Reklama

Kiedy śniłam o moim życiu po ślubie, widziałam przed oczami obraz naszego wspólnego mieszkania – niewielkiego, ale przytulnego, urządzonego przez nas od podstaw. Marzyłam o spokojnych porankach, gdy w szlafroku i z kubkiem kawy w dłoni będę przeciągać się w naszej własnej kuchni. O wieczorach na kanapie, wspólnym gotowaniu, dekorowaniu ścian ulubionymi obrazami… O własnym kącie, gdzie nikt nie będzie zaglądał przez ramię.

Reklama

Obiecał mi

Tymczasem codziennie budzę się w zatłoczonym domu moich teściów. W sypialni, która nie jest nasza, ale „tymczasowa”, z meblami z lat dziewięćdziesiątych. Ściany są cienkie jak papier, a zza drzwi dobiegają wieczne krzyki dzieci jego siostry, rozmowy, trzask garnków w kuchni. Moja prywatność – coś, co kiedyś uważałam za oczywiste – teraz jest luksusem, o którym mogę tylko marzyć. Każdy mój krok jest komentowany.

– Aniu, a czemu to tak długo w tej łazience siedzisz? – pyta teściowa, stukając niecierpliwie w drzwi.

– Anka, znowu pranie nastawiłaś nie na tym programie! – rzuca z kuchni szwagierka.

A ja, każdego dnia wstając z łóżka, muszę głęboko odetchnąć i przypomnieć sobie słowa mojego męża:

– Kochanie, to tylko na chwilę. Jeszcze chwilkę wytrzymaj, a wszystko się ułoży.

Wierzyłam mu. I wciąż próbuję wierzyć, choć z każdym tygodniem to „na chwilę” wydaje się rozciągać w nieskończoność. Coraz częściej budzi się we mnie cichy niepokój, którego nie potrafię już zagłuszyć. Ale jeszcze trwam. Bo przecież obiecał.

Byłam zmęczona

Siedzieliśmy przy kuchennym stole, ja i mój mąż, wciąż jeszcze roztrzęsiona po dzisiejszej awanturze. W oczach piekły mnie łzy, ale nie chciałam płakać. Wiedziałam, że jeśli zacznę, on znowu mnie zignoruje, rzuci jakieś głupie pocieszenie i odejdzie do swojego świata, gdzie wszystko jest zawsze w porządku.

– Kamil, ja tak dłużej nie wytrzymam – powiedziałam w końcu, ściszonym głosem. – Twoja matka mnie upokorzyła. Przy wszystkich!

Skrzywił się, jakby go to naprawdę zmęczyło.

– No przestań, Anka. Przesadzasz. Ona po prostu jest bezpośrednia. Nie robi tego złośliwie.

– Powiedziała przy całej rodzinie, że jestem darmozjadem, który tylko siedzi i pachnie, a jej synek musi na wszystko zarabiać. Że przez takich jak ja świat się kończy. Jak mam to odebrać?

Kamil odsunął się na krześle i wzruszył ramionami.

– Oj, daj spokój. Rodzina to skarb. Trochę pokory nikomu jeszcze nie zaszkodziło. A ona ma swoje lata, czasem coś chlapnie… Nie ma co robić dramatu.

Nie obchodziło go to

Zacisnęłam pięści na kolanach, żeby nie wybuchnąć.

– Powinniśmy się wyprowadzić – powiedziałam w końcu. – Musimy. Ja się tutaj duszę.

Spojrzał na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem, jakby mówił z małym dzieckiem.

– Jeszcze trochę i się ułoży.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego w milczeniu, a w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: to „na chwilę” trwało już rok. Ponad trzysta dni w cudzym domu, pod cudzym dachem, pod cudzym spojrzeniem, które mierzyło mnie od góry do dołu przy każdym moim ruchu.

Wróciłam do naszej ciasnej sypialni i usiadłam na łóżku. Od dawna nie pachniało tu naszą miłością, tylko pleśnią z nieszczelnych okien i wilgocią z zatkanych rur. Spojrzałam na półkę, na której mieliśmy nasze wspólne zdjęcie ze ślubu. Uśmiechaliśmy się wtedy tak szeroko, tak beztrosko, jakby świat był prosty, a szczęście wieczne.

