Reklama

Spojrzał na mnie i powiedział łagodnie:

Reklama

– Daj spokój, kochanie, co w tym złego, że wybierzecie się gdzieś we własnym babskim gronie?

Milczałam, a on kontynuował swoją wypowiedź niewzruszony:

– Pogoda dopisuje. Czy nie szkoda marnować czasu na siedzenie w czterech ścianach? Urlop w tym momencie odpada. Szef ma się zjawić, liczę na to, że znów się wyróżnię, wiesz, może szykuje się lepsze stanowisko, wyższa pensja…

Wiedziałam, że kłamie

Dotarł do mnie jego nienaturalny śmiech po drugiej stronie telefonu. Od razu wiedziałam, że udaje.

– Po co nam dodatkowa kasa? – szepnęłam.

– Kochanie, w tej chwili nie mogę się nigdzie ruszyć.

Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Wszystko już zostało powiedziane z jego strony, a ja nie widziałam sensu w dalszej dyskusji. Sprawa tej wycieczki z dziećmi to był tylko pretekst. W głębi duszy wiedziałam, że coś ukrywa. Przecież to niemożliwe, żeby akurat teraz jakiś szef miał do nich przyjechać. Milczałam, bo nie miałam już czym się bronić.

– No i co ty na to, skarbie? – naciskał dalej. – Jedźcie same, a wszystko nadrobimy zimą.

– No dobra. Wyślij kasę, to zajmę się resztą.

– Super, muszę już lecieć, ale wszystko obgadamy w weekend. Całuski!

Kompletnie się pogubiłam. Te trzy dni zlały mi się w jedno. Kręciłam się bez celu między łóżkiem a kuchnią, mechanicznie wykonując codzienne obowiązki – opieka nad dziećmi, sprzątanie, posiłki. No i alkohol. Dużo alkoholu.

Wysłała do mnie list

Wszystko zaczęło się od tej przesyłki. Na pierwszy rzut oka wyglądała niewinnie. List rozpoczynający się grzecznym „Droga Pani" wywrócił moje życie do góry nogami. To, co przeczytałam dalej, wciągnęło mnie w przepaść rozpaczy. Okazało się, że prowadził podwójne życie – równolegle utrzymywał dwa domy, dwie rodziny…

Przez ostatnie sześć lat mój małżonek dojeżdżał do pracy w Berlinie. Wszystko brzmiało świetnie – lepsze stanowisko, możliwości rozwoju, wynagrodzenie w europejskiej walucie. Spędzał tam cały tydzień roboczy, wracając do nas tylko na sobotę i niedzielę. Ja zajmowałam się wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu, odliczając dni do jego kolejnego przyjazdu. Bardzo za nim tęskniłam.

On też sprawiał wrażenie stęsknionego za domowym klimatem i naszą bliskością, gdy tylko przekraczał próg. Wszystko układało się dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy. Nic nie wzbudzało moich podejrzeń. Mówią, że kobiety mają szósty zmysł, jakieś przeczucia. W moim przypadku nic takiego nie wystąpiło. Pokładałam w nim całkowite zaufanie.

W treści listu nie było agresji ani złości. Widać było opanowanie i rozwagę. Napisała go Klaudia, która tak jak ja, przeżywała ogromny smutek.

Wszystko opisała

„Już od dwóch dekad żyję w Berlinie. W miejscu pracy poznałam wspaniałego faceta, było to trzy lata temu. On też mieszkał na stałe w Niemczech, ale często jeździł do Polski, gdzie opiekował się mamą cierpiącą na silną demencję. Między nami szybko zaiskrzyło i wkrótce zakochaliśmy się w sobie. Po roku urodziłam nasze dziecko – córeczkę. Nawet nie myślałam o formalizowaniu związku, bo wcale tego nie potrzebowałam.

Po złych przejściach w poprzednich relacjach, przy Maćku czułam się bezpieczna i kochana. Jego troska i dojrzałe podejście sprawiały, że papierek z urzędu nie miał znaczenia – po prostu cieszyłam się naszym związkiem. Kiedy jeździł sam do rodzinnego domu w Polsce, tłumaczył, że jego mama nie chce, żebym oglądała ją w tym stanie. Mówił, że i tak by mnie nie poznała. Akceptowałam to bez protestów, a nawet czułam podziw dla jego oddania i siły w mierzeniu się z tą trudną sytuacją.

Któregoś dnia wpadłam na koleżankę z lat, gdy obie byłyśmy mieszkankami Poznania. Wyciągnęłam ją na kawę. Gadałyśmy sobie przyjemnie, a minuty uciekały niesamowicie szybko. Tylko jedna rzecz rzuciła mi się w oczy – moja znajoma ciągle zerkała na Macieja, i to dość natarczywie. Pomyślałam wtedy, że chyba wpadł jej w oko. Kilka dni później dostałam od Oli telefon, bo chciała mi coś ciekawego przekazać.

Coś było nie tak

– Przepraszam, ale muszę ci coś wyznać. Długo się wahałam, czy w ogóle o tym wspominać. Jednak coś mi tu nie pasuje… – gdy to usłyszałam, poczułam nieprzyjemny dreszcz.

– Słucham.

– Wiesz, chodzi o Maćka. Wydaje mi się, że go kojarzę. Albo ma bliźniaka, albo ktoś jest bardzo do niego podobny, bo regularnie widuję kogoś takiego na zakupach w poznańskiej galerii, do której chodzę – usłyszałam zdenerwowany śmiech przez telefon. – Tylko nie potrafię zrozumieć, po co miałby tam bywać, skoro mieszkacie razem w Berlinie? To kompletnie bez logiki.

– Oczywiście, że to nie ma żadnej logiki. To przecież niemożliwe – odparłam.

Minął miesiąc. Ciągle nie mogłam przestać o tym myśleć, ta sprawa po prostu nie dawała mi spokoju. Wzięłam się więc za dochodzenie, żeby wszystko wyjaśnić. Przeglądając dokumenty służbowe i różne papiery, odkryłam numer kontaktowy, który doprowadził mnie do pani.

Dowiedziałam się też o istnieniu pani córek – Zuzi i Zosi. My mamy córkę Żanetę. Maciek nic nie wie o moim odkryciu. Nie zdradziłam mu też moich zamiarów, ale czuję, że powinnam panią poinformować o tej sytuacji. To pani powinna zdecydować, co zrobić z tą wiedzą. Z poważaniem, Klaudia. Przepraszam, nawet nie wiedziałam…”.

Co miałam zrobić?

Minęły już cztery dni, odkąd bez przerwy wracam do tych słów. Teraz rozumiem, czemu Maciek zorganizował nam wyjazd bez niego. Pewnie Klaudia chciała sprawdzić, jak by to było mieszkać razem przez weekend, więc musiał jakoś się wykręcić. Szkoda mi go…

Na stoliku spoczywała kartka z kontaktem do adwokata. Podobno świetnie znał się na rozwodach. Choć przeżywam teraz koszmar, czuję strach i cierpienie, wiem, że muszę to zrobić. Wszystko, w co wierzyłam, rozsypało się jak domek z kart. Rzeczywistość, która wydawała się taka pewna, okazała się tylko iluzją.

Dotąd myślałam, że rozpad związku to efekt błędów obojga partnerów. Może faktycznie związek na odległość nie był dobrym pomysłem? Jednak co innego niewierność, a co innego potajemne stworzenie nowej rodziny. Takich rzeczy nie da się ani usprawiedliwić, ani pojąć. Człowiek, którego darzyłam miłością przez tyle lat, okazał się kimś zupełnie innym, niż sądziłam. Zostałam z wielką dziurą w sercu. To wyłącznie jego wina!

Co teraz? Odpowiedź była dla mnie jasna jak słońce. Myślałam o moich córkach, jednak one także potrzebują siły. Sięgnęłam po kartkę i wystukałam numer.

– Dzień dobry, kancelaria adwokacka, czym mogę służyć? – odezwał się przyjemny kobiecy głos.

Nabrałam powietrza do płuc. Wiedziałam, że następne słowa odmienią wszystko w moim życiu.

– Potrzebuję pilnie złożyć pozew rozwodowy.

Reklama

Julia, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama