„Mąż urządził mi karczemna awanturę za mój 1 głupi błąd. Skoro kocha auto bardziej niż żonę, to niech jedzie w siną dal”
„Zamilkłam. Nagle ten stół między nami wydawał się dłuższy niż zwykle. Jakby między nami siedziały wszystkie niewypowiedziane pretensje z ostatnich lat”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że mój mąż bardziej kocha swój samochód niż mnie. Każda drobna rysa to dla niego niemal jak rana kłuta w sercu. A ja? No cóż, ja jestem tą, która „nie umie jeździć”, „zawsze coś rozwali”, „lepiej, żeby się nie dotykała jego wozu”. Więc jak wsiadłam za kółko tylko na chwilę – bo naprawdę nie miałam wyboru – i lekko musnęłam zderzakiem o słupek przy wyjeździe z garażu, od razu wiedziałam, że to nie skończy się na krótkim „oj tam, nic się nie stało”. Rozpętało się piekło.
Byłam na niego zła
– Ty naprawdę nie masz za grosz wyobraźni?! – usłyszałam, zanim jeszcze zamknęłam drzwi wejściowe.
– Cześć, Marek... – westchnęłam, zdejmując buty. – O co ci chodzi?
– Co się stało?! – warknął i wypadł z kuchni z jakąś ścierką w dłoni. – Stało się to, że zarysowałaś cały zderzak! To! – Wskazał palcem na telefon, gdzie miał zdjęcie mojego małego „wypadku”.
– Przestań dramatyzować, to tylko rysa – odparłam spokojnie, choć już czułam, że robi mi się gorąco.
– Tylko rysa?! Ten lakier będzie kosztował mnie dwa tysiące! Dwa tysiące! – podkreślił, jakby mówił do dziecka.
– A ja ile cię kosztuję, co? – rzuciłam kąśliwie. – Może też zaczniesz mnie rozliczać ze wszystkiego?
– Nie odwracaj kota ogonem. Zawsze coś rozwalisz, a potem udajesz, że to nic! – syknął. – Po prostu nie powinnaś siadać za kółko.
– A może ty nie powinieneś się tak zachowywać? Nie zrobiłam tego specjalnie!
– Nie rób z siebie ofiary, tylko weź odpowiedzialność za to, co robisz! – wrzasnął.
– A ty, kiedy ostatni raz wziąłeś odpowiedzialność za nasze małżeństwo?! – odpaliłam bez zastanowienia.
Zapadła cisza. Tylko jego ciężki oddech i moje drżące dłonie. Spojrzał na mnie przez chwilę. I odszedł do sypialni bez słowa.
Zaskoczył mnie
Od tamtej sprzeczki minęły dwa dni. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Marek wychodził do pracy, rzucając jedynie krótkie „Cześć” i „Wracam późno”. Ja przemykałam jak cień po mieszkaniu, udając, że nie czuję tej duszącej ciszy. W czwartek wieczorem usiedliśmy przy stole w milczeniu. Zrobiłam jego ulubiony makaron, nawet bez sosu pomidorowego, bo zawsze mówił, że go mdli. Postawiłam talerz przed nim, ale nie spojrzał na mnie ani razu.
– Marek... – zaczęłam ostrożnie. – Może byśmy porozmawiali?
– O czym? – burknął, nie odrywając wzroku od telefonu.
– O nas. Nie tylko o tym zderzaku, bo to przecież nie o zderzak chodziło, prawda?
– A o co? O twoje wieczne pretensje?
– Ja mam pretensje? – Uniosłam brwi. – Ja ci tylko czasem przypominam, że jestem tutaj, że nie jesteśmy współlokatorami, tylko małżeństwem. Chyba o tym zapomniałeś.
– Nie, to ty zapomniałaś, że w małżeństwie trzeba też czasem pomyśleć, zanim się coś zepsuje.
– Zepsuje? Mówisz o zderzaku czy o nas?
Wreszcie podniósł głowę. Patrzył na mnie z czymś między irytacją a rezygnacją.
– O wszystkim. Bo wszystko się psuje. Ty, ja, my. I nie wiem, czy jest sens to jeszcze kleić.
Zamilkłam. Nagle ten stół między nami wydawał się dłuższy niż zwykle. Jakby między nami siedziały wszystkie niewypowiedziane pretensje z ostatnich lat.
Nie czułam się winna
Wieczorem, po tej dziwnej kolacji, leżeliśmy obok siebie w łóżku jak zupełnie obcy ludzie. On wpatrzony w sufit, ja w ścianę. Oboje bez siły, żeby ruszyć temat. Nie wytrzymałam.
– Pamiętasz, jak się wprowadzaliśmy tutaj? – zapytałam cicho.
– Proszę cię, nie zaczynaj...
– Pamiętasz czy nie?
– No pamiętam – mruknął. – I co z tego?
– Wtedy mówiłeś, że nieważne, czy to dwa pokoje, czy pałac. „Ważne, że jesteśmy razem”. Tak mówiłeś.
– I co, teraz chcesz mnie wzruszyć? Bo co, bo poszło o samochód?
– Nie. Bo nie chodzi o samochód. I ty dobrze o tym wiesz.
Westchnął i przewrócił się na bok, plecami do mnie. Zawsze tak robił, gdy nie chciał się przyznać, że coś go ruszyło.
– Przez ostatnie miesiące żyjemy jak dwójka lokatorów. Nawet nie wiem, co czujesz, co myślisz. A ty wrzeszczysz na mnie, jakbym była jakąś idiotką, tylko dlatego, że coś się zarysowało.
– Bo ty wszystko bagatelizujesz! – syknął nagle. – Ja próbuję to wszystko jakoś ogarniać, spinać, a ty tylko mówisz, że to nic takiego. A ja mam wrażenie, że cokolwiek się nie stanie, zawsze muszę być tym złym.
– Nie dajesz prawa do pomyłki! – powiedziałam zbyt głośno. – Nie mogę się pomylić, nie mogę czegoś nie zauważyć. Muszę być idealna, żebyś nie parsknął pogardliwie albo nie trzasnął drzwiami!
Znowu cisza. Przeszywająca. Boląca. Tak jak my.
Nie wiedziałam, co powiedzieć
Następnego dnia Marek nie wrócił na noc. Nie napisał nawet wiadomości. Leżałam na kanapie z telefonem w dłoni, sprawdzając co pięć minut, czy może coś wysłał. Nic. Pustka. O trzeciej nad ranem zadzwoniłam.
– Halo? – odezwał się zaspany głos.
– Gdzie jesteś?
– U Tomka. Nie chciałem znowu się kłócić.
– Nie mogliśmy po prostu porozmawiać?
– My nie rozmawiamy od miesięcy. My się tylko mijamy.
– Więc co teraz? Mam się przyzwyczaić, że będziesz sypiał u znajomych, kiedy coś ci nie pasuje?
– Nie dramatyzuj. Potrzebowałem oddechu.
– Od czego? Ode mnie?
– Od nas. Od tego wszystkiego.
Zamilkłam. A potem rozłączyłam się bez słowa. Bo jak miałam odpowiedzieć na coś takiego? Wrócił po południu. Wszedł cicho do mieszkania, jakby nie był pewien, czy może. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.
– Nie wiem, czy jest sens to dalej ciągnąć – powiedział.
– Ja też nie wiem – odpowiedziałam bez emocji. – Ale dłużej tak nie mogę.
Usiadł naprzeciwko, jakbyśmy byli w kancelarii rozwodowej, nie w naszym domu.
– Może powinniśmy się rozstać. Na jakiś czas.
– A może na zawsze – rzuciłam.
Spojrzał na mnie. Długo. W jego oczach nie było już złości. Była tylko rezygnacja.
– Może.
Postawiłam granicę
Marek spakował torbę w ciszy. Ja siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Deszcz tłukł o parapet, jakby chciał nas zagłuszyć. Milczeliśmy.
– Zostawię klucze na szafce – powiedział cicho, zakładając kurtkę.
– Jak chcesz – odpowiedziałam. – A rzeczy?
– Zabiorę tylko trochę. Resztę ogarnę później... Jak się dogadamy.
– Mhm.
Zatrzymał się w przedpokoju, jakby czekał, że może jednak powiem coś więcej. Że nie chcę, żeby odchodził. Nie powiedziałam.
– To na razie – rzucił.
– Cześć.
Zamknął za sobą drzwi.
Tydzień później zadzwonił. Odbierając, nie czułam już strachu.
– Cześć. Jak się czujesz? – zapytał.
– Dobrze. Spokojnie.
– Myślałem trochę. Dużo myślałem. I chyba oboje wiemy, że to nie przez jeden zderzak.
– Wiem. To przez to, że dawno przestaliśmy być drużyną.
– Może kiedyś jeszcze będziemy – powiedział z nadzieją.
– Może.
– Dobrze. Zadzwonię za jakiś czas.
– Okej.
Rozłączyłam się i popatrzyłam na swój odbicie w szybie. Nie byłam już tą Laurą, co tydzień temu. Byłam kimś, kto postawił granicę. Dla siebie.
Czułam pustkę
Minęły dwa tygodnie, odkąd Marek się wyprowadził. Myślałam, że będzie mi lżej, ale zamiast ulgi czułam dziwną pustkę. Nikt nie zostawiał brudnego kubka przy zlewie, nikt nie marudził przy kolacji, nikt nie zostawiał uchylonej szafy. W niedzielę rano ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam. Przed drzwiami stał Marek. Z czerwoną różą. I z tym swoim głupim, zawstydzonym uśmiechem.
– Cześć – powiedział.
– Cześć – odpowiedziałam zaskoczona. – Co ty tu robisz?
– Przyszedłem... jeśli jeszcze mogę. Bo... bez ciebie to wszystko nie ma sensu.
Zamarłam. Patrzyłam na niego długo. A potem bez słowa odsunęłam się od drzwi i wpuściłam go do środka. Zdjął kurtkę, jakby nigdy nie odszedł. Usiedliśmy na kanapie. Była między nami jakaś inna cisza niż dotąd. Nie duszna. Nie chłodna. Raczej... czekająca.
– Myślałem, że jak odejdę, to coś się naprawi. A zepsuło jeszcze bardziej – powiedział.
– Też o tym myślałam. Chyba musieliśmy poczuć, jak to jest bez siebie, żeby zrozumieć, że chcemy razem.
– Czyli... spróbujemy jeszcze raz?
Uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze.
– Zaczniemy od nauki parkowania?
Roześmiał się. I wtedy pierwszy raz od miesięcy poczułam, że wrócił ktoś, za kim naprawdę tęskniłam.
Laura, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W jesienne wieczory ogrzewał mnie nie mąż, lecz sąsiad. Powiało chłodem, gdy okazało się, że wciąż myśli o żonie”
- „Teściowa się ze mnie śmieje, że ubieram się w lumpeksie. Ostatnio znalazłam taki skarb, że aż jej oko zbielało”
- „Dałem wnukowi swoje auto, żeby miał czym dojeżdżać na studia. Najpierw kręcił nosem, a potem zrobił coś podłego”