Zaczęłam mieć wątpliwości. Po raz pierwszy naprawdę poczułam, że Kamil nigdy nie planował się wyprowadzić. Że dla niego ten dom, ten układ, jest czymś normalnym. A moje pragnienie własnej przestrzeni, własnego życia, jest dla niego kaprysem, który trzeba przetrzymać, aż mi przejdzie.

Miałam tego dosyć

Wieczorem, kiedy wszyscy już poszli spać, usiedliśmy z Kamilem w kuchni. Zebrałam się na odwagę i wyciągnęłam z kieszeni małą kopertę z banknotami.

– Odkładam – powiedziałam, przesuwając ją w jego stronę. – Na wynajem. Może jeszcze trochę i uda nam się znaleźć coś swojego.

Kamil spojrzał na kopertę i prychnął śmiechem.

– Po co nam wynajem? Tu mamy wszystko za darmo.

Poczułam, jak moje serce ściska się w środku.

– Ale ja nie chcę za darmo – powiedziałam cicho. – Ja chcę normalnie. Chcę mieć własne miejsce, nie musieć się tłumaczyć, że idę do łazienki czy robię herbatę.

Kamil wzruszył ramionami i z lekką uszczypliwością dodał:

– Z własnego wyboru wpakowałaś się w to życie, kochanie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Siedziałam z pochyloną głową, czując, że grunt pod moimi stopami coraz bardziej się osuwa. Chciałam wierzyć, że w głębi serca on mnie rozumie, ale jego obojętność wbijała się we mnie jak zimne ostrze.

– Tu jest nasz dom. Po co zmieniać coś, co działa? – dodał z niewinną miną.

Nie chciał nic zmieniać

Świat mi się zawalił. Wszystko, w co wierzyłam, na czym budowałam nasze życie, okazało się kłamstwem. Stałam tam jeszcze chwilę, próbując złapać oddech, ale powietrze w tej chacie wydawało się gęste jak błoto.

– Dlaczego mnie oszukiwałeś, że się stąd wyprowadzimy? – zapytałam w końcu. Głos miałam spokojny, ale drżałam cała w środku.

Kamil wzdychał ciężko, jakby to on był tu najbardziej skrzywdzony.

– Ania, nie rozumiesz. U nas tak jest. Rodzina jest najważniejsza. Od zawsze tak było. Po co mielibyśmy się wyprowadzać? Płacić komuś obcemu czynsz, skoro tutaj wszystko mamy?

– Wszystko? – powtórzyłam jak echo. – Mamy wścibskie spojrzenia, wytykanie każdego kroku, życie według cudzych zasad. Na to się umawialiśmy?

Wzruszył ramionami.

– Nie przesadzaj. Ludzie żyją w dużo gorszych warunkach. Ty po prostu za dużo wymagasz.

W jego głosie nie było cienia wyrzutów sumienia. Tylko wyuczony spokój kogoś, kto dawno podjął decyzję i nie zamierzał niczego zmieniać.

Podjęłam decyzję

Poczułam, jak moje serce pęka na tysiące kawałków. Wszystkie nasze wspólne plany, marzenia, ciche rozmowy o przyszłości – to wszystko było budowaniem zamku na piasku. I teraz ten zamek runął, zostawiając mnie samą pośrodku pustkowia. Wiedziałam już, że muszę zacząć myśleć o swojej własnej przyszłości. Bez niego.

Spakowałam swoje rzeczy. Kilka ubrań, parę książek, zdjęcie z czasów, kiedy jeszcze wierzyłam, że będzie inaczej. Wszystko zmieściło się w jednej torbie. Pomyślałam, że tak właśnie wygląda koniec – nie hukiem, nie wielką sceną, ale cichym zamknięciem zamka walizki.

Kamil siedział w salonie, oglądając telewizję. Nawet nie zauważył, że krążę po domu, zbierając ostatnie drobiazgi. Wyszłam na podwórko i jeszcze raz spojrzałam na ten dom. Poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem, jak wtedy, gdy zostawia się za sobą coś znajomego, ale obcego.

Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam drzwi. Nie wiedziałam, co mnie czeka, gdzie będę spała następnej nocy, jak poradzę sobie z tym wszystkim sama. Ale wiedziałam jedno: to wreszcie moja droga. Moje decyzje, moje błędy i moje zwycięstwa.

Anna, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama