„Mąż spakował 7 lat naszego małżeństwa do 3 walizek. Wspólne życie zakończył kartką na lodówce”
„Pamiętam, jak kiedyś było inaczej. Jak wracałam z pracy i on czekał w kuchni z winem. Jak razem gotowaliśmy makaron z tuńczykiem i czosnkiem – Marek zawsze dorzucał za dużo chili, a ja udawałam, że mnie to nie drażni. Śmialiśmy się z byle czego. Czuliśmy się razem dobrze. Bezpiecznie”.

Nigdy nie przypuszczałam, że tak może wyglądać wspólne życie po siedmiu latach małżeństwa. Marek wychodzi, ja wracam. On szykuje sobie śniadanie, ja zmywam resztki makijażu i padam do łóżka. W najlepszym razie zdarzy nam się zamienić dwa zdania. Czasem nawet to nie.
Nasza komunikacja to już głównie żółte karteczki na lodówce. Dziś na przykład:
– Zostało trochę zupy. Pamiętaj o spotkaniu z ubezpieczycielem – napisałam koślawym pismem o piątej nad ranem, zanim poszłam spać.
Gdy wstałam, karteczka była już przyklejona niżej, i nowa informacja:
– Dzięki. Zrobiłem Ci herbatę, stoi w termosie. Nie czekaj z kolacją. – M.
Nie czekaj. Takie ładne podsumowanie naszego życia. Nie czekaj, bo i tak się nie zobaczymy. Nie czekaj, bo może już nie warto?
Pamiętam, jak kiedyś było inaczej. Jak wracałam z pracy i on czekał w kuchni z dwoma kieliszkami wina. Jak razem gotowaliśmy makaron z tuńczykiem i czosnkiem – Marek zawsze dorzucał za dużo chili, a ja udawałam, że mnie to nie drażni. Śmialiśmy się z byle czego, spaliśmy do południa w niedziele, jeździliśmy na wypady bez celu. Czuliśmy się razem dobrze. Bezpiecznie.
Teraz jesteśmy tylko współlokatorami z dwoma rytmami dobowymi, które nie mają szans się pokryć.
Nie chcę go stracić. Ale czuję, że już się oddalamy. Że on żyje obok, a nie ze mną. Może jeszcze da się coś naprawić. A może na wszystko już za późno. Nie wiem. Ale dzisiaj w nocy, kiedy znów w domu zapanuje cisza, a światło w jego pokoju zgaśnie o czwartej rano – przyjrzę się tej ciszy uważniej. Może czegoś się dowiem.
Nie wiedziałam, co powiedzieć
Na lodówce pojawiła się nowa karteczka. Dziś rano, gdy wyciągałam mleko, zerknęłam mimochodem:
– Dzięki za lasagne. Nie zapomnij o rachunku za prąd. M.
Nie było buziaka. Ani serduszka. Marek zawsze coś rysował. Kiedyś.
Zostawiłam swoją:
– OK. Dobrze, że zjadłeś. Zmywarkę już nastawiłam. A.
Niby nic, ale to był nasz dialog. Dwa głosy rozbite w czasie, oderwane od siebie. Jakbyśmy prowadzili korespondencję jak jacyś szpiedzy.
Tego dnia wróciłam wcześniej. Zdziwiłam się, że jeszcze był w domu – krzątał się w kuchni, w samych bokserkach i koszulce. Patrzył w ekran telefonu.
– Hej – rzuciłam.
– Cześć – odpowiedział, nie odrywając wzroku. – Coś się stało?
– Nie. Po prostu jestem wcześniej.
Podniósł wzrok, ale nie podszedł. Cisza zgęstniała.
– Nie mogę tak funkcjonować, wiesz? – powiedział w końcu.
– Co masz na myśli?
– Że wracam do domu, w którym cię nie ma. I wychodzę z domu, w którym ty właśnie zasypiasz. Nie jesteśmy razem. Mieszkamy obok siebie.
Zamilkłam. Gdzieś wewnątrz poczułam ukłucie. Ale odpowiedziałam chłodno:
– Przesadzasz. Pracuję. Robię, co mogę.
– No właśnie – odburknął. – I ja też. I co z tego mamy?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Tylko stałam z tym kartonem mleka, jak idiotka. On odwrócił się i wyszedł z kuchni bez słowa. Nawet nie spojrzał.
Od miesięcy żyłam jak cień
– On się odsuwa – powiedziałam, mieszając kawę. – Nie dotyka mnie. Nie patrzy. Jakby... nie chciał mnie już w swoim świecie.
Kaja oparła brodę na dłoni i westchnęła.
– Może nie chce. Może już się spakował emocjonalnie i tylko czeka, aż znikniesz mu z lodówki i łazienki.
Parsknęłam.
– Dzięki za wsparcie.
– Alicja, ja cię kocham, ale ty od miesięcy żyjesz jak cień. Wracasz o czwartej, walisz się do łóżka, a później narzekasz, że nie masz z nim kontaktu. To nie działa.
– Próbuję z nim rozmawiać.
– A on? Próbował z tobą?
Zmroziło mnie. Nie odpowiedziałam. Kaja poklepała mnie po dłoni i dodała:
– Tylko zapytaj go wprost. Może już podjął decyzję.
Wieczorem weszłam do domu cicho, Marek siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Spojrzał, zdjął słuchawki.
– Musimy pogadać – powiedziałam.
– Teraz?
– A kiedy? W soboty między twoją poranną kawą a moim zmierzchem?
Wzruszył ramionami.
– O czym?
– O nas. O tym, co się dzieje. Albo raczej... czego nie ma.
Patrzył na mnie chwilę. Potem wstał i odłożył laptopa.
– To nie pora – powiedział cicho i wyszedł z pokoju.
Stałam jak wmurowana. Coś się we mnie złamało. Po raz pierwszy od dawna poczułam... wściekłość.
Nie było już sensu udawać
Wróciłam przed czwartą. Cicho, bez stukania obcasami. Nie chciałam go budzić. Ale światło w salonie było zapalone. I głos. Zatrzymałam się w korytarzu. Marek mówił do telefonu:
– Muszę z nią pogadać... Wiem, wiem, że odwlekam. Ale jak jej to powiedzieć? Że się wyprowadzam? Że wszystko się wypaliło? Ona nawet nie zauważy...
Zamarłam. Świat mi się na moment zawęził. Drzwi do salonu były uchylone. Zrobiłam krok.
– To może teraz? Pogadajmy – powiedziałam, wchodząc.
Zamarł. Telefon opadł mu na kolana. Przez chwilę tylko patrzył. Potem odłożył komórkę na stół.
– Alicja...
– Słyszałam wszystko.
Nie było już sensu udawać. Usiadłam w fotelu, ręce mi się trzęsły.
– Planowałeś to za moimi plecami?
– Nie... Tak. Nie wiedziałem, jak zacząć.
– To teraz chyba już wiesz.
Marek spuścił wzrok. Jego głos był miękki, ale pusty:
– My już nie żyjemy razem. My tylko funkcjonujemy. Ja... chcę czegoś więcej. Chcę się znów czuć żywy.
– A ja? Ja się nie liczę?
– Właśnie dlatego tak długo milczałem.
Cisza między nami była głośniejsza niż słowa. Zrozumiałam, że już mnie nie ma w jego planach.
Byłam jak sparaliżowana
Nie spałam ani minuty. Leżałam w łóżku jak sparaliżowana, gapiąc się w sufit, którego fakturę znałam na pamięć. Nad ranem z kuchni dobiegł szelest – Marek szykował się do pracy. Wyszłam, dopiero gdy trzasnęły drzwi. W klubie rzuciłam tylko „cześć” barmanowi i przepadłam w biurze. Na noc nawet nie zeszłam na salę. Michał, mój barman, zajrzał po dwudziestej trzeciej.
– Co jest? Jakby cię nie było.
– Może już mnie nie ma – mruknęłam.
Popatrzył na mnie uważnie.
– Ty zawsze miałaś wszystko pod kontrolą. A teraz wyglądasz, jakbyś zapomniała, kim jesteś.
W przerwie wyszłam na zaplecze i wybrałam numer mamy. Odebrała od razu.
– Aluś, wszystko w porządku?
– Nie – powiedziałam cicho. – Marek się wyprowadza. Nic nie da się już uratować.
– Twój ojciec też kiedyś odszedł, choć był tu ciałem przez lata – westchnęła mama. – Czasem człowiek znika, zanim to zauważysz. A potem tylko budzisz się pewnego dnia i nie wiesz, kim jesteście.
Poczułam, jak łzy zaczynają spływać mi po policzkach.
– Ja już nie wiem, czy to jego straciłam, czy siebie – wyszeptałam.
Mama nie odpowiedziała. Ale została ze mną na linii. Po prostu była. I to mi wtedy wystarczyło.
Słowa grzęzły mi w gardle
Zastałam go w kuchni. Siedział przy stole z kubkiem kawy, ubrany jak zawsze – szare spodnie, czarny t-shirt. Ale wyglądał jak ktoś, kto już tu nie mieszka.
Usiadłam naprzeciwko.
– Kiedy? – zapytałam.
– Za tydzień. Mam już mieszkanie. Blisko pracy.
– Przemyślane – rzuciłam.
Skinął głową.
– Alicja... Ja cię bardzo długo kochałem. Ale od jakiegoś czasu czułem się, jakbyśmy żyli w osobnych światach.
– Bo żyjemy. Ja noc, ty dzień. Ale można było zawalczyć, nie?
– Może można było. Ale nie walczyliśmy. Tylko trwaliśmy. I wiesz co? Ja już nie chcę trwać. Chcę się znów czuć potrzebny. Obecny.
Spojrzałam na niego. Nie było w tym wyrzutu, tylko zmęczenie.
– A gdybym odeszła z klubu? Przestała pracować nocami?
Pokręcił głową.
– To nie tylko o pracę chodzi. Zatraciliśmy się. Gdybym został, tylko byśmy się ranili.
Zamilkłam. Słowa grzęzły mi w gardle.
– Przepraszam, że tak długo milczałem – dodał. – Że nie umiałem powiedzieć tego wcześniej.
– Ja też. Może gdybyśmy gadali częściej niż przez karteczki...
– Może.
I to „może” zawisło między nami jak wspomnienie czegoś, co mogło się udać.
Nie czułam, że coś mi umyka
Marek zabrał torbę tydzień później. Nie było łez ani krzyków. Po prostu zgasło światło w jego pokoju. I zostało puste krzesło przy stole. I miejsce w szafie, które nie wiedziałam, czym wypełnić.
Zostawił ostatnią karteczkę:
– Dzięki za wszystko. M.
Przykleiłam ją na lodówce, obok starej, na której jeszcze było: „Zróbmy spaghetti w weekend?”. Nie potrafiłam jej zerwać. Przez kilka dni chodziłam po mieszkaniu, jakbym mogła wydreptać jakąś odpowiedź. Ale była tylko cisza. Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. W południe położyłam się spać. Marek nie mógł mnie zbudzić. Bez jego kluczy w zamku nie śniłam o niczym. I pierwszy raz od miesięcy nie czułam, że coś mi umyka.
Może to koniec. Może to początek. Na razie jestem tylko ja. I ta cisza, która nie boli tak bardzo, kiedy już wiesz, że nie musisz w niej nikogo szukać.
Alicja, 35 lat
Czytaj także:
- „Wyjechałam z rodziną na weekend na wieś i to był ostatni raz. Zamiast podziękowań, dostałam tylko pretensje i kpiny”
- „Marzyłam o idealnym weselu, ale jeden toast zrujnował przyjęcie. Noc poślubną spędziłam bez męża i cała we łzach”
- „Zawarłam z szefem układ idealny – on uwielbiał moje komplementy, a ja stan jego konta. Ale poszłam o krok za daleko”