Reklama

Pamiętam dzień, kiedy postanowiłam, że muszę coś zmienić. Oczywiście zaczęło się od zwyczajowej kłótni z mężem. Nie widzieliśmy się wówczas prawie pół roku, a pierwsze, co zrobił po powrocie, to poleciał na spotkanie ze starymi kumplami. Wrócił nad ranem, wkradł się do domu cichutko. Miał nadzieję, że śpię… Kiedy przemykał się przez duży pokój, odezwałam się z kanapy:

Reklama

– Tylko nie obudź Janka, jak poprzednio! Potem pyta, dlaczego tata nie śpi w domu.

Robert zamarł, a potem wypuścił wstrzymywane powietrze. Stał blisko, więc od razu wyczułam smród wódki.

– A ty co, za stróża nocnego robisz? – spytał zaczepnie, kiwając się nade mną. – Taką pracę sobie znalazłaś, darmozjadzie?

Nie odpowiedziałam. „Argument ekonomiczny”, jak go nazywał tak w stanie upojenia, jak i pełnej trzeźwości, był nieodmiennie miażdżący.

Zobacz także

– Co, zatkało? – triumfował.

Wiedział, że to mnie zmusi do milczenia. Byłam przecież całkowicie uzależniona od niego, szczególnie od czasu, kiedy urodziło się dziecko.

– Idź już spać – powiedziałam.

– Idziesz ze mną! – zażądał. – Pięć miesięcy bez kobiety byłem, coś mi się należy za te królewskie pieniądze, które ci płacę.

– Jak będziesz trzeźwy! – warknęłam.

Wtedy chwycił mnie za rękę i pociągnął do sypialni. Nie opierałam się. Nie chciałam, żeby Jaś obudził się i był świadkiem awantury. Poza tym Robert w tym stanie nie patrzyłby na nic. Na szczęście zasnął, zanim zdążył zrobić swoje. Najwyraźniej dopóki stał na nogach, alkohol go nie mroczył za bardzo, jednak ledwie padł na łóżko, alkohol uderzył do mózgu ze zwielokrotnioną siłą. Wysunęłam się spod kołdry i poszłam się umyć. Wprawdzie do niczego nie doszło, ale i tak czułam się zbrukana. Potem zrozumiałam, że bardziej niż sama perspektywa spełnienia małżeńskiego obowiązku upokarzało mnie to, że w ogóle godziłam się na takie rzeczy.

Doskonały przykład dla załogi, nie ma co

Następnego dnia Robercik był do rany przyłóż. Albo udawał, że nie pamięta, co się działo w nocy, albo naprawdę tego nie zarejestrował.

– Wcześnie wstałaś, Joluniu – szczerzył się, pokonując objawy kaca. – Obudziłem się, a tutaj żoneczki nie ma. Nieładnie, kochanie, bardzo nieładnie! Mąż stęskniony, takie długie rozstanie, a jego pani uciekła…

Zacisnęłam wargi i nie odpowiedziałam. Ale kiedy przechodziłam obok niego i próbował mnie objąć, wykręciłam się i syknęłam:

– Butelkę masz za żonę! I może jeszcze kumpli. I nie wiem kogo, bo ja cię już mało interesuję!

Twarz mu stężała, usta zacisnęły się w kreskę. A potem wstał i wyszedł. Musiał się napić, jak za każdym razem, kiedy tylko coś zgrzytnęło. Zastanawiałam się, jak sobie radzi na statku z tym nałogiem. Bo że był już od dawna uzależniony, nie ulegało wątpliwości. Może nawet jeszcze zanim się ze mną ożenił. Drugi oficer na statku… Doskonały przykład dla załogi, nie ma co.

Żona marynarza ma spokój na całe życie

Kiedy doszłam do przekonania, że właściwie nie znam tego człowieka? Nie potrafię powiedzieć. Ale czy którakolwiek żona marynarza może powiedzieć, że zna swojego wybranka? Szczególnie, jeśli on wypływa na długie rejsy? Kiedy go poznałam, zdawało mi się, że sam Bóg przychylił mi nieba. Wysoki, przystojny, czarujący… I to, że jest marynarzem, też mi imponowało, głupiej kozie. Która z dziewczyn w moim rodzinnym miasteczku na Mazowszu mogła się pochwalić takim chłopakiem?

Poznałam go na wyjeździe do Trójmiasta. Był wówczas świeżo upieczonym absolwentem Akademii Morskiej w Gdyni. Tak się złożyło, że po odebraniu dyplomu wybrał się na molo w Sopocie z kolegami. Wszyscy byli w mundurach i wyglądali po prostu zjawiskowo. A on od razu zwrócił na mnie uwagę, chociaż przysięgłabym, że mógłby zobaczyć w tłumie turystów wiele ładniejszych dziewcząt. Podszedł, zagadnął i tak to się zaczęło. I było niczym sen. W dodatku mama też uległa zauroczeniu. „To porządny chłopak – mówiła – nie zmarnuj tego, nie wypuść go z rąk! Wiesz, że żona marynarza ma spokój na całe życie? A i mąż przez długi czas nieobecny, to się małżeństwo sobą nie znudzi”. Sama z ojcem siedziała w ciasnym mieszkanku przez ćwierć wieku, wiedziała, co mówi.

– Tylko ty dla mnie istniejesz! – oznajmił Robert przed pierwszym długim rozstaniem, kiedy wypływał jeszcze jako zwykły członek załogi na stażowy rejs. – Jak wrócę, damy na zapowiedzi i pobierzemy się. Oczywiście, jeśli zechcesz.

– Tak! – rzuciłam mu się na szyję.

Nie spodziewałam się takich nagłych oświadczyn, bez celebrowania, bez kwiatów. Ale pomyślałam, że tak zdobywają żony marynarze.

Dzień ślubu wspominam jak złoty sen. Robert był w galowym granatowym mundurze, podobnie jak jego koledzy, którzy z kordzikami zrobili nam szpaler, kiedy wyszliśmy z kościoła. A potem wspaniała podróż poślubna. Wycieczki do Chorwacji i Włoch były cudowne.

Ty tylko umiesz liczyć pieniądze!

Kiedy zaczęły się „schody”? To pamiętam doskonale. Kiedy urodził się Jaś. Miałam wrażenie, jakby Robert uznał wówczas, że może już pokazać swoje prawdziwe oblicze, nie musi udawać. A może to życie na morzu tak go zaczęło zmieniać? Tego nie wiem. Wiem za to, że nasze małżeństwo powoli zaczęło się stawać fikcją. A naprawdę poważny cios otrzymałam tamtego ranka…

– Przepraszam – mruknął, wstając z łóżka.

– Nie szkodzi – powiedziałam pokrzepiająco. – Takie rzeczy się zdarzają. Może na coś zachorowałeś w czasie rejsu?

– Daj spokój! – odwrócił się do mnie gwałtownie. – To twoja wina! Leżysz jak kłoda…

Zatkało mnie. To nie był pierwszy raz, kiedy Robert nie sprawdził się w łóżku. Za każdym razem czułam się winna, że nie jestem dla niego dość atrakcyjna, ale też zastanawiało mnie, jak to możliwe, że po tylu miesiącach postu mógł nie mieć ochoty na igraszki. Zapewniał przecież, że jest mi wierny. Przysięgał. No i podobno jego statek nie zawijał do zbyt wielu portów, a jeśli już, to do mało atrakcyjnych miejsc.

– Może za dużo pijesz? – powiedziałam cicho. – Przecież od dwóch dni, jak jesteś w domu, właściwie nie byłeś trzeźwy…

Skoczył wtedy do mnie, chwycił za ramiona i potrząsnął mocno.

– Uważasz, że jestem pijakiem? – warknął. – Ja po prostu muszę odreagować! Na statku się nie pije! Mam chyba prawo spotkać się ze znajomymi i coś wychylić, co?

– Ja tylko…

– Ty tylko umiesz liczyć pieniądze! – przerwał mi. – Myślisz, że nie zastanawiam się, co tutaj robisz, kiedy mnie nie ma?! Powiedz prawdę, czy Jasiek jest w ogóle moim dzieckiem? Bo jak zacząłem liczyć, to mi się coś nie zgadza.
Rozpłakałam się.

– Przecież wiesz, że Jaś urodził się za wcześnie! – zawołałam. – W siódmym miesiącu…

Ty tak twierdzisz – wycedził zimno. – A mnie się rachunek nie zgadza.

Byłam zrozpaczona. Jak on mógł poddawać w wątpliwość moją wierność?! Jaś miał wówczas już trzy lata, robił się podobny do ojca. Wszyscy to widzieli, z wyjątkiem Roberta.

– To wykonaj badania genetyczne! – powiedziałam, opanowując się.

– A właśnie się nad tym zastanawiam!

Takie sytuacje zdarzały się może nie za każdym razem, gdy wracał, ale często. No i coraz więcej pił.

Taki los kobiety, kochanie

Pamiętam, jak siedziałam pewnego razu do późna w nocy. Jaś marudził, nie chciał iść spać, zanim tata wróci, a kiedy wreszcie zasnął, mnie samą odeszła zupełnie ochota na sen. Patrzyłam wtedy w ciszy na mały sejf, który mąż ustawił w kącie sypialni. Trzymał tam ważne dokumenty, kontrakty, swoje dyplomy i patenty, pieniądze na czarną godzinę.

– W razie czego wszystko może z domu zniknąć, ale to nie! – podkreślał. – Bez tych papierów miałbym ogromne problemy!

Klucze do sejfu zawsze zabierał ze sobą w rejs. Kiedy zapytałam, co by było, gdybym musiała z jakichś powodów mieć dostęp do tych rzeczy, obruszył się:

– Jeśli zginę na morzu, odszkodowanie i rentę i tak dostaniecie! A to wszystko, co jest w szafce pancernej, przestanie mieć znaczenie.

Trochę to było dziwne, ale musiałam pogodzić się z faktami. Tej nocy wrócił oczywiście zawiany. Nie odzywając się do mnie otworzył sejf, coś tam włożył, coś przełożył, a potem poszedł spać. Kiedy rano zapytałam, co robił, wzruszył ramionami.

– Jarek mi wczoraj przywiózł umowę na następny rejs – mruknął.

Tyle że pamiętałam, iż tę umowę podpisywał już przy poprzednim urlopie, a w każdym razie zapowiadał, że przenosi się na inny statek, już na stanowisko drugiego oficera. Ale może coś tam jeszcze musiał uzupełnić? Jakiś aneks…

Oddalaliśmy się od siebie. Nawet jeśli zdarzyła się jakaś upojna noc po powrocie Roberta, niewiele to pomagało. Może dlatego, że głównie pił i traciłam do niego serce? A może czułam coś więcej? Dzisiaj nie potrafię już powiedzieć.

– Córeczko, w każdym małżeństwie zdarzają się kryzysy – powiedziała matka, kiedy zwierzyłam jej się ze swoich problemów. – Wiesz, ile razy miałam ochotę rozwieść się z twoim ojcem? Przecież to nie był anioł, ale wytrwałam. Taki los kobiety, kochanie.

Mama też anielicą nie była, ale wolałam o tym nie wspominać. W każdym razie te ich kłótnie pamiętam. Ale tak na dobrą sprawę nie mieli przed sobą tajemnic.

– Mamo, problem w tym, że ja Roberta prawie nie znam! – powiedziałam. – Tak, wiem co powiesz. Że taki los żony marynarza. Gdy za niego wychodziłam, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie aż tak trudno. Za każdym razem, kiedy wraca z rejsu, mam wrażenie, że w domu zjawił się obcy człowiek…

– Teraz wam trudno, ale przecież nie zawsze tak będzie – upierała się mama.

– Kiedy było między nami idealnie, też miałam zawsze na początku poczucie obcości. Ale to najmniej ważne, bo po dwóch, trzech dniach wszystko mijało. Tylko że on zagląda do kieliszka…

Matka pokiwała głową. Ojciec też za kołnierz nie wylewał. Nieraz się o to awanturowała i wówczas słyszała stwierdzenie, że to nie on ma problem z alkoholem, tylko ona, bo jej to przeszkadza. Nie pamiętam jednak, żeby kiedykolwiek wypomniał jej, kto przynosi więcej pieniędzy do domu.

– Jestem od niego uzależniona finansowo – poskarżyłam się. – Przecież wiesz, że po maturze od razu wyszłam za mąż, nie mam zawodu, nie mam przyszłości.

Matka spojrzała na mnie jakoś tak spod oka.

– Skoro jesteś taka uzależniona – powiedziała – to zrób coś, żeby się uniezależnić!

Przysięgi o wierności też są tyle warte?

Prawdziwa awantura wybuchła, kiedy udało mi się wreszcie przechwycić klucze do sejfu. Musiałam, po prostu musiałam zobaczyć, co on tam trzyma! Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że tylko dokumenty związane z pracą i żelazny zapas gotówki na wypadek, gdyby przez jakiś czas nie miał pracy. Wykradłam klucze z jego świętej teczuszki zamykanej na zamek szyfrowy. Pewnego razu podpatrzyłam, jaka jest kombinacja cyfr… Bardzo długo się wahałam, czy to zrobić. Coś we mnie protestowało, czułam się jak złodziejka, ale z drugiej strony chciałam wreszcie czegoś się dowiedzieć o człowieku, którego nazywałam mężem, a którego znałam coraz mniej.

To było już po rozmowie z jego dawnym kolegą, z którym pływał ostatnio dwukrotnie, zanim się posprzeczali. W chwili szczerości Robert pochwalił się tym, wieszając przy okazji wszystkie psy świata na dawnym kumplu. Właśnie dlatego zadzwoniłam do Andrzeja.

– Na statku też pije – powiedział, kiedy spotkaliśmy się w kawiarni. – Właśnie o to nam poszło. Wiesz, obaj pełniliśmy obowiązki drugich oficerów, tylko że ja musiałem za niego brać część wacht, kiedy nie był w stanie, a szczególnie przy dyżurach na mostku. Wiesz, dlaczego zmienia tak często nie tylko same statki, ale też armatorów? Bo wyrabia sobie wszędzie kiepską opinię.

– Tylko on jest taki? – spytałam.

– Nie tylko – Andrzej potrząsnął głową.

– Ale wiesz, co innego, jeśli zwykły marynarz przemyci gorzałę na pokład i się zaleje, a co innego oficer. No i rzecz inna, jeśli komuś się po prostu zdarzy raz, a nie z regularnością zegarka.

– A mnie przysięgał, że podczas rejsów nie bierze kropli do ust – przyznałam. – Może jego przysięgi o wierności też są tyle warte?

Andrzej wzruszył ramionami.

– Nie chodziłem za nim po portach.

Wiedziałam, że nie mówi mi całej prawdy.

Naprawdę poczułam spokój

Nie rozmawiałam z Robertem tego wieczoru, kiedy przejrzałam zawartość sejfu. Nie był pijany, ale podpity, a w tym stanie robił się agresywny, jeśli coś go zdenerwowało. Za to następnego dnia obudził się z wachlarzem fotografii przy poduszce. Czekałam w kuchni, nad kawą, udając zupełny spokój.

– Co to jest?! – warknął. – Skąd to masz?

– Chodzi ci o te wszystkie sympatyczne zdjątka z kobietami różnych narodowości? – spytałam niewinnie, z trudem panując nad drżeniem głosu. – No cóż, nie zachowałeś należytej ostrożności, parę razy otwierając swoją walizeczkę, kiedy właśnie malowałam się przed lustrem.

Poczerwieniał, przez chwilę miał taką minę, jakby chciał mnie uderzyć. Ale powstrzymał go mój lodowaty ton głosu. Opanowałam się już zupełnie, naprawdę poczułam spokój. Najgorsza jest jednak niepewność. Kiedy człowiek pozna prawdę, choćby straszną, wie przynajmniej, na czym stoi i może podjąć jakieś decyzje.

– Powiadają, że marynarz ma żonę w każdym porcie – zauważyłam. – Może nie każdy, ale ty na pewno, kochanie.

– Te zdjęcia nic nie znaczą!

– Nie drzyj się, bo dziecko obudzisz – upomniałam go. – Na tych zdjęciach zostałeś uchwycony w bardzo interesujących pozach… Ile masz jeszcze żon, poza mną, co?

– No, teraz to już przesadziłaś! – zawarczał.

– Tak? A tamto zaświadczenie z badań genetycznych, które trzymałeś w teczce z umowami? Musiałeś mieć dowód, że jesteś ojcem Janka? Naprawdę? Żal mi ciebie – wydęłam pogardliwie wargi. – Wiesz, że najbardziej niepewny i zazdrosny jest ten, kto sam ma nieczyste sumienie?

– Jak ci tak ze mną źle, to się rozwiedź! – krzyknął.

– Cierpliwości – wycedziłam, patrząc mu prosto w oczy. – Może tak zrobię. Ale to będzie moja decyzja, nie twoja!

Wstał, trzasnął drzwiami i nie było go trzy dni. Ale ja wówczas już się nie zamartwiałam jego nieobecnością. Gdy tylko wyszedł, usiadłam do komputera i zaczęłam przeglądać ogłoszenia zakładów pracy oraz szkół wyższych.

– Co to jest?! Co ty sobie wyobrażasz?! – kilka miesięcy później wpadł do domu z dużą szarą kopertą i zaczął nią wymachiwać.

– Pozew rozwodowy, jak sądzę – odparłam. – Przecież sam chciałeś, prawda?

– Ty… ty… – zabrakło mu powietrza i słów. – Zniszczę cię! Grosza więcej nie zobaczysz!

– Mylisz się – powiedziałam spokojnie. – Część twoich poborów zostanie zabezpieczona na poczet przyszłych alimentów, a rozwód zostanie orzeczony z twojej wyłącznej winy.

Wrócił z rejsu tydzień wcześniej, a ja z adwokatem tak wycyrklowaliśmy złożenie pozwu w sądzie, żeby Robert otrzymał wezwanie na rozprawę, gdy będzie w kraju. Inaczej wszystko by się niepotrzebnie przeciągnęło.

– I co, z moich alimentów chcesz sobie żyć? – zadrwił. – Bo poza nimi nic nie dostaniesz!

Wstałam, spokojnie wskazałam mu kuchenkę.

– Zrób sobie kawy, a potem się spakuj i wynieś z domu. Jaś jest u babci, więc jak chcesz, rób sobie sceny, ale też beze mnie.

– A ty dokąd?! – wściekły zastąpił mi drogę.

– Do pracy. A tak, mój drogi, znalazłam sobie pracę. Na razie jestem tylko podrzędną asystentką w biurze, ale kiedy skończę zaocznie zarządzanie, dostanę lepsze stanowisko.

Ale to nie jest koncert życzeń

Zatkało go. Nie przypuszczał, że jego kurka domowa naprawdę jest zdolna do podjęcia zdecydowanych działań. Uśpiło go to, że ostatnim razem, kiedy wrócił z rejsu, w ogóle nie poruszałam tematu alkoholu i zdrad. A ja po prostu musiałam sobie to wszystko poukładać. Robert nie wiedział też, że praca asystentki jest mało płatna i dorabiam sobie sprzątaniem biur. Ale rzeczywiście już po zrobieniu licencjatu miałam perspektywę o wiele lepiej płatnej posady.

– Nie możesz mnie tak zostawić! – powiedział.

– Mogę i zostawię. Mam nadzieję, że okażesz się na tyle przyzwoity, żebym nie musiała cię oglądać, kiedy wrócę z pracy. Walizki są w sypialni. Oczywiście możesz zabrać też swój kochany sejfik pełen tajemnic.

– Nie pozwolę na to! – oznajmił. – Nie życzę sobie…

– Ale to nie jest koncert życzeń – wpadłam mu w słowo.

– To jest życie, które zmarnowałeś sobie i mnie. Wystarczy.

Reklama

Nie wiedząc co robić, cofnął się wreszcie, żeby mnie przepuścić. A ja wyszłam z domu i poczułam, że w końcu uwolniłam się z jakiegoś koszmaru.

Reklama
Reklama
Reklama