„Mąż sknerus zatruwał mi życie awanturami, a ja chciałam tylko kupić dziecku nowe buty. Wystawiłam mu paragon za zniewagę”
„Jaś ma siedem lat. To chłopczyk z niebieskimi oczami, o wielkim sercu. Jest całym moim światem. Nieba bym mu uchyliła. Uczy się świetnie, uwielbia grać w piłkę nożną i marzy o butach takich, jak miał chłopiec w jednej reklamie”.

- Redakcja
Pracuję w małym sklepie odzieżowym – sprzedajemy głównie kolekcje damskie, ale czasem i dziecięce. Klientki przychodzą, mierzą, grymaszą, wychodzą. Czasem coś kupią, częściej nie. Ale ja zawsze jestem miła, bo wiem, że każda kobieta, nawet ta najbardziej wybrzydzająca, chce się po prostu choć przez chwilę poczuć piękna. Tylko czasem nie ma na to ani czasu, ani pieniędzy. Ja nie zarabiam nie wiadomo jak dużo, ale swoje pieniądze mam. I lubię swoją pracę.
Mój mąż to praktyczny do bólu mężczyzna. Wszystko musi mieć zaplanowane, policzone, uzgodnione. Przynajmniej według jego wyobrażeń. Moje wszystkie sprawy musi kontrolować. Każdy rachunek, każdy zakup, nawet moje buty do pracy muszę "skonsultować" z nim, zanim je sobie wybiorę. Czasem wydaje mi się, że pracuję na dwa etaty, drugi w domu. W dodatku mój domowy szef sprawdza wszystkie moje nawet najdrobniejsze wydatki. Czy tak powinno być w normalnym domu?
Mamy też synka, Jasia. Ma siedem lat. To chłopczyk z niebieskimi oczami i gęstymi rzęsami. Ma wielkie serce i jest całym moim światem. Uczy się świetnie, uwielbia grać w piłkę i marzy o butach „takich, jak miał chłopiec w reklamie”. Pokazał mi je ostatnio w telefonie.
– Mamo, zobacz! Te mają takie kolce, że można biegać po murawie jak Lewandowski!
Uśmiechnęłam się, ale coś mnie w środku od razu ścisnęło.
– Piękne… – powiedziałam tylko. – Ale kosztują chyba tyle, co pół twojego pokoju...
W sklepie opowiedziałam o tym Weronice, mojej koleżance, która lubiła zakupy tak jak ja i nie należała do tych co ciułają na czarną godzinę.
– A daj spokój, raz się żyje – prychnęła. – Kup dziecku te buty. Serio, za co ma ci być wdzięczny? Za kredki z marketu? Niech dziecko się cieszy.
Chciałam. Naprawdę chciałam mu je kupić. Czy to było tak duże przewinienie?
Zrobił mi awanturę o buty z przeceny
Tego dnia wracałam z pracy później niż zwykle. W torbie miałam dwie rzeczy: chleb razowy i... pudełko z wymarzonymi butami Jasia. Zielono-czarne, z fluorescencyjnymi sznurówkami i podeszwą jak u profesjonalnego piłkarza. Kiedy zobaczyłam je na promce, od razu wiedziałam, że się ucieszy całym sobą. I faktycznie – nie myliłam się.
– Mamo! – wrzasnął, jakby wygrał na loterii. – To te?! To moje buty?! Mogę przymierzyć? Mogę od razu wyjść w nich na dwór?
Śmiałam się i byłam mocno wzruszona. Tak bardzo chciałam, żeby miał coś swojego, coś nowiuteńkiego, czego nie nosił po kimś, kupionego jak zawsze tylko z drugiej ręki. Na wszystkim zawsze musiałam oszczędzać, choć tak naprawdę już teraz nie miało to dla mnie aż tak dużego sensu.
Cieszyliśmy się aż do momentu, gdy Arek wszedł do kuchni. Mina mi od razu zrzedła.
– Co to jest? – spytał, marszcząc brwi. – Buty? Jakie buty?!
– Jasiowi kupiłam... Na WF. Wiesz, mówił, że wszyscy koledzy mają... – zaczęłam z lekkim przestrachem.
– I ty oczywiście poleciałaś i kupiłaś – wszedł mi w słowo. – Ile kosztowały?
– Były przecenione. I naprawdę potrzebował...
– Lepiej się nie przyzwyczajaj – przerwał mi, patrząc na syna. – Bo za chwilę będziemy brać pożyczki na śniadanie do twojej szkoły.
Jasio zamarł z jednym butem na nodze. Spojrzał na mnie pytająco.
– Arek, proszę cię... – zaczęłam cicho.
– Ile razy mamy to przerabiać? Budżet jest jasno określony! A ty znowu po swojemu. Jakbyś była sama.
– Może właśnie dlatego tak robię, bo czasem się czuję jak w więzieniu!
– A ja się czuję jak cholerny bankomat!
Po tym krzyku nastała nieprzyjemna cisza. Jaś powoli zdjął buty, złożył je starannie i wsunął do pudełka. Nawet nie zapytał, czy może je zatrzymać. Stałam tam, czując jak wszystko we mnie drży. Tego wieczoru pierwszy raz pomyślałam, że może... powinnam kupować rzeczy po cichu i w tajemnicy przed mężem.
Początek zakupowych sekretów
Tydzień później Jaś powiedział, że wszyscy w klasie mają nowe kurtki. "Takie z tym znaczkiem, mamo. Z naszywką, wiesz? I z takimi rękawami w szachownicę". Nie powiedział wprost, że też chce. Ale widziałam jak chował ręce w za małe rękawy swojej starej kurtki, tej z przeceny w znanym markecie. Po prostu wyrósł. To normalne.
– Nie martw się syneczku, mama coś wymyśli.
I wymyśliłam. Weszłam na stronę sklepu internetowego. Znalazłam podobny model. Kurtka była dość droga. Ale obok był mały guziczek: „Kup na raty”. Kliknęłam. Reszta potoczyła się szybko. Na wszelki wypadek zadzwoniłam do tego sklepu.
– Proszę tylko nic nie wysyłać na adres domowy – powiedziałam konsultantce przez telefon. – Najlepiej do punktu odbioru, blisko centrum.
Kiedy odebrałam paczkę, poczułam się... jak jakaś złodziejka. Jakbym coś przemycała. Pracowałam cały dzień, potem odebrałam dziecko ze szkoły, ugotowałam obiad, zrobiłam pranie. A przesyłkę wrzuciłam do piwnicy jak jakiś tajny pakunek.
– A gdzie się podziała ta torba, co to ją miałaś rano? – zapytał Arek wieczorem, siadając do komputera.
– W sklepie zostawiłam – odpowiedziałam szybko. – Nic się nie stało, przyniosę jutro.
Zaczęło się ukrywanie. Paragonów. Opakowań. Zaczęłam chować zakupy, mówić, że "to z lumpa", że "koleżanka dała po swoim synu". Przestałam mówić prawdę, bo prawda prowadziła do agresywnych zachowań męża. Czy jestem złą żoną, skoro chcę być dobrą matką? Pytałam siebie w myślach. I nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Prawda wyszła na jaw
Zostawiłam przypadkiem torbę z paragonami w szafce w przedpokoju. Byłam zmęczona, wróciłam późno. Niestety nie zauważyłam, że jeden z nich wystawał. Arek znalazł go rano.
– Co to jest?! – wpadł do kuchni, trzymając kartkę jak brudny dowód mojej zdrady. – Natalia, coś ty zrobiła, co ty przede mną ukrywasz?!
– To tylko kurtka – wymamrotałam. – Dla Jasia. Nie chciałam kolejnej awantury…
– Więc wolisz mnie okłamywać?! – krzyknął. – Co jeszcze wzięłaś? Może kredyt gotówkowy? Może pożyczki u znajomych? Może masz do zapłacenia inne rachunki?!
Zatkało mnie. Ja, która od lat dźwigałam cały dom na swoich barkach i ciągnęłam resztkami sił, oszczędzałam na fryzjerze, na lekach, na swoich ciuchach, na biletach autobusowych. Mnie nie należy się zupełnie nic od życia? Budżet domowy jest ważniejszy, niż ja i dziecko?
– Nie chcę żyć w świecie, w którym wszystko muszę najpierw z tobą uzgadniać. Nawet Jasiowi nie mogę kupić ciepłych butów bez raportu do prezesa domowego!
Arek milczał. Spuścił głowę. Wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Za drzwiami stał Jaś. Ze łzami w oczach.
– Mamo... pokłóciliście się przeze mnie?
– Nie, skarbie – szepnęłam. – To nie twoja wina. To nie przez ciebie. To przez to, że nie umiemy już być razem.
To był ten moment. Czułam, że coś się pospuło bezpowrotnie. Coś się zawaliło i nie da się tego tak łatwo odbudować. I nikt z nas nie trzyma już ścian tego domu.
Dziedziczny wstyd posiadania
Było chłodno, ale Jaś chciał wyjść. Powiedział, że „musi pooddychać”, jakby siedem lat życia z nami nauczyło go już tego, że czasem lepiej zniknąć z tego domu. Zawinęłam go w szalik, założyłam czapkę i wyszliśmy. Szedł obok mnie w ciszy, z rękami w kieszeniach, kopiąc po drodze liście. Usiedliśmy na ławce w parku. Pusta alejka, jakieś starsze małżeństwo z psem i odległe krakanie wron.
– Mamo – zaczął nieśmiało. – To źle, że chciałem mieć fajną kurtkę, taką jak wszyscy?
W gardle mi zaschło. Pochyliłam się, objęłam go mocno i odpowiedziałam:
– To nic złego. Złe jest tylko to, że musimy się wstydzić, że chcielibyśmy ją mieć.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Ale dlaczego? Przecież ona jest super...
– To tylko tata tak uważa, że za dużo kosztuje. Bo myśli, że jak mamusia kupuje coś „zbyt ładnego”, to znaczy, że jest nieodpowiedzialna. To mu zostało z dawnych czasów. Kiedy nie mógł sobie na nic pozwolić. Jak był mały, nie mógł sobie niczego kupować.
– Ale to tylko kurtka, mamo.
Zacisnęłam powieki, żeby nie płakać.
– Chciałam, żebyś miał to, czego ja nie miałam. Chciałam być taką mamą... którą się miło wspomina.
– Kocham cię mamo – szepnął.
Spojrzałam na niego i pomyślałam, że może nie wszystko robię idealnie. Ale ta jedna rzecz wychodzi mi całkiem dobrze. Bycie mamą tego małego chłopca.
Nie chciałam tak dłużej żyć
Arek siedział przy stole. Miał przed sobą otwarty laptop, kubek z zimną kawą i zmarszczone czoło. Weszłam cicho. Przez chwilę nie mówiliśmy nic. Nawet na mnie nie spojrzał. Usiadłam naprzeciwko.
– Nie mogę tak żyć. A nawet już nie chcę. Jeśli mamy być razem, to jako partnerzy. Nie jako szef i podwładna. Z kalkulatorem w ręku.
W końcu podniósł na mnie wzrok. Jego oczy były zmęczone, jakby sam też już miał dość.
– Ja chcę dobrze, Natalia. Ale ty wszystko robisz po swojemu. Wydajesz pieniądze na prawo i lewo bez pytania, ukrywasz rzeczy, chowasz paragony. Przestałem ci ufać. To nie jest normalne. Zresztą po co wydawać tak dużo, jak można to wszystko kupić z drugiej ręki za połowę, albo nawet jedną trzecią ceny!
– A ja przestałam ufać tobie. Bo ty nie pytasz, czego potrzebujemy. Tylko liczysz. Ty kochasz tylko te swoje cyferki, a ja... Ja kocham nasze dziecko. I czasem mam wrażenie, że muszę je chronić nawet przed tobą.
Nastało długie milczenie. W końcu Arek westchnął ciężko.
– To co chcesz z tym zrobić?
– Potrzebuję przerwy. Muszę nabrać dystansu. I chyba ty też.
– To mam się wyprowadzić?
– Tak. Na razie. Dla nas. Dla Jasia.
Chcieliśmy spróbować jeszcze raz
Arek wyprowadził się z domu. Jaś nie zadawał zbyt wielu pytań. Czasem patrzył na mnie dłużej niż zwykle, jakby chciał się upewnić, że to wszystko to tylko zły sen. W weekendy jeździł do ojca. Wracał spokojny, ale bardziej cichy. Któregoś wieczoru Arek zadzwonił. Powiedział, że chce się spotkać. Zostawiłam Jasia na chwilę, wzięłam kurtkę i wyszłam. Mąż czekał przy naszym parku, tym, gdzie zawsze chodziliśmy na spacery.
– Przemyślałem to wszystko – zaczął. – I wiem, że przesadziłem. Z kontrolowaniem. Z tym całym budżetem. Ja... bałem się, że wszystko się rozsypie. Że jak tylko popuścimy pasa, to znów będziemy liczyć grosze, tak jak kiedyś, na początku naszego małżeństwa. Wiesz, że jak byłem mały, to nie miałem nic...
– A ja się boję, że przez ten zaciśnięty pas wszystko pęknie. Że nie będzie można oddychać. Nie będzie można żyć. Że nie będzie czego zbierać. Stać nas na nowe buty i kurtkę, i nawet wyjście raz na jakiś czas do restauracji. Nie zbiedniejemy od tego od razu. To mnie męczy, ja się w tym duszę. Ja też przecież zarabiam.
Arek skinął głową. W jego oczach widać było odrobinę pokory.
– Chcę spróbować jeszcze raz, inaczej. Może i z budżetem, ale... wspólnym. I nie jak szef z pracownikiem, tylko jak... para. Rodzina. Mam plan, żeby część pieniędzy odkładać na Jaśka. Tak, żeby wiedział, że też jest ważny.
Wróciliśmy razem do domu. Jaś siedział przy stole, kolorował coś w zeszycie.
– Synku – powiedział Arek, siadając obok. – Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Nic się nie martw, będzie dobrze.
A Jaś spojrzał na nas oboje i powiedział cicho:
– Jak się tak bardzo cieszę...Bo wy znowu mówicie do siebie tak normalnie.
Patrzyłam na nich i wiedziałam, że może nie jesteśmy idealni. Ale znowu jesteśmy razem. I to musi nam wystarczyć.
Natalia, 32 lata
Czytaj także:
- „Biurowa koleżanka myślała, że może mną pomiatać. Szybko się nauczyła, że cicha nie równa się potulna”
- „Wiosenna burza przegoniła mnie z deszczu pod rynnę. Przypadkowe spotkanie w altance zmieniło moje życie na zawsze”
- „Pieniądze wygrane w totka miały dać nam nowe, lepsze życie. Nie sądziłam jednak, że każde z nas zacznie je osobno”