Reklama

Mój mąż Marek był dla mnie wszystkim. Zabawny, ciepły, ambitny. A potem coś się zmieniło. Najpierw więcej nadgodzin, potem telefon, który zaczął żyć własnym życiem, ekranem w dół, wyciszony. Potem wieczory spędzone w drugim pokoju i wreszcie ja – czekająca, milcząca, aż sama zrozumiem, że już nie jestem tą jedyną.

Nie chciałam wiedzieć

Ale nie zapytałam. Nie urządziłam scen, nie chciałam łaski prawdy, która niczego nie naprawi. Zamiast czekać – zaczęłam planować. Bo jeśli coś się we mnie zmieniło, to nie to, że straciłam miłość. Straciłam cierpliwość.

Marek coraz częściej był nieobecny. Zdarzało się, że siedział ze mną przy stole, ale jego wzrok błądził gdzieś za moim ramieniem, jakby czekał, aż przestanę mówić, żeby mógł wrócić do swoich myśli. W telefonie miał hasło. Tłumaczył to bezpieczeństwem w pracy, ale przecież kiedyś też pracował, a hasła nie potrzebował. Znikał wieczorami pod pretekstem spotkań służbowych, a rano pachniał damskimi perfumami, których ja nie używałam.

Z początku jeszcze próbowałam pytać. „Długo będziesz?”, „Z kim jesteś umówiony?”. Odpowiadał krótko, zniecierpliwiony. Przestałam pytać, przestałam też się łudzić. Nie powiedziałam mu, że wiem, nie chciałam tej rozmowy. Wiedziałam, że dla niego to nie był błąd, tylko wybór. A ja nie zamierzałam być tą, która będzie błagać o uwagę.

Opracowałam zemstę

Tamtego ranka usiadłam naprzeciwko niego.

– Co dziś masz w planach? – zapytałam, nalewając mu kawę.

– Spotkanie z klientem, wrócę później – odpowiedział, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Jasne. Zostawię ci kolację w lodówce – powiedziałam spokojnie, jakby wszystko było w porządku.

Czułam pustkę, ale pod tą pustką coś się we mnie budziło. Nie zamierzałam robić scen. Zamierzałam działać na moich zasadach, po cichu. Tak, żeby nie zauważył. Nie zobaczy mnie złamanej, nie usłyszy krzyku. Nie będzie miał tej wygodnej roli mężczyzny, który odchodzi, bo już nic z tego nie da się uratować, a ja po prostu zniknę z jego życia dokładnie tak, jak on znikał z mojego.

Zaczęłam od drobiazgów. Kupiłam sobie nową sukienkę, założyłam konto na Instagramie, dodałam zdjęcie z kursu fotografii, potem selfie z jogi, uśmiechnięta, rozciągnięta w dziwnej pozycji, której nawet nie znałam z nazwy. Lubiłam patrzeć, jak liczba polubień rośnie. Lubiłam patrzeć na siebie.

Nie musiałam już udawać, że wszystko gra. Przestałam gotować obiad na dwie osoby. Zostawiałam po sobie zapach perfum, których wcześniej nie używałam, wracałam do domu później.

Był zazdrosny

Marek to zauważył.

– Dużo tych twoich kursów ostatnio… – rzucił wieczorem, nie patrząc na mnie.

– Tak. Robię to, na co wcześniej nie miałam czasu – odpowiedziałam cicho, nie podnosząc głosu.

Nie zapytał więcej, ale ja widziałam. Wiedział, że coś się zmieniało. Tylko że teraz nie ja się bałam. Teraz to on patrzył z niepokojem. Zaczął się starać na swój sposób. Kupił mi kwiaty bez okazji, wrócił wcześniej z pracy, zapytał, co planuję na weekend. Miałam wrażenie, że nie do końca rozumie, co się dzieje, ale czuł, że coś wymyka mu się z rąk. I to go niepokoiło bardziej niż cokolwiek innego.

– Może byśmy gdzieś pojechali? Sam na sam? – zapytał, gdy siedzieliśmy w kuchni. Miałam wtedy jeszcze mokre włosy po jodze i kubek herbaty w dłoni.

Spojrzałam na niego spokojnie.

– Nie mam czasu. Już nie czekam, Marek.

Nie musiałam mówić więcej. Wszystko, co trzeba, już dawno było powiedziane – tylko nie na głos.

Zostawiłam go

Tego samego dnia wyjęłam z szuflady teczkę z papierami rozwodowymi. W środku były też wydruk jego maili z kochanką, paragon z hotelu i raport od prywatnego detektywa, którego wynajęłam kilka tygodni wcześniej. Przez chwilę tylko patrzyłam na te papiery. Potem zamknęłam teczkę i odłożyłam ją z powrotem.

Na rozprawie rozwodowej nie płakałam, nie czułam też ulgi, euforii ani gniewu. Byłam po prostu spokojna. Pamiętałam jeszcze, jak Marek przychodził do domu późno, jak nie mógł spojrzeć mi w oczy. Pamiętałam, jak udawałam, że śpię, kiedy przemykał przez sypialnię ostrożnie, jakby mnie nie było.

Teraz to on został sam, z decyzjami, które podejmował w ukryciu, z pytaniami, na które sam sobie nigdy nie odpowiedział. Ja nie miałam już potrzeby rozumieć. Zrobiłam wszystko, co powinnam i nic więcej nie musiałam.

Odnalazłam siebie

Minęło kilka miesięcy. Czasami jeszcze łapałam się na tym, że wchodząc do domu, słucham, czy ktoś nie zrzuca butów w przedpokoju. Ale to mijało, tak jak mijał cień Marka w mojej głowie. Zostało tylko wspomnienie kobiety, która czekała. Już do niej nie wracałam.

Zaczęłam żyć po swojemu. Pracowałam trochę mniej, częściej wyjeżdżałam, śmiałam się głośniej niż kiedykolwiek. Otaczałam się ludźmi, którzy nie pytali: „co z Markiem?”, tylko: „co z tobą?”. I to było najważniejsze pytanie.

Kiedyś myślałam, że największym szczęściem jest znaleźć kogoś, kto będzie przy mnie. Dziś wiem, że prawdziwe szczęście to nauczyć się być ze sobą i nie czuć samotności. Tak było teraz. Bez złudzeń, bez czekania, bez roli, której nikt już nie grał. Nie boję się już przyszłości. Nie dlatego, że wiem, co mnie czeka, tylko dlatego, że wreszcie wiem, kim jestem. Jestem wolna i jestem szczęśliwa.

Katarzyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama