„Mąż uparł się, że będzie towarzyszył córce na roratach. Tę godzinę spędzał aktywnie, ale wcale nie w kościele”
„Wrócił na nasze osiedle i wszedł do klatki obok. Weszłam na klatkę za nim i usłyszałam, jak otwierają się drzwi na pierwszym piętrze, a on wchodzi do środka. Stałam bez ruchu, z dłonią na poręczy. W gardle mi zaschło”.

Maciek mówił, że trzeba się modlić za małżeństwo, zwłaszcza teraz, kiedy czasy są takie, że ludzie się rozchodzą o byle co. Mówił, że Bóg daje siłę, że trzeba budować rodzinę na czymś więcej niż tylko na uczuciu, które się może wypalić i że roraty to dobra okazja, żeby pokazać Zosi, że wiara to coś więcej niż pacierz na dobranoc. Zgodziłam się i byłam dumna.
Czułam się szczęśliwa
Od początku adwentu to on codziennie rano wstawał pierwszy. Budził Zosię, zapinał jej kurteczkę, owijał szalik. W półśnie czułam, jak całuje mnie w czoło i szepcze:
– Idziemy się pomodlić za nasze małżeństwo.
Czułam się kochana, czułam się bezpieczna. Nasze życie było może nie idealne, ale dobre. Maciek miał pracę w biurze inżynieryjnym, ja pracowałam zdalnie. Zosia chodziła do drugiej klasy, rysowała kucyki, wracała z plasteliną w buzi, jakby to była guma do żucia. Wieczorami siadaliśmy razem na kanapie, oglądaliśmy bajki. On podjadał orzeszki, ja czytałam wiadomości. Z pozoru normalność.
– Paulina, nalej sobie jeszcze – mama podsunęła mi dzbanek z herbatą, kiedy tylko usiadłam przy stole. – Mam świeże ciasto, zaraz przyniosę. Zosia już zdążyła trzy kawałki wciągnąć.
– Jak to trzy? – spojrzałam na córkę, która siedziała przy stole i coś rysowała. – Zosiu, powiedziałaś babci, że przed chwilą jadłaś śniadanie?
– No ale to było małe śniadanie – mruknęła, nie odrywając wzroku od kartki.
Mama zniknęła w kuchni, a ja ułożyłam dłonie na stole i pozwoliłam sobie przez chwilę nic nie mówić. Byłam zmęczona. Ostatnie tygodnie dawały mi się we znaki. Praca, dom, logistyka poranków, a do tego jeszcze ta nowa duchowa gorliwość Maćka, którą szczerze podziwiałam, ale nie zawsze rozumiałam. Codzienne roraty, codzienne pobudki, codzienne „modlimy się za nas”…
Nic nie podejrzewałam
– Zosia ostatnio coś ciekawego opowiadała – mama wróciła z ciastem i usiadła naprzeciwko. – Tak między nami. O tych roratach.
– O roratach?
– No tak… Powiedziała, że tatuś ją odprowadza tylko pod kościół, a potem idzie gdzieś indziej.
W pierwszym odruchu zaśmiałam się cicho.
– Może poszedł kiedyś po bułki albo do apteki.
– Może – mama nie patrzyła mi w oczy, tylko kręciła łyżeczką w herbacie. – Ale mówiła o tym tak, jakby to było codziennie.
– Codziennie?
– Tak powiedziała. Że po wyjściu zawsze stoi chwilę sama przed kościołem, zanim tata przyjdzie.
– To niemożliwe – rzuciłam szybko, jakbym chciała sama siebie przekonać. – Maciek przecież jest odpowiedzialny.
Chciałam poznać prawdę
Zosia nadal rysowała. Jej buzia była spokojna, pochylona nad zeszytem. Mama westchnęła i oparła się o krzesło.
– Paulina, ja się nie wtrącam, ale coś mi w tym nie pasuje.
Patrzyłam na czajnik na kuchence. Nagle zaczęłam się zastanawiać, o której dokładnie Maciek wracał z tych rorat. Czy kiedykolwiek zapytałam go, o czym była kazanie? Nie, bo ufałam i nie przyszło mi do głowy, żeby nie ufać. Następnego dnia obudziłam się o piątej trzydzieści, zanim zadzwonił jego budzik. Maciek wstał chwilę później. Potem obudził Zosię i zaczął ją ubierać. Przez szparę w drzwiach widziałam, jak zapina jej kurtkę, zakłada czapkę.
Nie poruszyłam się. Usłyszałam, jak zamyka drzwi. Czekałam minutę, może dwie, po czym wstałam, włożyłam dres i kurtkę, narzuciłam kaptur. Wyszłam na klatkę i zaczęłam iść za nimi. Szli powoli, rozmawiali o czymś. Przystanęli przy kościele. Maciek schylił się, powiedział coś Zosi, przytulił ją i zawrócił. Patrzyłam, jak znika za rogiem. Szłam za nim w odległości kilku kroków. Serce waliło mi jak młot.
Śledziłam go
Wrócił na nasze osiedle i wszedł do klatki obok. Weszłam na klatkę za nim i usłyszałam, jak otwierają się drzwi na pierwszym piętrze, a on wchodzi do środka. Stałam bez ruchu, z dłonią na poręczy. W gardle mi zaschło.
– Nie… – szepnęłam do siebie. – Nie…
Wróciłam do domu i czekałam w kuchni. Zosia już była już w szkole, ja siedziałam przy stole. Drzwi trzasnęły lekko – wrócił. Słyszałam, jak wiesza kurtkę.
– Cześć, kochanie – powiedział. – Zosia dzisiaj była taka dzielna, nie marudziła w ogóle.
Spojrzałam na niego. Milczałam przez chwilę, a potem powiedziałam tylko:
– Widziałam.
Zmarszczył brwi.
– Co widziałaś?
– Jak zostawiłeś Zosię pod kościołem i zawróciłeś do klatki obok.
Nie usiadł, nie odezwał się. Stał i patrzył na mnie, jakby szukał jakiegoś dobrego kłamstwa, ale już nic nie przychodziło mu do głowy.
– Paulina… to nie było… – zaczął, ale głos mu zadrżał.
– Od jak dawna?
– To się zdarzyło kilka razy. To nic poważnego…
– Nie mów, że to nic nie znaczyło – przerwałam mu. – Nie waż się.
Tłumaczył się
– Paulina, ja… nie wiem, co mi odbiło. Nie chciałem cię ranić. To było tylko…
– Przestań – powiedziałam cicho. – Spakuj się. Nie chcę cię tu widzieć dzisiaj wieczorem.
– Ale… Zosia…
– Zosi też powiem, ale najpierw wyjdź.
W głowie miałam tylko jedno: niech się wynosi. Tego wieczoru siedziałyśmy razem w jej pokoju. Zosia leżała na łóżku, wtulona w swoją poduszkę z króliczymi uszami.
– Córeczko… muszę ci coś powiedzieć.
Patrzyła na mnie dużymi oczami. Nie do końca rozumiała, ale czuła, że coś się zmieniło.
– Mamo… czemu tata dzisiaj nie przyszedł?
Wzięłam ją w ramiona.
– Tata na razie z nami nie będzie mieszkał.
– Wy się pokłóciliście?
Zamknęłam oczy, żeby na chwilę zniknęło to spojrzenie. Westchnęłam, zanim odpowiedziałam.
– Trochę tak. Czasem dorośli robią sobie nawzajem krzywdę i czasem to znaczy, że muszą pobyć osobno, ale to nie twoja wina.
– Bo ja powiedziałam babci, że tata nie chodzi ze mną na roraty. On powiedział, żeby nikomu nie mówić.
Wszystko rozumiała
Zadrżały mi dłonie. Zosia odsunęła się kawałek, spojrzała prosto w oczy.
– To przeze mnie, prawda?
– Nie – powiedziałam stanowczo. – Nie przez ciebie. Dobrze, że powiedziałaś babci. Zawsze możesz mówić, co czujesz. To, co się stało, to nie twoja wina.
Zaczęła płakać. Przyciągnęłam ją do siebie, płakałyśmy razem. Jej ramionka obejmowały mnie mocno, jakby próbowała mnie ochronić, albo siebie, a może nas obie.
– A tata już nigdy nie wróci?
– Nie wiem, kochanie. Na razie nie, ale będzie cię dalej kochał. I ja też.
W pokoju zrobiło się cicho. Tylko jej oddech drżał jeszcze przez chwilę. W końcu zasnęła przy mnie, kurczowo trzymając mnie za rękę. Umówiłam się z prawniczką, zapisałam Zosię na konsultację do psychologa, zgłosiłam się na rozmowę w szkole, żeby uprzedzić, że może mieć trudniejsze dni. Bywało, że czułam, że nie mam siły. Ale musiałam być silna dla nas oby, dla Zosi.
Paulina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż woli leżeć na kanapie niż pomóc mi w sprzątaniu. Jak teściowa zrobi test białej rękawiczki, to nie będzie zmiłuj”
- „Zazdrościłam przyjaciółce salonu jak z okładki. Za moją śmieszną wypłatę nie stać mnie nawet na ich dywan”
- „Kupiłam arabskie perfumy, a teściowa zapytała, dla kogo się tak fiokuję. To była kropla, która przelała czarę”