Reklama

Czasami samotność potrafi być gorsza niż ból fizyczny. Przesiąka przez skórę, wchodzi pod paznokcie, nie pozwala normalnie oddychać. Przez długi czas żyłam na uboczu, jakby ktoś ściszył mnie do minimum. Nikt nie zauważał, nikt nie pytał, nikt nie tęsknił. Aż pojawił się on – mąż mojej siostry. Przystojny, szarmancki, zawsze uważny. Z każdym kolejnym spotkaniem czułam, że chcę więcej. To był tylko flirt, nic konkretnego. Po prostu sposób, by poczuć się znów kobietą. Czy to naprawdę aż taki grzech? Nie dotykaliśmy się. Rozmawialiśmy. Uśmiechaliśmy się. Czy to aż tak wiele?

Nawet mnie nie dotknął

Zaczęłam go inaczej postrzegać pewnego popołudnia, gdy przyszłam do siostry pożyczyć mikser. Zostawiła mnie samą w kuchni z jej mężem, bo musiała odebrać coś z pralni. On akurat kroił pomidory na sałatkę, a ja krzątałam się obok, niezręcznie milcząc.

– Fajnie, że wpadłaś – rzucił nagle. – Tęsknisz za nimi?

Zdziwiłam się.

– Za kim?

– No… za ludźmi. Ty tak rzadko bywasz ostatnio.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Skłamałam, że jestem zawalona pracą. On tylko uśmiechnął się lekko i wrócił do krojenia. A ja spojrzałam na jego dłonie. Pewne ruchy, skupienie, spokój. Poczułam coś dziwnego. Coś ciepłego. Potem zdarzało się coraz częściej, że rozmawialiśmy sami. Na urodzinach jego teściowej, gdy siostra rozmawiała z ciotką w salonie, on nalał mi wina i usiadł obok na schodach.

– Lubisz swoją samotność, czy po prostu nie masz innego wyjścia?

Zawahałam się.

– A to różnica?

– Chyba tak – odpowiedział, patrząc na mnie tymi swoimi uważnymi oczami.

Zrobiło mi się ciepło w żołądku. Chciałam, żeby jeszcze coś powiedział, żeby został, patrzył. Nie dotknął mnie. Nie zrobił nic niestosownego. Po prostu siedzieliśmy. I to wystarczyło, żeby myśli o nim zaczęły wracać wieczorami, gdy leżałam sama w łóżku. Nie wiedziałam jeszcze, że będę szukać okazji, żeby znów z nim tak posiedzieć. I że przestanę się przy tym czuć winna.

Nasze kolana lekko się zetknęły

Zaczęłam odwiedzać siostrę częściej niż wcześniej. Zawsze miałam jakiś pretekst – a to, że zapomniałam bluzki, którą pożyczyłam, a to, że chciałam poradzić się w sprawie wyboru prezentu dla mamy. Ona nie widziała w tym nic dziwnego. On też nie. Albo dobrze to ukrywał. Któregoś razu wpadłam do nich w sobotę przed południem. Siostra była jeszcze w sklepie, a on otworzył drzwi w t-shircie i z kubkiem kawy w ręku. Uśmiechnął się i odsunął się na bok, robiąc mi miejsce.

– Chcesz też kawy? – zapytał.

– Chętnie – odpowiedziałam i usiadłam przy ich stole, jakbym należała do tego domu.

Zanim pojawiła się siostra, rozmawialiśmy dobre pół godziny. O pracy, o tym, że lubi gotować, bo go to uspokaja, o tym, jak dziwnie się człowiek zmienia po trzydziestce. Patrzył mi prosto w oczy, nie unikał kontaktu. Śmialiśmy się z czegoś, co powiedział i w tym śmiechu nasze kolana lekko się zetknęły. Nie cofnęłam nogi. On też nie. Kiedy weszła siostra, odsunęliśmy się od siebie, jakby nic się nie wydarzyło. I faktycznie – nic się przecież nie stało. Dotknęliśmy się tylko przypadkiem. Tylko się śmialiśmy. Tylko rozmawialiśmy. A jednak wróciłam do domu z bijącym sercem i uczuciem, że zrobiłam coś, co nie powinno się wydarzyć. Że dotknęłam czegoś, czego nie potrafię już odsunąć. To był tylko flirt, mówiłam sobie. I naprawdę w to wierzyłam.

Dotknął lekko moich pleców

Wszystko zaczęło się przesuwać. Granice, które wcześniej wydawały się oczywiste, teraz były płynne. Każde spotkanie z nimi – albo tylko z nim – było dla mnie jak łyczek powietrza, którego wcześniej mi brakowało. Siostra niczego nie podejrzewała. Zawsze zajęta, zawsze w biegu, wracająca z pracy z telefonem przyklejonym do ucha. A on... on miał czas. Dopytywał, słuchał, komentował. Potrafił rzucić jedno zdanie, od którego wieczorem nie mogłam zasnąć.

– Fajnie się z tobą rozmawia. Tak… prawdziwie.

Zaczęliśmy pisać ze sobą. Najpierw sporadycznie, potem codziennie. Czasem to były głupoty – zdjęcie kawy, mem, komentarz do pogody. A czasem coś bardziej osobistego.

– Gdybyś była facetem, pewnie byłabyś moim najlepszym kumplem.

– Szkoda, że nie jestem.

– No właśnie. Szkoda.

Niby nic, a jednak wszystko. Pewnego dnia zapytał, czy mam ochotę wybrać się na spacer. „Tak po prostu, żeby się przewietrzyć” – napisał. Zgodziłam się bez wahania. Poszliśmy do parku. Gadaliśmy o bzdurach, ale kiedy przechodziliśmy przez mostek, dotknął lekko moich pleców, żeby mnie przepuścić. Ten dotyk, choć zupełnie niewinny, sprawił, że przez kilka sekund nie słyszałam nic poza własnym tętnem. Nie próbował mnie całować. Nie złapał za rękę. A jednak czułam, że jesteśmy o jeden krok za daleko. Wieczorem napisał tylko: „To był naprawdę miły dzień. Dziękuję”. Odpisałam: „Dla mnie też. Bardzo”. I długo potem patrzyłam na te słowa na ekranie, jakby same miały mi coś wyjaśnić.

Czułam się winna wobec siostry

Od tego spaceru nasze wiadomości stały się dłuższe. Czasem pisaliśmy do siebie późnym wieczorem, kiedy jego żona już spała, a ja wpatrywałam się w ekran telefonu z bijącym sercem. Opowiadał mi o rzeczach, których – jak twierdził – nie mówił nikomu. O tym, że czasem czuje się jak ktoś, kto tylko odgrywa rolę męża, a tak naprawdę nie wie, czy jest jeszcze zakochany. O tym, że brakuje mu lekkości, swobody, śmiechu. Odpowiadałam szczerze. Że czuję się przezroczysta. Że czasem mam wrażenie, że nie istnieję naprawdę, tylko funkcjonuję obok. I że to z nim czuję się inaczej. Żywa. Nie pisał już, że to szkoda. Pisał, że chciałby mnie poznać wcześniej. Zanim wszystko się ułożyło tak, jak się ułożyło.

– Może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej – napisał pewnej nocy.

– Może, ale wygląda tak, jak wygląda – odpisałam.

Nie kłóciliśmy się z rzeczywistością. Wiedzieliśmy, że przekraczamy granice, ale robiliśmy to powoli, w milczeniu, bez dotyku. Jakby słowa wystarczały, by flirt stał się czymś więcej. Czułam się winna. Głównie wobec siostry, ale potem przypominałam sobie, że przecież nie robię nic złego. Nie całuję go. Nie spotykamy się po kryjomu w hotelach. Po prostu piszemy. Po prostu mówimy sobie rzeczy, które każdy chciałby usłyszeć. I czułam ulgę, bo dzięki niemu nie byłam już niewidzialna.

Nikt nic nie zauważył

Nadchodził dzień urodzin mojej siostry. Wiedziałam, że będę na tej imprezie. Wiedziałam też, że on tam będzie – przystojny, opanowany, w swoim ulubionym granatowym swetrze, który dziwnie podkreślał jego spojrzenie. I wiedziałam, że nie powinnam myśleć o nim w ten sposób. Przyszłam z prezentem i udawanym luzem. On przywitał mnie uśmiechem, dłuższym spojrzeniem. Tylko tyle – i aż tyle. Przez całą kolację czułam jego obecność. Siedział daleko, ale łapałam jego wzrok ponad talerzami, kieliszkami i śmiechami. Kiedy wszyscy zajęli się tortem, wyszłam na balkon. Chciałam się wyrwać. Po chwili drzwi balkonowe otworzyły się i wyszedł on. Bez słowa. Stanął obok. Blisko.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Skinęłam głową, rozglądając się dookoła.

– Czasem mam wrażenie, że robimy coś bardzo głupiego – dodał, nie patrząc mi w oczy.

– A czasem, że jesteśmy jedynymi, którzy cokolwiek czują – odpowiedziałam.

Pomiędzy nami nie było dotyku. Tylko powietrze gęste od napięcia i słów, których nikt nie odważył się wypowiedzieć. Kiedy wróciliśmy do środka, nikt nic nie zauważył. Moja siostra pocałowała go w policzek, wdzięczna, że pamiętał, o jej ulubionych kwiatach A ja siedziałam obok i myślałam, że bardzo możliwe, że to ostatni raz, kiedy pozwoliłam sobie na to uczucie, bo zaczęło się wymykać spod kontroli.

Nie zakochałam się w nim

Dwa dni po urodzinach siostry przysłał mi wiadomość: „Musimy przestać”. Bez wstępu, bez wyjaśnień. Przez chwilę tylko patrzyłam na ekran. Czułam się tak, jakbym usłyszała zamykające się drzwi. Wiedziałam, że ma rację. I że ja też powinnam to zakończyć już dawno. Nie odpowiedziałam od razu. Myślałam, że może jeszcze coś dopisze. Że się zawaha. Nie dopisał. Po tygodniu nasza relacja zniknęła z mojej codzienności, jakby jej nigdy nie było. Żadnych wiadomości, żadnych spojrzeń, żadnych wymówek, żeby wpaść do siostry. Ona też przestała się odzywać tak często. Może coś wyczuła. Może czuła się mniej pewna. A może po prostu życie wracało do normalności, w której znowu byłam sama.

Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie z herbatą i zrozumiałam, że nie zakochałam się w nim. Zakochałam się w tym, że mnie widział. W tym, że przez chwilę czułam się ważna, kobieca, słuchana. To był flirt. Może granica została lekko przesunięta, może za daleko, ale to nie była miłość. To była potrzeba. Dziś nie mam z nimi kontaktu. Siostra oddaliła się niepostrzeżenie, jakby przeczuwając, że coś było nie tak, ale nie chcąc wiedzieć co. Nie próbowałam jej zatrzymać. Może nie miałam do tego prawa. Czy to było złe? Tak. Czy żałuję? Nie wiem. Wiem tylko, że przez chwilę czułam się żywa. A to więcej, niż czułam przez ostatnie lata.

Nina, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama