„Mąż uważa, że każda przyjaźń musi przynosić korzyści. Wszyscy jego znajomi to grube ryby na intratnych stanowiskach”
„Niedawno mój mąż ekspresowo wznowił kontakt z kumplem z ogólniaka, gdy tylko usłyszał, że gość dostał posadę wicedyrektora w jakiejś spółce. Opowiadał mi z przejęciem, jak go ciepło powitał, jak odświeżyli wspomnienia”.

- Listy do redakcji
Nie wiem, jak mogłam za niego wyjść. Chyba miałam klapki na oczach albo w ogóle nie brałam pod uwagę, jaki on jest naprawdę. Pewnie nawet nie przyszło mi do głowy, że facet może aż tak wpływać na to, jak żyję. No bo kto by pomyślał, że będzie mi wybierał znajomych i zarządzał dosłownie każdą sprawą?
To czysty egoizm
Nie spodziewałam się, że Michał okaże się taki powierzchowny. Patrzy tylko na to, co ludzie mają w portfelu i jaką pełnią funkcję, a nie na to, jacy są naprawdę i czy można na nich polegać. Jestem w szoku, że dopiero teraz to do mnie dotarło. Zastanawiam się, czy na początku po prostu miłość mnie zaślepiła i przysłoniła mi jego słabości. A może on po prostu stał się inny niż kiedyś?
Odnoszę wrażenie, że dawniej nie zwracał tak dużej uwagi na to, w jakim towarzystwie przebywamy. Aktualnie, niestety, sytuacja uległa zmianie. Od zawsze byłam duszą towarzystwa. Mam spore grono znajomych, dokładam starań, aby podtrzymywać relacje z przyjaciółkami i koleżankami z czasów szkolnych oraz studenckich. Nie interesuje mnie, gdzie są zatrudnione ani jaki mają status materialny.
Liczy się dla mnie jedynie to, że tryskają humorem, są sympatyczne oraz że mogę na nich polegać w każdych okolicznościach, pogadać o wszystkim, od serca, pośmiać się. Z niektórymi łączy mnie przyjaźń sięgająca już kilkunastu lat.
Mojego męża ciężko nazwać duszą towarzystwa, choć bardzo ceni sobie relacje z innymi ludźmi Kiedy tylko nadarza się okazja, od razu chwyta za telefon, by zorganizować jakieś wspólne wyjście czy spotkanie. W odróżnieniu ode mnie, on jednak dokładnie przyglądał się znajomościom, które pielęgnuje. Czy może raczej tym osobom, z którymi warto budować głębsze więzi.
Patrzy na własne korzyści
Niedawno mój mąż ekspresowo wznowił kontakt z kumplem z ogólniaka, gdy tylko usłyszał, że gość dostał posadę wicedyrektora w jakiejś spółce. Opowiadał mi z przejęciem, jak go ciepło powitał, jak odświeżyli wspomnienia z młodości i w ogóle jak się zdzwonili na kolację do wykwintnej restauracji.
A z drugiej strony od miesięcy Michał ciągle „zapomina” skontaktować się ze starym kumplem, który akurat wyleciał z pracy. I guzik go obchodzi, że jeszcze pół roku temu, kiedy tamten był na topie, razem grali w tenisa. Teraz kolega jest na dnie, więc z paczki mojego męża też wypadł.
Przez długi czas nie miałam nic przeciwko temu, że Michał przeprowadza swoistą segregację znajomych. Nie za bardzo przypadło mi to do gustu, ale nie ingerowałam. Sądziłam, że to jego sprawa, z kim się zadaje i jak podchodzi do swoich znajomych. Zbyt dobrze ich nie kojarzyłam, więc kiedy nagle przepadali jak kamień w wodę, nawet nie drążyłam tematu, co się z nimi stało.
Ja miałam własną ekipę, wobec której zachowywałam lojalność i z którą doskonale się bawiłam. Wszystko jednak uległo zmianie… A sprawcą był nie kto inny jak Michał.
Uwielbiam swoich przyjaciół
Parę miesięcy temu dostrzegłam, że coraz bardziej ingeruje w to, z kim się spotykam. Na początku wydawało się to całkiem niegroźne. Ot, poprosił mnie, żebym przesunęła jakieś moje spotkanie, bo akurat sam umówił się z kimś ważnym i chciał, abym mu towarzyszyła.
Zgadzałam się, bo uważam, że żona powinna być podporą dla męża. Ale teraz Michał wprost narzuca mi harmonogram spotkań. Tak wszystko organizuje, że nie mam kiedy zobaczyć się z własnymi przyjaciółmi! W dni robocze praca zajmuje mi czas od bladego świtu do późnego wieczora i zazwyczaj ciężko mi wygospodarować choćby moment na plotki.
Wiadomo, że od czasu do czasu muszę też ogarnąć dom oraz odpocząć. Ale soboty i niedziele są u mnie przeważnie luźniejsze, więc w końcu mogłabym gdzieś wyskoczyć z ekipą, trochę się wyszaleć. To jest dla mnie mega istotne. Gdy wracam po takich wypadach, jestem totalnie zrelaksowana i pełna pozytywnego myślenia.
Michała kompletnie to nie interesuje. Wiecznie wymyśla coś innego. Raz lunch z szefem drukarni, innym razem wieczorne spotkanie z prezesem spółdzielni… Chociażby ubiegły weekend – byliśmy u jego znajomego z pracy, którego żona pracuje na wysokim stanowisku w zagranicznej korporacji. Wolałam zostać w domu, bo akurat miałam w planach babskie pogaduchy z przyjaciółką z liceum. Minęło już sporo czasu odkąd ostatni raz miałyśmy okazję się spotkać i po prostu umierałam z tęsknoty za jej towarzystwem.
Krytykował ich
Mój ukochany był jednak nieugięty.
– Dostaliśmy zaproszenie jako małżeństwo, głupio byłoby odpowiedzieć odmownie – upierał się przy swoim.
Fakt, znajomy i jego droga żona mogliby poczuć się urażeni. On bardzo ceni sobie tę relację. Dla świętego spokoju przystałam na propozycję, ale potem mocno tego pożałowałam. Panowała niezręczna atmosfera. Cały czas uważałam, aby nie chlapnąć jakiejś głupoty, nie parsknąć śmiechem w złym momencie albo żeby jedzenie nie wylądowało mi na ciuchach, tworząc plamę.
Gdyby się tak stało, sprawiłabym wrażenie prostej dziewuchy. To byłby dopiero obciach! Powrót z tego wypadu był dla mnie prawdziwą udręką. Czułam totalne znużenie, a w środku aż się gotowałam ze złości. Zupełnie inaczej niż mój ślubny – on wręcz kipiał z radości.
Nie mogłam się powstrzymać, widząc jego uradowaną twarz. Powiedziałam mu wprost, co sądzę o takich wypadach. Zażyczyłam sobie też, aby w przyszłości nie organizował podobnych rzeczy bez uprzedniego poinformowania mnie i uzyskania mojej aprobaty. Wolę przecież pośmiać się w towarzystwie kumpeli albo wybrać się do kina z dawnymi znajomymi ze szkoły niż uczestniczyć w imprezach, gdzie każdy wygląda, jakby połknął kołek. Oni wciąż mówią o forsie, biznesach, przechwalają się wypasionymi furami, bajerami i willami z basenami.
To jakieś straszne snoby
Michał w ogóle się nie przejął tym, co powiedziałam. Wręcz odwrotnie! Wyśmiał mnie! Powiedział, że jestem naiwna i głupia, bo nie umiem zauważyć profitów płynących z takich imprez. I dokładnie mi je wyliczył. Że kumplowanie się z dyrektorką może się kiedyś bardzo przydać. Bo to jest szycha, od której wiele zależy, a na rynku pracy jest ciężko i nigdy nie wiadomo, czy któreś z nas nie będzie musiało szukać nowej pracy.
Każdy wie, że w dzisiejszych czasach najważniejsze są układy. Jeśli nie masz znajomości, to choćbyś wysyłał swoją aplikację i biegał na rozmowy kwalifikacyjne, to i tak nic nie wskórasz. Natomiast jeśli masz dojścia, to wystarczy jedna rozmowa przez telefon… Pod koniec rozszerzył swój atak na niemalże całe moje grono znajomych.
Mówił wprost, bez ogródek. Wspomniał o ich marnych posadach i kiepskich pensjach. Ania, z którą planowałam się zobaczyć, jest pracownicą poczty. Mój mąż kpiąco zauważył, że owszem, to sympatyczna osoba, ale jedyne, co dzięki niej możemy zyskać, to odebranie przesyłki poleconej bez stania w ogonku. A ponieważ w zasadzie nie otrzymujemy takich listów i rzadko zaglądamy na pocztę, to raczej nie warto dla niej poświęcać swojego czasu.
To samo miał do powiedzenia na temat Marka, który jeździ taryfą, Eli, pracującej za ladą w spożywczaku i Edyty, obsługującej gości w restauracji. Czasy się zmieniły, PRL dawno minął, w sklepach jest pod dostatkiem mięsa, taksówkarze czekają na klientów na każdej ulicy, a lokale gastronomiczne świecą pustkami…
Nie chcę stracić znajomych
Nic nie dały wyjaśnienia, że Ania, Ela i Edyta zawsze służyły mi ramieniem w trudnych momentach życia. Michał uznał, że tamte sprawy to zamknięty rozdział. Według niego powinniśmy koncentrować się na nadchodzących wydarzeniach.
Jestem zdruzgotana. Obawiam się, że lada moment dawni przyjaciele zaczną trzymać się ode mnie z daleka. Dostrzegają niechętny stosunek Michała, a poza tym zapewne mają już powyżej uszu moich wymówek, że aktualnie brak mi czasu na spotkania, że ewentualnie za kilka dni…
Doszły mnie słuchy, że planują razem pojechać pod namiot na Mazury. Podobno nas też chcą zaprosić do wspólnego wyjazdu. Bardzo chciałabym się z nimi wybrać, ale mój Michał jest zupełnie innego zdania. Upiera się, że nie ma zamiaru zmagać się z owadami i marznąć gdzieś na jakimś kiepskim polu namiotowym, kiedy możemy urlop spędzić w jakimś porządnym hotelu nad morzem w Sopocie.
Boję się, że jak znowu powiem „nie” to stracę najlepszych przyjaciół. Tych od serca, bo ci nowi znajomi to nie to samo… Z zewnątrz sprawiają wrażenie sympatycznych osób. Są mili, uśmiechnięci. Jednak w głębi serca mam poczucie, że to jedynie fasada. Jeżeli bowiem wyznają podobne wartości co mój mąż, z pewnością odsuną się od nas, gdy potkniemy się w życiu.
Obawiam się, że Michał nigdy tego nie pojmie. Chyba że sam tego doświadczy i przekona się, że moje słowa to prawda. Naturalnie nie pragnę dla nas problemów. Choć z drugiej strony… Być może dobrze by mu zrobiła taka lekcja?
Zuzanna, 37 lat