„Mąż spędzał więcej czasu u sąsiadki niż w domu. Byłam pewna, że nie grają razem w szachy, ale prawda mnie zaskoczyła”
„Kolejnego dnia nie wytrzymałam. Stałam przy oknie z herbatą, patrząc, jak niebo zmienia kolor na granatowy. W głowie tłukło się jedno pytanie: co on tam robi? I dlaczego mnie tam nie ma? Nie poznawałam siebie”.

- Redakcja
Codzienność. Moje ulubione słowo. Dla innych może brzmi jak wyrok, ale dla mnie zawsze oznaczało coś bezpiecznego. Ciepły kubek herbaty o 19:30, jasne zasłony w kuchni prane w każdy drugi wtorek miesiąca, i Wiktor – mój mąż – który każdego wieczoru przed snem przeczesuje palcami moje włosy. Czasem nawet nie musimy mówić. Milczenie też bywa formą bliskości.
Lubiłam tę rutynę
Nie jesteśmy idealni, ani my, ani nasz dom. Stara kostka na przedmieściach, ze skrzypiącą podłogą w przedpokoju i ogrodem, który od lat zapowiada się na zrobienie, ale jakoś zawsze coś wypada. Takie życie – spokojne, przewidywalne, ciche. Dokładnie takie, jakie lubię. Bez niespodzianek, bez emocjonalnych trzęsień ziemi.
Wiktora znam od liceum. To typ człowieka, który nie mówi wiele, ale jak już coś powie, to warto tego posłuchać. Introwertyk, majsterkowicz, ktoś, komu można powierzyć serce. Przez wiele lat żyliśmy jak dwa dobrze naoliwione tryby w zegarze – niekoniecznie romantycznie, ale za to stabilnie. A ja przywiązałam się do tego życia jak do ciepłego koca zimą.
Czasem pytam siebie, czy to wystarczy? Czy można być szczęśliwą w świecie, który nie zmienia się od lat? Czy nie tęsknię za czymś więcej? Ale zawsze, zanim odpowiedź zdąży się uformować, wchodzi Wiktor i wszystko we mnie milknie. On wystarcza.
Zaczęło się niewinnie. Wiktor zawsze miał swoje zajęcia, potrafił całymi dniami dłubać przy jakimś starym krześle, poprawiać ogrodzenie albo naprawiać sąsiadowi kosiarkę. Ale teraz wychodził z domu nawet wtedy, gdy nie było potrzeby.
– Muszę jeszcze coś poprawić przy garażu Andrzeja – rzucał od niechcenia, nie patrząc mi w oczy.
Albo:
– Zajrzę na działkę, coś tam się chyba rozszczelniło przy szklarni.
Nie mówił tego z przekonaniem. Raczej jakby powtarzał coś wyuczonego.
Było inaczej
Wracał później niż zwykle. Czasem z brudnymi dłońmi, ale częściej z niczym. Cicho, zamyślony, jakby jego głowa była gdzieś daleko. Patrzyłam na niego, jak siedzi przy stole z talerzem zupy, i wiedziałam, że nawet nie pamięta, co je.
A ja udawałam, że nie widzę. Kładłam się obok niego do łóżka i nasłuchiwałam, czy śpi, czy tylko udaje. Zamykał oczy i oddychał spokojnie, ale jego dłoń nie szukała mojej jak dawniej. Jakby między nami był mur, przez który nie potrafię się przebić.
Któregoś wieczoru, przy kolacji, zebrałam się na odwagę.
– Co tak ostatnio chodzisz zamyślony? – zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał naturalnie.
Podniósł wzrok na sekundę.
– Nic, po prostu dużo myślę o tym ogrodzie u Ewy. Pomagam jej trochę, bo sama nie daje rady.
– U Ewy? – powtórzyłam powoli, jakby to imię pierwszy raz zabrzmiało w naszych czterech ścianach.
– No, tej nowej sąsiadki – dodał. A ja skinęłam głową. Nic więcej nie powiedziałam. Ale w środku aż mnie ścisnęło.
Podejrzewałam go
Kolejnego dnia nie wytrzymałam. Stałam przy oknie z herbatą, patrząc, jak niebo zmienia kolor na granatowy. W głowie tłukło się jedno pytanie: co on tam robi? I dlaczego mnie tam nie ma? Nie poznawałam siebie. Zawsze ufałam Wiktorowi bez zastrzeżeń. Ale teraz coś zaczęło się we mnie kruszyć. Obawa. Poczucie, że coś się wymyka spod kontroli.
W nocy płakałam cicho, żeby nie usłyszał. Bałam się, że jeśli zburzę tę cienką powłokę codzienności, nie będzie już czego ratować. Ale jednocześnie rosła we mnie złość. Bo jeśli mnie okłamywał, jeśli mnie zdradzał – choćby emocjonalnie – to co to mówiło o naszym małżeństwie?
Nigdy nie przeszukiwałam Wiktorowi kieszeni, nie sprawdzałam telefonu, nie zadawałam pytań, kiedy mówił, że musi gdzieś jechać. Ale teraz coś we mnie pękło. Niby wiedziałam, że to źle, że nie powinnam, a jednak pewnego popołudnia, kiedy znów powiedział, że idzie pomóc Ewie z ogrodem, założyłam kurtkę i cicho wyszłam z domu pięć minut po nim.
Zaczęłam go śledzić
Serce waliło mi jak oszalałe. Szłam kilka kroków za nim, trzymając się po drugiej stronie ulicy. Starałam się iść spokojnie, jakbym po prostu wyszła na spacer, ale drżały mi ręce. Czułam się jak bohaterka kiepskiego filmu, która robi coś, co od początku skazane jest na katastrofę.
Kiedy zniknął za furtką sąsiedniego domu, stanęłam jak wryta. Znał już ten dom. Czuł się tam swobodnie. Próbowałam zajrzeć przez szczeliny między deskami płotu, ale z tego miejsca niewiele widziałam. Jakiś cień, jakaś sylwetka… i śmiech. Kobiecy.
Odwróciłam się gwałtownie, chciałam uciekać stamtąd jak najdalej, kiedy nagle drzwi domu się otworzyły i na ganek wyszła Ewa. Miała ręce w ziemi, włosy spięte niedbale, a na twarzy miękki, przyjazny uśmiech. Spojrzała na mnie i przez moment patrzyłyśmy sobie w oczy.
– Wszystko w porządku? – zapytała, jakby nie było nic dziwnego w tym, że stoję jak cień przed jej domem.
– Ja tylko… przechodziłam. Zgubiłam klucze chyba… – wymamrotałam coś, co nawet dla mnie brzmiało jak kiepska wymówka. Ewa skinęła głową, nie komentując, ale spojrzenie miała jakieś inne niż wcześniej. Zbyt spokojne.
Czułam się głupio
Odeszłam stamtąd szybko, z bijącym sercem i uczuciem, że ziemia pod moimi nogami trzęsie się z każdą chwilą mocniej. W domu zamknęłam się w łazience i oparłam czoło o zimne kafelki. Nigdy nie sądziłam, że będę śledzić własnego męża. A jednak to zrobiłam. I nie mogłam się już cofnąć.
Poczucie wstydu mieszało się we mnie z lękiem i czymś jeszcze – czymś, co najbardziej przypominało przytłaczające poczucie zdrady.
Wieczorem, gdy Wiktor wrócił, a ja zobaczyłam na jego dłoniach świeże ślady po ziemi i paznokcie z resztkami błota, coś we mnie pękło.
– Gdzie byłeś? – zapytałam.
– Mówiłem przecież. U Ewy.
– Całe dnie u niej siedzisz. Co ty tam robisz? Pomagasz? Czy… – głos mi zadrżał. – Czy coś przede mną ukrywasz?
Wiktor spojrzał na mnie z bólem.
– Ona straciła dziecko. Syna. Był nastolatkiem. Robię dla niej ogród pamięci. Żeby miała gdzie zapalić świeczkę, usiąść i nie zwariować. – Patrzył na mnie długo. – To nie zdrada. To pomoc. Tylko tyle.
Wyszłam z domu. Poszłam do niej. Przez płot zobaczyłam równo posadzone kwiaty, ramkę ze zdjęciem chłopca i mały znicz. Wstyd spłynął na mnie jak zimny deszcz. Stałam tam długo i nie mogłam przestać płakać.
Marianna, 46 lat
Czytaj także:
- „Obcy facet zapchał mi skrzynkę mailową wypocinami. Ta biurowa wpadka miała finał z happy endem”
- „Moja ciotka przeszła samą siebie. Tak się awanturowała przy stole, że aż mi było za nią wstyd”
- „Po 40 latach bycia niewidzialną w związku, zawalczyłam o siebie. Kiedyś błagałam go o uwagę, a dziś mam go gdzieś”