kapustą.

Pojedzie do babci na Wigilię. Zostaniemy sami – powiedziałam spokojnie, jakbym mówiła o zmianie prognozy pogody.

Michał zamilkł, jego siostra też. Zrobiło się nienaturalnie cicho.

– Ale... przecież mówił, że pomoże mi dekorować pierniczki – szepnęła Hania.

– Wiem, kochanie – przytuliłam ją. – Ale w tym roku... ma inne plany.

Wieczorem Adam wszedł do kuchni, a dzieci od razu wyczuły napięcie i czmychnęły na górę. Udawałam, że jestem zajęta.

– Musimy porozmawiać – zaczął.

Teraz chcesz rozmawiać?

– Nie rób tego przy dzieciach.

– A ty jak się zachowujesz?

Wziął głęboki oddech.

Nie chcę wojny. Chciałem tylko... odpocząć od tego wszystkiego. Od udawania, że jest okej.

– To nie wyjeżdżaj. Po prostu powiedz prawdę. Że nie chcesz tu być. Że masz nas dosyć.

– Nie, to nie was mam dosyć. Mam dosyć tej wersji nas.

– A ja mam dosyć faceta, który zamiast coś naprawić, pakuje się i ucieka.

Patrzył na mnie długo. I chyba dopiero wtedy zrozumiał, że nasze małżeństwo wisi na włosku.

Byłam rozczarowana

Następnego dnia wrócił z pracy wcześniej. Z torbą, którą zawsze zabierał na dłuższe wyjazdy. Postawił ją przy drzwiach i przez chwilę tylko stał, jakby czekał, aż powiem coś pierwsza. Mieszałam bigos i udawałam, że nie widzę.

– Spakowałem się. Jadę wieczorem.

Skinęłam głową.

– Wziąłeś prezenty? – zapytałam chłodno.

– Tak. I kupiłem też coś dla ciebie.

Wyciągnął pudełko z kieszeni kurtki. Nie ruszyłam się z miejsca.

– Zostaw. Później położę pod choinką. W końcu Święty Mikołaj istnieje, prawda?

– Nie mów tak. Przecież nie jestem potworem.

– A czym jesteś? Facetem, który zostawia rodzinę w święta. Bo „ma dosyć tej wersji nas”.

– Myślisz, że nie boli mnie to wszystko?

– Myślę, że łatwiej ci znieść ból w samochodzie, jadąc do matki niż przy stole z dziećmi.

Podszedł i położył rękę na moim ramieniu. Odsunęłam się instynktownie.

To tylko Wigilia – powtórzył znowu.

– Właśnie. Dla ciebie to „tylko Wigilia”.

Mąż stał chwilę bez ruchu, a potem wziął torbę i wyszedł. Bez trzaśnięcia drzwiami. Bez dramatów. Po cichu. I chyba to bolało najbardziej. Zamknęłam oczy. W kuchni pachniało goździkami, pomarańczą i pustką.

Nie odpowiedziałam od razu

Wigilię spędziłam z dziećmi. Michał siedział przy stole w koszuli, którą sam wyprasował. Hania dumnie wniosła kompot z suszu, choć rozlała połowę. Dzieci robiły, co mogły, żeby było „jak zawsze”. I może właśnie dlatego tak bardzo bolało.

– Mamo, a możemy zadzwonić do taty? – zapytała Hania, kiedy łamaliśmy się opłatkiem.

Zamarłam.

– Możecie – odpowiedziałam cicho. – Ale najpierw zjedzmy.

Michał spojrzał na mnie. Dorósł mi w oczach przez te kilka dni. Jakby to on teraz był tym, który musi udawać, że trzyma wszystko w kupie.

– Mamo... Ty się na niego gniewasz, prawda?

Nie odpowiedziałam od razu.

– Nie gniewam się. Po prostu... jestem rozczarowana.

– Bo tata wybrał babcię?

– Bo nie wybrał nas – poprawiłam go łagodnie.

Po kolacji dzieci zadzwoniły do Adama. Mówili, śmiali się, nawet pokazali mu choinkę przez kamerkę. A ja stałam przy zlewie, zmywając naczynia, słuchając ich głosów zza pleców. I nagle usłyszałam:

– Czekaj, tata chce z tobą porozmawiać – powiedział Michał.

Odwróciłam się powoli.

– Ale ja nie chcę – szepnęłam. – Powiedz mu, że może porozmawiamy… po świętach.

Bo zrozumiałam jedno. Nie da się trzymać rodziny na siłę, jeśli ktoś postanowił z niej wyjść. Bo czasem ten jedna Wigilia mówi więcej niż lata małżeństwa.

Marta, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama