Reklama

Ostatnio notorycznie przyłapuję się na myślach, że nienawidzę swojego obecnego życia. Chciałabym zamienić się w kogoś zupełnie innego. W moich fantazjach jestem niezależną, wolną kobietą, która nie ma dzieci i nie jest w żadnym związku!

Reklama

Moje relacje z Adamem ostatnio nie należą do najlepszych. Ciągle jest pochłonięty sprawami zawodowymi, a ja tkwię po uszy w domowych obowiązkach i opiece nad dziećmi. Nie ukrywam, że dzięki jego zaangażowaniu w pracę i przyzwoitym zarobkom, mogę pozwolić sobie na zostanie z dzieciakami w domu, ale mam wrażenie, jakby wszystko mnie omijało, wymykało się z rąk. Marzy mi się zmiana. Choćby na jedną dobę – żeby odpocząć, zapomnieć o narzekaniu maluchów i codziennych powinnościach.

Jako matka nie mam luksusu wzięcia chorobowego czy pójścia na urlop. Moje obowiązki trwają 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Inni mogą liczyć na przerwę od pracy, ale ja ciągle jestem na służbie, bez chwili wytchnienia. Taki już los typowej polskiej mamy – wieczna harówka bez szansy na odpoczynek czy choćby krótką labę.

Mąż totalnie nie pojmuje mojej sytuacji. Według niego opieka nad dziećmi w domu to wakacyjna sielanka. Nie muszę się o nic martwić, bo on dba o nasze potrzeby. I że ja po prostu marudzę bez powodu. Może faktycznie trochę marudzę, sama nie wiem... Ale zdarzają się takie chwile, kiedy czuję się kompletnie przytłoczona tymi domowymi obowiązkami, codzienną krzątaniną i monotonią. Zupełnie jakbym nosiła na plecach wielki bagaż, który robi się coraz cięższy i cięższy. Ciągle mam do siebie pretensje, denerwuję się na dzieci i na męża.

Dwa dni sam na sam, tylko ty i ja, bez dzieci…

Mama od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Podczas rodzinnego obiadu w niedzielę zwróciłam uwagę naszemu dwulatkowi, że źle trzyma widelec. Podniosłam ton głosu, a mały Wojtuś wybuchnął płaczem.

– Zostaw go w spokoju – oznajmiła mama. – To jeszcze dziecko…

Adam rzucił mi tylko przygnębiające spojrzenie. Gdy skończyliśmy jeść, on i tata zabrali maluchy na przechadzkę. Ja natomiast pomogłam mamie pozmywać naczynia.

Niepotrzebnie nakrzyczałaś na Wojtka – zwróciła mi uwagę. – Ty dopiero jak miałaś… – zaczęła mówić, ale nie dałam jej skończyć.

Wszystko, co robię, jest niepotrzebne i bez sensu! – wrzasnęłam zdenerwowana. – Bez sensu jest moje przesiadywanie w mieszkaniu, opieka nad maluchami też jest bez sensu, nawet sprzątanie jest bez sensu. Ja sama jestem całkiem bez sensu!

Mama przypatrywała mi się przez dłuższą chwilę z uwagą. Gdy wykrzyczałam z siebie całą złość, zalałam się łzami.

– Pogadaj z Adamem. Wyskoczcie gdzieś razem na parę dni. Dzieciakami zajmiemy się my z tatą – zasugerowała mama.

Adam kompletnie oddaje się swojej robocie! – starłam łzy z oczu. – Niekiedy mam wrażenie, że jestem jak samotna matka, rozumiesz?

– Samotne mamy są zdane wyłącznie na siebie jeśli chodzi o opiekę nad pociechami i zarabianie pieniędzy na ich wychowanie. Mają o wiele gorzej niż ty.

Mama miała stuprocentową rację. Bez entuzjazmu, ale przyznałam jej słuszność. Mimo wszystko czułam się fatalnie, porzucona i lekceważona. Po przyjściu do mieszkania wieczorem napomknęłam Adamowi o tym, co zasugerowała mama.

Jedź sama, skoro musisz – rzucił. – Ja będę zajęty pracą.

Znowu rozczarował mnie swoją odpowiedzią.

– W ostatnim czasie kompletnie mnie zaniedbujesz! Nie masz dla mnie ani chwili czasu. Dzieciom też nie poświęcasz uwagi – zarzuciłam mu z wyrzutem.

– Skarbie, przecież wiesz, że pracując, zapewniam byt naszej rodzinie – cierpliwie mi wyjaśniał; tak cierpliwie, że aż mnie szewska pasja brała; zupełnie jakby przemawiał do dziecka.

– A poza tym raptem dwa miesiące temu byliśmy całą rodziną na wczasach nad Bałtykiem – przypomniał mi z dumą.

– No tak, ale ja marzyłam o wypadzie tylko we dwójkę. Sam na sam...

– Chwilowo nie da rady, skarbie.

Żeby uniknąć kolejnej kłótni, ukryłam się w toalecie. Nie mogłam tam zostać na dłużej, rozczulając się i ronić łez nad tym, jak potoczyło się moje życie, bo usłyszałam pukanie do drzwi. To była moja córeczka, Julia, która ma dopiero pięć lat.

– Mamusiu, mogę dostać batonika?

Po chwili dotarł do mnie płacz Piotrusia. Nawet w toalecie nie mogłam mieć odrobiny spokoju… Przetarłam oczy, wykrzesałam z siebie uśmiech i opuściłam łazienkę. Zaopiekowałam się maluchami, no bo Adam jak zwykle był zajęty. Gdy udało mi się uśpić dzieci, podjęłam kolejną próbę pogadania z mężem. Przesiadywał w gabinecie przed laptopem, pracując nad szkicami.

– Marzenko, proszę cię, tylko nie w tym momencie… – zaskomlał. – Jestem strasznie zapracowany.

– A kiedy? – warknęłam.

Może jutro? – dalej wpatrywał się w ekran komputera.

– Za każdym razem zbywasz mnie stwierdzeniem „jutro” – pociągnęłam nosem, czując, jak po policzkach znowu zaczynają mi spływać łzy.

A może ja nie nadaję się na matkę?

Starałam się ze wszystkich sił powstrzymać łzy, ale one i tak popłynęły mi po policzkach. Problem w tym, że mój szloch wcale nie poruszył Adama. Chyba przesadziłam ostatnio z tym płaczem, bo zupełnie przestał na niego reagować.

– Kochanie, martwię się o ciebie. Co się z tobą dzieje?

W końcu wstał od tego laptopa! Coś takiego.

– Daj spokój z tymi pretensjami. Dobrze wiesz, że oboje mamy swoje zadania. Ty dbasz o rodzinę i mieszkanie, a ja haruję, żebyście mieli wszystko, czego potrzebujecie. Mam to rzucić? Mam mniej tyrać? Ale daj mi słowo, że wtedy nie będziesz marudzić na brak szmalu. Że brakuje nam na to i na siamto, na wyjazdy, letni wypoczynek, fatałaszki, zabawki dla dzieciaków, twoje ukochane smakołyki. Że ledwo wiążemy koniec z końcem i nie możemy odłożyć nawet złotówki na nieprzewidziane wydatki. No, dasz radę mi to obiecać?

Kasa to nie jest najważniejsza sprawa na świecie! – rzuciłam.

– No niby tak, ale dzięki niej da się zdobyć w zasadzie wszystko – mruknął, zajmując z powrotem miejsce przed komputerem.

Szkoda, że nie da się kupić świętego spokoju! – wrzasnęłam, po czym wypadłam z pokoju jak burza, aż zatrzęsły się futryny.

Po chwili dobiegł mnie płacz wystraszonego Piotrusia. No pięknie... maluchy już smacznie spały, a ja je wyrwałam ze snu. Czy ja w ogóle nadaję się na matkę? Beznadziejna ze mnie mamusia... Zdaję sobie sprawę, że czasami przesadzam, zachowuję się absurdalnie, zbyt łatwo daję się ponieść emocjom – a to poczucie winy tylko bardziej mnie dobija. Ale z drugiej strony czuję się taka nieszczęśliwa i zagubiona. Prawie każdego dnia płaczę ukradkiem w łazience. Ale przecież cały ten domowy młyn spoczywa na moich barkach!

Cały mój czas pochłaniają sprawy związane z dziećmi. Bez chwili wytchnienia – nie ma opcji ani na obejrzenie odcinka ulubionego serialu, ani wypicie kawy w spokoju, a o farbowaniu włosów nawet nie wspomnę. Ledwo skończę zajmować się moim małym synkiem, a tu zaraz uwagę przykuwa córeczka. Szczerze mówiąc, kompletnie nie wiem, jak innym mamom udaje się pogodzić wychowywanie pociech z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Czy one tylko tak udają? A może mają kogoś do pomocy? Albo to wcale nie jest takie trudne i problem leży wyłącznie we mnie? Zaczynam podejrzewać, że zwyczajnie nie pasuję do roli ani matki, ani żony.

Reklama

Marzena, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama