Reklama

Czasami mam wrażenie, że cała odpowiedzialność za to, jak wygląda nasz dom, jak się wychowują dzieci, jak zarabiamy, co jemy i ile wydajemy – spada na moje barki. Jestem matką dwójki dzieci: Kuby (13 lat) i Mai (10 lat). A do tego żoną Jacka – wiecznego "wielkiego chłopca", który nie rozumie, że dzieci muszą znać wartość pieniądza. Ja zawsze się staram – robię listy zakupów, planuję wydatki, tłumaczę dzieciom, że na wszystko trzeba zapracować. A Jacek? On rozdaje pieniądze na prawo i lewo, jakbyśmy mieli studnię z banknotami w ogródku.

Reklama

Ostatnio coś mnie tknęło, że dzieci mają więcej pieniędzy, niż powinny. Kuba przychodzi z nowymi słuchawkami, Maja pokazuje mi nowe bransoletki. A ja? Ja czuję się, jakbym była tą złą matką, która ciągle czegoś zabrania, krzyczy, liczy każdy grosz. A Jacek to ten "fajny tata", co zawsze coś kupi, da kieszonkowe, pozwoli. I wtedy mnie trafia szlag. Bo jak dzieci mają się nauczyć, że pieniądze nie spadają z nieba, skoro ich ojciec sam im to pokazuje? Czułam, że coś tu jest nie tak. Że za tymi drobnymi prezentami kryje się coś większego. I postanowiłam to sprawdzić.

Nie chciałam być złą matką, co tylko zabrania

– Skąd ty masz te słuchawki, Kuba?! – wrzasnęłam, patrząc na syna, który siedział rozwalony na kanapie z najnowszym modelem na uszach.

Kuba podniósł wzrok i wzruszył ramionami.

– Tata mi dał... – rzucił cicho, jakby to było coś normalnego.

W tym momencie poczułam, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach. Przecież ustalaliśmy z Jackiem, że nie będzie im dawał pieniędzy ot tak, bez powodu! Rzuciłam się od razu do kuchni, gdzie mój mąż wszedł po powrocie z pracy. Był zadowolony z siebie, jakby cały świat był cudowny, a my w kieszeni pieniądze na wszystko.

– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie rozdawał kasy na prawo i lewo?! – wybuchnęłam, krzycząc tak głośno, że Maja aż wypadła z pokoju, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami.

Jacek zmarszczył brwi, ale jego głos był spokojny, aż za spokojny:

– Kochanie, to tylko parę złotych. Dzieci muszą się uczyć gospodarować pieniędzmi.

– Uczyć?! – prawie pisnęłam. – Czego mają się nauczyć? Że pieniądze biorą się z powietrza?! Że można wydać stówę na słodycze albo nowe słuchawki, bo tata tak chce?!

Jacek westchnął, jakbym to ja była tą histeryczką, która robi problem z niczego.

– Aneta, przestań się nakręcać, to naprawdę drobiazg.

Ale dla mnie to wcale nie był drobiazg. Stałam tam, zaciskając pięści, z poczuciem, że właśnie tracę kontrolę nad własnym domem.

– Drobiazg... – powtórzyłam, czując, że głos mi się łamie. – Ty wszystko bagatelizujesz. Ale wiesz co? Nie chcę być tą złą matką, co wszystkim zabrania. Może po prostu rób, co chcesz.

I wtedy odwróciłam się na pięcie, zostawiając go z tym jego głupim uśmiechem na twarzy. A w środku czułam, że to dopiero początek burzy.

Mąż robił z dzieci rozkapryszone bachory

Usiadłam z nimi przy stole. Na początku było cicho, aż nieprzyjemnie cicho. Kuba skubał róg obrusa, Maja gapiła się w blat, a ja… ja czułam, że serce bije mi w piersi jak pneumatyczny młot.

– Dobra. Powiedzcie mi wprost. Ile tata wam daje? – zapytałam, patrząc im prosto w oczy.

Kuba wzruszył ramionami, jakby to było pytanie o pogodę.

– Nie wiem… czasem stówkę, czasem więcej...

Zamarłam.

– Stówkę? – powtórzyłam, czując, jak mój głos staje się cienki jak nitka. – Stówkę?!

Maja spojrzała na mnie niepewnie, jej głosik był cichy, jakby chciała zniknąć:

– Ja... czasem kupuję słodycze... no i bransoletki...

– Bransoletki... – powtórzyłam głucho, z trudem łapiąc oddech. – A może jeszcze perfumy? Może nowy telefon?

Dzieci spuściły głowy, a Maja zaczęła płakać.

– Mamo, my nie chcieliśmy cię denerwować...

– Nie denerwować? – prawie się zaśmiałam, ale to był śmiech przez łzy. – A co, mam się cieszyć, że dzieci mają więcej pieniędzy niż ja, jak byłam w waszym wieku?!

Kuba, który dotąd był jak z kamienia, nagle wybuchnął:

– Bo tata mówi, że jak coś chcemy, to lepiej od razu, bo potem nie wiadomo, czy będzie można!

– Tata mówi... – powtórzyłam cicho, zaciskając pięści na stole, żeby się nie roztrzęsły.

Co to za wychowanie? Co to za wartości? On ich po prostu kupuje! Kupuje ich sympatię, żeby być tym fajnym tatą, a ja mam być tą złą?

– Wiecie, że to nie jest normalne? – powiedziałam cicho, ale mój głos był zimny jak lód. – Że pieniądze nie biorą się z nieba? Że nie wszystko można mieć, bo się chce?

Maja zanosiła się płaczem, a Kuba, choć próbował być twardy, też miał załzawione oczy. Patrzyłam na nich i czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Jak to możliwe, że Jacek tego nie rozumie? Że nie widzi, jak ich psuje? Jak robi z nich rozkapryszone bachory, które będą myśleć, że świat da im wszystko na tacy?!

Przeszło mi przez głowę coś strasznego – że ja już nie panuję nad niczym. Że to nie ja tu wychowuję. Że jestem tylko od sprzątania, gotowania, narzekania... A Jacek? Jacek jest królem rozdawania banknotów i taniego poklasku. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy Kuba wstał i pobiegł do swojego pokoju, trzasnął drzwiami. Maja wtuliła się w poduszkę i chlipała. A ja siedziałam przy tym stole jak głupia, patrząc na okruchy po śniadaniu, czując się jak przegrana.

Robił ze mnie idiotkę i jeszcze się dziwił

Było już po dwudziestej. Siedziałam w kuchni, udając, że sprzątam, choć tak naprawdę nadstawiałam ucha. Jacek rozmawiał przez telefon w salonie, myślał chyba, że dzieci śpią, a ja mam lepsze rzeczy do roboty niż podsłuchiwanie jego rozmów. Ale coś mnie tknęło. Chciałam wiedzieć, co mówi o dzieciach, o mnie, o tym całym rozdawaniu kasy.

– No co ty, Aneta znowu robi aferę... – mówił cicho, ale z każdym słowem czułam, jak ściska mnie w żołądku. – To tylko parę stówek. Dzieci muszą się uczyć życia, nie? Lepiej teraz im dawać, niż później, jak będą w wieku buntu i będą mieli mnie gdzieś.

Ugryzłam się w wargę, żeby nie wybuchnąć.

– Wiesz, ona by najchętniej zamknęła ich w piwnicy i kazała siedzieć cicho... – dodał z drwiną.

Nagle coś we mnie wstąpiło. Weszłam do salonu bez ostrzeżenia, cała rozpalona złością.

– Więc tak? – rzuciłam ostrym głosem, a Jacek aż podskoczył, gdy mnie zobaczył. – Rozmawiasz ze znajomymi o tym, jaka to ja jestem wariatka? I ukrywasz przede mną, ile im dajesz?

Jacek zakończył błyskawicznie rozmowę i patrzył na mnie, jakbym go właśnie przyłapała z kochanką.

– Aneta... – zaczął, ale nie dałam mu dojść do słowa.

– Żadne „Aneta”! – krzyknęłam. – Nie będziesz robił ze mnie idiotki w tym domu!

Dzieci pojawiły się w drzwiach – Kuba patrzył na nas z przerażeniem, Maja zaczęła znowu cichuteńko chlipać.

– Tato... co się dzieje? – zapytała, a ja poczułam, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

– Co się dzieje? – prawie wykrzyczałam. – Twój tatuś rozdaje wam pieniądze za moimi plecami, żeby potem móc grać bohatera!

Jacek zrobił krok w moją stronę, wyciągnął ręce, jakby chciał mnie uspokoić, ale ja cofnęłam się, zaciskając pięści.

– Wiesz co? – głos mi się załamał, ale mówiłam dalej – Gratuluję. Naprawdę. Świetnie sobie radzisz z robieniem z naszych dzieci roszczeniowych ludzi. Nie będą wiedzieli, że na pieniądze trzeba sobie zapracować!

Czułam, że już nie mam kontroli nad wyrzucanymi słowami.

– Super ojciec, naprawdę. Może jeszcze im kup samochód, co?

Nikt się nie odezwał. Jacek patrzył na mnie, jakbym była obłąkana, dzieci wpatrywały się w podłogę. Przez sekundę, przez ułamek chwili, pomyślałam, że może to ja jestem tą wariatką. Ale nie. To on. To on ich kupował, a ja – ja byłam tą, która musiała potem sprzątać ten cały bałagan.

Musi przestać być tatuśkiem na pokaz

– Rozpieszczasz ich! – wrzasnęłam jeszcze, czując, że tracę kontrolę nad sobą. – A dzieci będą myśleć, że wszystko im się należy!

Jacek stał, z rękami uniesionymi jak do kapitulacji, i patrzył na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem, który tylko dolewał oliwy do ognia.

– Aneta, uspokój się, to tylko kieszonkowe... – próbował jeszcze, ale przerwałam mu ostrym, wściekłym tonem.

– Nie, Jacek, to nie jest tylko kieszonkowe! To twoja cholerna ucieczka od problemów! Zamiast uczyć ich, jak radzić sobie w życiu, ty wpychasz im w ręce pieniądze, bo tak jest łatwiej, co?!

Maja zaczęła płakać jeszcze głośniej, skulona w rogu pokoju, a Kuba stał jak słup soli, z twarzą, która mówiła: „Zaraz wybuchnę albo ucieknę stąd na zawsze”.

– Mamo, przestań… – wyszeptała Maja, drżącym głosem.

Ale ja już nie mogłam przestać.

– Nie, Maja, nie przestanę! Bo to nie jest normalne! – ryczałam, a mój głos odbijał się echem od ścian. – Jacek, nie widzisz, co robisz? Ty ich krzywdzisz!

– Daj spokój, Aneta, czego ty chcesz, do cholery? – powiedział Jacek z rezygnacją, ale wtedy coś we mnie pękło jeszcze bardziej.

– Chcę, żebyś przestał być fajnym tatą na pokaz, a zaczął być prawdziwym ojcem! – wybuchłam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. – Bo teraz to ja jestem ta zła, ta, co zawsze krzyczy, a ty jesteś dobrym tatuśkiem z banknotami w kieszeni!

Jacek spuścił głowę. Maja wtuliła się w Kubę, a ja... ja nie wytrzymałam. Wybiegłam z mieszkania, trzaskając drzwiami tak, że aż zatrzęsły się szyby.

Na zewnątrz było zimno, wilgotne powietrze uderzyło mnie w twarz. Szłam bez celu, w stronę ławek przy bloku, bo gdzie miałam iść? Usiadłam na tej przeklętej ławce, a łzy kapały mi na kolana. Patrzyłam przed siebie, ale nic nie widziałam. Czułam się... pusta. Jakby coś we mnie umarło.

Przez chwilę miałam ochotę wrócić, przytulić dzieci, powiedzieć, że je kocham... Ale wtedy pomyślałam, że one już tego nie usłyszą. Że teraz jestem tylko tą wredną matką, co krzyczy i robi problemy z niczego. A Jacek? Jacek pewnie teraz pociesza je, mówi, że mam zły dzień, że wszystko będzie dobrze...

Nie, Jacek. Nic już nie będzie dobrze.

Może jednak trochę przesadziłam

Wróciłam do domu późno, kiedy światła w mieszkaniu już przygasły. W salonie panował półmrok, tylko z kuchni sączyła się żółta poświata. Weszłam cicho, jak złodziej. Serce waliło mi mocno, dłonie drżały. W głowie wciąż brzmiały słowa, które wykrzyczałam wcześniej. I te ich twarze… Spłoszone, przestraszone, obce.

Usiadłam przy stole, opierając łokcie o blat, i schowałam twarz w dłoniach. Czułam się, jakby cały świat mi się rozpadł. Po chwili usłyszałam ciche kroki. To Kuba, w piżamie, z potarganymi włosami, podszedł i stanął obok mnie.

– Mamo... – powiedział cicho. – My nie chcieliśmy cię tak wkurzyć...

Podniosłam głowę. Patrzył na mnie poważnie, trochę jak dorosły, trochę jak ten mój mały synek sprzed lat, który kiedyś tulił się do mnie w nocy, bo bał się burzy.

– Wiem, Kubusiu… – wyszeptałam, głos mi się załamał. – Tylko chcę, żebyście zrozumieli… że pieniądze nie biorą się z nieba. Że życie to nie jest tylko kupowanie nowych słuchawek i bransoletek.

– My to wiemy... tylko... – zawahał się, wzruszył ramionami. – Tata mówi, że musimy się cieszyć tym, co mamy.

Zamknęłam oczy. Boże, jak ja mam im to wszystko wytłumaczyć? Jak mam im pokazać, że nie chodzi o to, żeby niczego nie mieli, tylko żeby rozumieli, co mają? Żeby nie traktowali tego jak coś, co im się po prostu należy?

Wtedy do kuchni przyszła Maja. Miała czerwone oczy od płaczu, ale przytuliła się do mnie mocno.

– Mamusiu... przepraszam... już nie będziemy tyle kupować...

Objęłam ją i Kubę ramionami, przyciągnęłam ich do siebie.

– Kocham was, skarby... – wyszeptałam, głaszcząc ich po głowach.

Ale w głowie nadal miałam chaos. Myśli kotłowały się, serce bolało. Może to ja przesadzam? A może on? A może wszyscy jesteśmy tak samo winni tej całej sytuacji? Patrzyłam na swoje dzieci, które próbowały mnie uspokoić i czułam, jakbyśmy wszyscy byli pogubieni. Jakbyśmy się gdzieś po drodze zatracili w tym materialnym świecie.

Aneta, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama