Reklama

Praca była poniżej moich kwalifikacji, w dodatku na prowincji, ale przekonało mnie oferowane w pakiecie mieszkanie służbowe. Musiałam brać, co dają, po rozwodzie wylądowałam na życiowej bocznicy, poobijana i chwilowo niezdolna do dalszej walki. Plułam sobie w brodę, jak mogłam się tak urządzić, ale zło się stało, po dziesięciu latach małżeństwa zostałam z niczym, bez pracy i dachu nad głową. Można? Można! Wystarczy pracować na rzecz zarejestrowanej na męża spółki z o.o. i mieszkać w jego domu stanowiącym przedmałżeński majątek. Nie zwracałam na to uwagi, kto by sprawdzał w małżeństwie akty własności! Myślałam, że jestem u siebie, że coś razem tworzymy. Okazało się, że nie, uświadomiła mi to adwokatka.

Reklama

Nie podzielałam jej entuzjazmu

Patrzyła na mnie jak na naiwne dziecko i twardo punktowała błędy. Dowiedziałam się, że skoro nie zadbałam o siebie, prawo nic nie zamierza dla mnie zrobić. Dziesięć lat starań i pracy w plecy, musiałam zaczynać od nowa. Rozesłałam CV, które nijak nie potwierdzało moich kwalifikacji. Oficjalnie nigdzie nie pracowałam, zatrudnienie w spółce męża było jak najbardziej poważne, ale nieformalne, jak to w rodzinie. To nic, że prowadziłam mu biuro, ogarniałam księgowość i pracujących dla nas handlowców, formalnie w spółce mnie nie było. Dlatego moje CV wyglądało co najmniej dziwnie, zawierało tylko jedno miejsce pracy, przez nikogo niepotwierdzone. Nic dziwnego, że na potencjalnych pracodawcach nie robiło wrażenia, nie dostałam zaproszenia na ani jedną rozmowę kwalifikacyjną.

Kolejny miesiąc milczenia sprawił, że jednak opadły mnie czarne myśli, ale właśnie wtedy w mojej skrzynce mailowej wylądowało zaproszenie na rozmowę. Pracodawcą był duży kombinat rolny położony na północy kraju, potrzebowali osoby wszechstronnej, potrafiącej poprowadzić biuro i nie tylko.

– Kiepska pensja, ale dają mieszkanie służbowe – ucieszyła się Iwona, u której zamieszkałam po rozwodzie. – Od czegoś trzeba zacząć, bierz tę robotę.

– Będę musiała, nie zgłosił się nikt inny – powiedziałam ponuro. – Tylko co ja tam będę robiła? Po pracy, oczywiście.

Zobacz także

– Poznasz nowych przyjaciół, nie będzie tak źle – kusiła nieumiejętnie Iwona, która miała mnie już chyba dość. – Wyjdziesz ze strefy komfortu, otworzysz się na nowe doznania, zobaczysz, będzie dobrze.

Iwona lubiła czytać poradniki, w których napisano, jak żyć. Nie podzielałam jej entuzjazmu, ale czy miałam inne wyjście? Spakowałam manatki i z duszą na ramieniu wsiadłam do autobusu. Jechałam w nieznane a im bardziej oddalałam się od miasta i wszystkiego co znałam, tym bardziej zbierało mi się na płacz. Miałam wielką ochotę zrezygnować i uciec, powstrzymywała mnie tylko myśl, że nie mam dokąd. Musiałabym znów skorzystać z uprzejmości Iwony, co niewątpliwie nadwyrężyłoby naszą przyjaźń.

Żołądek podszedł mi do gardła

Bijąc się z myślami i łykając łzy, dojechałam na miejsce. Autobus wyrzucił ludzi na rynku uroczego miasteczka kojarzącego mi się mgliście z wakacjami, pasażerowie sprawnie rozeszli się w rozmaitych kierunkach, zostałam sama jak palec. Wakacyjne konotacje zbladły, powiewy chłodnego wiatru skutecznie wywiały mi z głowy wspomnienie słońca. Rozejrzałam się za kawiarnią, w której mogłabym się schować i pomyśleć co dalej, w zasięgu wzroku były dwie, jedna połączona z cukiernią i chyba piekarnią, skąd płynął cudowny waniliowy zapach. Poszłam za nim jak po sznurku, ciągnąc za sobą walizkę po nierównym bruku.

Kończyłam już kawę i drożdżówkę, kiedy do kawiarni zajrzał jakiś facet w obszarpanym swetrze i dziwnym kapelusiku na głowie. Wyglądał jak wesoły lump, więc kiedy spytał, czy ja to ja, potwierdziłam bez wahania.

– Krysia zadzwoniła po mnie, jak zobaczyła pani walizkę – wyjaśnił swoją obecność.

Bufetowa skinęła głową, potwierdzając jego słowa. Mimo to spytałam go, kim jest i co tu robi.

– Przyjechałem po panią. Mówmy sobie po imieniu, jak wszyscy tutaj. Jestem Kondzio.

Podniosłam brwi.

– Kondzio?

– Konrad, ale mówią mi Kondzio – wyjaśnił dość niecierpliwie. – To twój bagaż? He, he, elegancki. Zabudowania kombinatu leżą kilka kilometrów za miasteczkiem, jak planowałaś się tam dostać? Nie pomyślałaś, co? Dlatego Krysia zadzwoniła po mnie, akurat byłem w domu, to wsiadłem w auto i jestem. Zbierajmy się.

– Pracujesz w kombinacie?

– Połowa tutejszego stanu zaludnienia pracuje w kombinacie – uśmiechnął się, zsuwając kapelutek z czoła. – A ja dodatkowo jestem twoim sąsiadem. Masz szczęście, odwiozę cię prosto do domu, gdyż pobrałem klucze do twojego mieszkania. Taki zapobiegliwy jestem!

Stawiał tak wielkie kroki, że musiałam za nim biec, w ten sposób błyskawicznie znaleźliśmy się koło białej furgonetki.

– Wskakuj, chyba się nie pobrudzisz, na twoją cześć przetarłem siedzenia szmatą – zachęcił mnie.

Po kilku minutach szybkiej jazdy drogami siódmej kategorii żołądek podszedł mi do gardła, na szczęście zanim się całkiem zbuntował, Kondzio zahamował.

– Oho, czeka na ciebie komitet powitalny – rzekł wesoło. – To moja babcia, wychowała mnie. Dobra z niej kobieta, tylko trochę ekscentryczna. Nie przestrasz się.

Nachylił się i coś jej szybko szeptał

Wysiadł i zajął się bagażem a ja znalazłam się oko w oko ze starowinką. Była pomarszczona jak jabłuszko, ale wyglądała dziwnie świeżo jak na swój wiek. W dłoniach trzymała ogromną gromnicę.

– Weź, przyda ci się – wetknęła mi ją do ręki. – Zapalaj ją co wieczór, pomoże ją odpędzić. Ona czyha na niewinne dziewczęta, tęskni za towarzystwem, wygląda słodko, ale nie ufaj jej, nie wiadomo, skąd przychodzi i czego chce.

– Nie jestem już dziewczęciem, proszę pani – odparłam grzecznie – a za świecę dziękuję, ale i bez niej dałabym sobie radę. Po tym, co mi się w życiu przydarzyło, trudno mnie przestraszyć.

– I to mi się podoba! – Kondzio pojawił się błyskawicznie obok mnie z walizką.

– Babciu nie strasz naszej nowej sąsiadki, ona o niczym nie wie.

– O czym nie wiem? – zainteresowałam się natychmiast.

– O dziewczynie, która zaginęła. Mieszkała z rodzicami w tym właśnie domu, po jej zniknięciu rodzina się wyprowadziła, wyjechali na drugi koniec Polski.

– Od tej pory w tym domu straszy – wtrąciła się babcia – duch dziewczyny wrócił do domu. Tak bywa, kiedy umarły jest skołowany, nie wie co robić, wtedy zawsze drogę do domu znajdzie. Ona stąd nie odejdzie, będzie czekać na powrót bliskich. Chyba że wcześniej ktoś wskaże jej właściwą drogę i nakłoni, żeby się nią udała.

– Dość, babciu – przerwał jej Kondzio najwyraźniej zawstydzony wynurzeniami staruszki.

Nachylił się i coś jej szybko szeptał, a ona z oburzeniem mu odpowiadała. Na koniec, nie przekonana do jego racji, wyrwała się wnukowi i podreptała do domu.

Spytałam Kondzia, gdzie mam mieszkać.

– Babcia i ja zajmujemy główne pomieszczenia, twoje mieszkanie jest tutaj – wskazał coś w rodzaju przybudówki.

Z zewnątrz wyglądała niepozornie, ale kryła dwa pokoje, a drewniane drzwi koło kuchni prowadziły chyba do piwnicy. Były zamknięte, obiecałam sobie, że zapytam o klucz.

Płomienie zatańczyły na wietrze

Rozpakowałam się, zrobiłam herbatę, usiadłam przy stole, spojrzałam w okno i poderwałam się. Gorący płyn wylądował na mojej bluzce, a ja wrzasnęłam, nomen omen, jak oparzona.

– Co pani tam robi, przestraszyłam się!

Babcia Kondzia oderwała twarz od szyby i zrobiła znaczący ruch palcami. Chciała, żebym zapaliła świecę, którą mi podarowała.

Klnąc jak szewc, znalazłam zapałki i podpaliłam knot. Dopiero wtedy staruszka wycofała się z posterunku pod moim oknem. Samotne siedzenie w towarzystwie skwierczącej gromnicy nie należy do przyjemności, może dlatego miałam tak wyczulone zmysły, że dotarł do mnie szmer. Wydobywał się jakby spod podłogi, gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdowała się piwnica, ale kiedy przyłożyłam ucho do drewnianych drzwi, szmer ustał.

Przez kilka następnych dni byłam zbyt zajęta, by zastanawiać się co Kondzio robi nocami w piwnicy, ale kiedy zorganizowałam sobie pracę, znalazł się czas na plotki. Od koleżanek dowiedziałam się, że mój sąsiad ma nieciekawą przeszłość, odsiedział swoje za pędzenie bimbru i nielegalną sprzedaż samogonu, a jeszcze przedtem…

– Słyszałaś o dziewczynie, która zaginęła? Mieszkała tam, gdzie ty, miała na imię Ola, była bardzo ładna, Kondzio się w niej kochał, ale nie miał szans. Kiedy zniknęła, na niego pierwszego padło podejrzenie. Babcia dała mu niepodważalne alibi, został oczyszczony z zarzutów, ale w okolicy do dziś gadają. Bo to można być pewnym? Nikt nie wie co się stało, Ola położyła się wieczorem spać, rano jej łóżko było puste, a okno otwarte. A Kondzio mieszkał tuż obok…

Przebiegł mnie zimny dreszcz. Dziewczyny zaśmiały się.

– Nie przejmuj się, to stara historia, Kondzio był wówczas nastolatkiem. Rodzina Oli wyprowadziła się, podobno szukają jej do dziś.

– Babcia Kondzia mówi, że dziewczyna wróciła do domu – powiedziałam cicho, licząc, że zaprzeczą. Ale one spoważniały.

– Tak mówią. Widziała ją twoja poprzedniczka, wiała, aż się kurzyło. Inna sprawa, że nerwowa była, ciągle łykała jakieś tabletki, może wcale nie widziała Oli, tylko własny strach.

Tego wieczoru nie trzeba mi było przypominać o zapaleniu gromnicy, zrobiłam to, jak tylko się ściemniło. Wtedy na domiar złego zgasło światło. Na wsi zdarzają się wyłączenia prądu, więc nie panikowałam, tylko zapaliłam więcej świec, które znalazłam w kuchni. Weszłam z nimi do pokoju, płomienie zatańczyły na wietrze i zgasły, tylko knot gromnicy oparł się gwałtownemu podmuchowi. Okno było otwarte. Zostawiłam je uchylone i wiatr dokończył dzieła? Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że dokładnie zamknęłam je na noc.

Oli też pewnie wydawało się, że śpi bezpieczna za zamkniętymi szybami. Czy to ona otworzyła okno, żeby wyjść z pokoju, czy zrobił to kto inny? Wzdrygnęłam się, w pokoju zrobiło się zimno. Domknęłam okno, zapaliłam świece i poumieszczałam je w słoikach udających tymczasowe lichtarze. Pełgające płomienie rzucały na ścianę chybotliwe cienie, powietrze wypełniło się gorączkowym, ledwie słyszalnym szeptem.

– Idź za mną, idź za mną, idź za mną.

Wierzysz mi?

Zerwałam się i zaczęłam krążyć po pokoju. Szept był na granicy słyszalności, równie dobrze mogłam go wymyślić, nie byłam już niczego pewna. I wtedy pod podłogą coś wywróciło się z głośnym brzękiem. Zaczęłam krzyczeć. Wkrótce pod oknem stała nie tylko babcia, ale także Kondzio.

– Otwórz drzwi, bo wejdę oknem – starał się mnie przekrzyczeć. – Co się stało?

Wpuściłam ich, wskazałam na drzwi do piwnicy i powiedziałam to, co chodziło mi po głowie.

– Ola jest uwięziona pod podłogą, chce, żebyśmy ją znaleźli.

Kondzio wymownie popukał się palcem w czoło, ale kiedy powiedziałam, co usłyszałam, przestał się śmiać.

– Cholera, stłukło się – jęknął.

Wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi do piwnicy. Weszłam za nim na schody.

– Moje wino, najlepsze roczniki – marudził Kondzio, oglądając ocalałe stojaki z butelkami. Dwa poniewierały się po podłodze w towarzystwie odłamków szkła i powodzi trunku.

– Trzymam je w piwnicy, bo tu jest stała temperatura. Wino leżakuje i nabiera szlachetności, a robię to w tajemnicy, żeby nie było gadania. Swoje odsiedziałem za produkcję alkoholu, wino to co prawda co innego, ale ryzykował nie będę.

Wyjaśniły się nocne szmery pod podłogą, ale żadne z nas nie wiedziało, kto przewrócił stojaki na wino. Zostawiłam na dole rozpaczającego nad winem Kondzia i wróciłam do pokoju. Babcia siedziała koło płonącej gromnicy i patrzyła w okno.

– Pilnuj płomienia, ona dziś przyjdzie, zapowiedziała się, przewracając stojaki – powiedziała głuchym głosem. – Kondzio nie miał nic wspólnego z jej zniknięciem, wierzysz mi?

W jej spojrzeniu odbijało się żółte światło świec, patrzyła trochę nieprzytomnie, jakby nasłuchiwała wieści z tamtego świata.

– Sama wyszła z domu, chciała spotkać się ze znajomymi nad brzegiem jeziora. Często tam chodzili, bawili się, ale mojego Kondzia nie zapraszali. Śmiali się z niego i ze mnie, nic dla nich nie znaczyliśmy. To były złe dzieciaki.

Babcia Kondzia mówiła beznamiętnie, nie było w niej żalu, po prostu informowała.

– Skąd pani wie dokąd poszła Ola?

Wzruszyła bezradnie ramionami.

– Zawsze tam chodziła, więc pewnie i tym razem. Ale coś się stało i nigdy nie wróciła. Jej koledzy nabrali wody w usta, twierdzili, że tego wieczoru nie było zabawy nad brzegiem jeziora. Policja im uwierzyła, ja nie.

– To były dawne czasy – położyłam rękę na jej dłoni, żeby ją uspokoić.

– Dla niej to jakby wczoraj, dlatego nie zapominaj o świecy. Płomień ochroni cię przed mocą tej dziewczyny. Nie wiemy, kim się stała, lepiej trzymać się od niej z daleka.

Babcia i Kondzio poszli do siebie a ja zostałam w ciemnościach rozjaśnionych światłem świec. Próbowałam zasnąć, ale strach powracał, a wzrok kierował się ku oknu. Pozostawało zamknięte, nie byłam jednak pewna na jak długo.

Trzeba to wreszcie wyjaśnić

Obudził mnie chłód. Zimny wiatr hulał po pokoju, połowa okna trzaskała o futrynę, świece pogasły, ale blask księżyca dobrze oświetlał pokój. Zauważyłam ją dopiero, jak się poruszyła. Wstała z krzesła i wolno podeszła do łóżka. Przyjrzała mi się z ciekawością, jej oczy były czarne jak wody jeziora.

– Idź za mną, idź za mną – szept wionął jak zefir, słów musiałam się domyślić.

Dziewczyna odwróciła się i podeszła do okna. Po chwili już jej nie było, kiedy się wychyliłam, zobaczyłam, jak idzie ścieżką. Tym razem nie zaczęłam krzyczeć, co by to dało? Wypadłam z domu i urządziłam Kondziowi pobudkę, waląc pięścią w drzwi.

– Była tu, widziałam ją, twoja babcia miała rację, idzie nad jezioro!

Kto inny dopytywałby się, ustalał szczegóły, ale nie oni. Zbyt długo zastanawiali się nad tajemnicą zniknięcia Oli, teraz chcieli potwierdzić swoje podejrzenia. Pobiegli za mną, babcia żwawo dotrzymywała nam kroku, niestety na ścieżce straciłam trop.

– Była tu, naprawdę – zarzekałam się. – Widziałam ją jak na dłoni.

– Wierzę ci – westchnął Kondzio – ale wracajmy. Jest zdecydowanie zbyt zimno na pogoń za duchem.

Po powrocie Kondzio otworzył jedno ze swoich drogocennych win, rzeczywiście było wyśmienite.

– Dostaniesz apelację. Francuzi powinni zacząć się bać konkurencji – śmiałam się rozgrzana trunkiem i przyjacielską atmosferą.

– Stworzę własną markę, ale to potrwa – zgodził się Kondzio. – Mam nadzieję, że do tego czasu nie uciekniesz?

– Byle duch mnie nie przegoni, przetrwałam rozwód, utratę wszystkiego, co miałam, poradzę sobie i z Olą.

Babcia Kondzia postukała paznokciem w gromnicę. Pokręciłam przecząco głową.

– Skontaktuję się z jej rodzicami, powiem, co podejrzewamy, niech wiedzą, że ich córka wyszła wtedy nad jezioro. Utrzymywała swoje wypady w tajemnicy, ale już dość sekretów i dość patrzenia podejrzliwie na Kondzia. Trzeba to wreszcie wyjaśnić.

Babcia uniosła kieliszek w niemym toaście. Zostałam. Już nigdy nie widziałam Oli, może dlatego, że gromnica ciągle się pali, babcia tego pilnuje. Kondzio wciąż udoskonala swoje wino, a ja mu kibicuję, bo po tym co przeszedł należy mu się sukces. Mnie też, dlatego teraz pracuję na własny rachunek, co jest bardzo przyjemną odmianą.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama