Reklama

Życie z Markiem zawsze było pełne kompromisów. Może dlatego, że nigdy nie mieliśmy za wiele, a to, co mieliśmy, zdobywaliśmy ciężką pracą.

Reklama

Żyliśmy skromnie

Mieszkaliśmy w skromnym mieszkaniu, żyliśmy oszczędnie, starając się odkładać na "lepsze jutro". Marek pracował w magazynie, ja w księgowości, ale nasze zarobki ledwo wystarczały na codzienne potrzeby. Czasami miałam wrażenie, że to nasze wspólne oszczędzanie i liczenie każdego grosza to jedyna rzecz, która nas łączyła. Ale mimo to, w tych chwilach, gdy wspólnie planowaliśmy przyszłość, czułam, że to ma sens. Że razem damy radę.

2 lata odkładaliśmy pieniądze na porządne wakacje. To było nasze marzenie – choć raz wyrwać się z codzienności, odpocząć od wszystkiego i po prostu cieszyć się życiem. Mazury wydawały się idealnym miejscem: spokojna woda, śpiew ptaków, ścieżki wśród lasów. Obiecałam sobie, że gdy już tam dotrzemy, zapomnę o pracy, rachunkach i tym ciągłym oszczędzaniu.

Ale rzeczywistość rzadko pozwala na takie oderwanie. Gdy w końcu nadszedł ten upragniony moment, gdy zamykaliśmy drzwi od mieszkania, wiedziałam, że nie będzie łatwo zapomnieć o tym, ile kosztowały nas te wakacje. Że każda wydana tam złotówka będzie przypominać o sobie, kiedy wrócimy do domu.

Mąż poczuł wakacyjny klimat

– Ania, a może byśmy zrobili coś wyjątkowego? – Marek rzucił, siedząc przy stole i przeglądając foldery z atrakcjami na Mazurach. Jego twarz rozjaśniała się, jakby nagle wpadł na genialny pomysł.

Zobacz także

– Co masz na myśli? – zapytałam, nie odrywając wzroku od listy rzeczy, które musieliśmy jeszcze kupić przed wyjazdem.

Zawsze byłam tą bardziej praktyczną stroną naszego małżeństwa, więc liczyłam każdy grosz, który miał być wydany na wakacje.

– No wiesz… Może raz w życiu moglibyśmy zaszaleć? Wynająć jacht, pójść na ekskluzywną kolację… – Marek mówił z entuzjazmem, którego dawno u niego nie widziałam.

Odłożyłam listę na bok i spojrzałam na niego z powagą.

– Marek, ledwo udało nam się uzbierać na te wakacje. Każdy grosz jest policzony. Jeśli zaczniemy szaleć, to może nam zabraknąć na podstawowe rzeczy, a po powrocie... – urwałam, bo wiedziałam, że dalsza część zdania zabrzmi zbyt przygnębiająco.

– Po powrocie znowu będziemy żyć od pierwszego do pierwszego, tak? – Marek dokończył za mnie, a w jego głosie pojawiła się nuta irytacji. – A może raz w życiu przestalibyśmy się tym martwić? Zasługujemy na trochę więcej, Ania.

Wiedziałam, że nas nie stać

Westchnęłam ciężko. Oczywiście, że marzyłam o tym, żeby choć raz w życiu nie musieć liczyć każdej złotówki. Ale wiedziałam też, że luksusy kosztują, a my nie mieliśmy zapasu na takie szaleństwa.

– Marek, rozumiem cię, naprawdę. Ale co potem? Wracamy do domu z pustymi kieszeniami? Może lepiej trzymać się planu? – zapytałam, starając się, by mój ton brzmiał pojednawczo.

– Zawsze to samo. Plan, budżet, ograniczenia – Marek wyrzucił z siebie z rozgoryczeniem. – Może po prostu zapomnimy o tym na chwilę i cieszmy się życiem?

Poczułam, jak napięcie narasta między nami. Nie pierwszy raz mieliśmy inne podejście do pieniędzy, ale teraz, przed wyjazdem, ta różnica zdań bolała bardziej niż zwykle.

– Dobrze, ale wiesz, że nie możemy pozwolić sobie na coś takiego – odpowiedziałam ostrożnie, próbując załagodzić sytuację. – Możemy przecież świetnie spędzić czas, nie wydając fortuny.

Marek przez chwilę milczał, a potem wstał od stołu i zaczął chodzić po pokoju.

– Wiem, Ania, że masz rację, ale czasem czuję, że nasza cała codzienność to jedno wielkie oszczędzanie. Chciałem, żeby te wakacje były inne. Ale skoro nie możemy... – zakończył, patrząc na mnie z mieszaniną smutku i rezygnacji.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, że coś pęka między nami. Ta rozmowa pozostawiła w powietrzu coś nieznośnego, coś, co nie pozwalało mi się cieszyć z nadchodzących dni.

– Marek... – zaczęłam, ale przerwał mi, machając ręką.

– Już nic, zapomnijmy o tym. Zrobiłem kawę, chcesz?

Skinęłam głową, ale wiedziałam, że to napięcie pozostanie między nami, przynajmniej na razie.

Zgodziłam się, ale niechętnie

Mazury koiły nas spokojem, którego oboje potrzebowaliśmy. Przez pierwsze dni cieszyliśmy się prostymi rzeczami: spacerami nad jezioro, śniadaniami na świeżym powietrzu. Marek wydawał się pogodny, ale coś w jego zachowaniu nie dawało mi spokoju.

Pewnego popołudnia, spacerując po molo, spotkaliśmy Janusza, starego znajomego Marka. Uściski, żarty – szybko wciągnęliśmy się w rozmowę. Janusz opowiadał o swoich luksusowych wakacjach na Karaibach, drogich samochodach i ekskluzywnych restauracjach. Widać było, że żyje na poziomie, o którym my mogliśmy tylko marzyć.

– Marek, życie jest za krótkie, żeby oszczędzać na wszystkim! – powiedział Janusz, klepiąc go po plecach. – Wynajmij jacht, zabierz Anię na kolację, zaszalejcie! Raz się żyje!

Marek uśmiechnął się niepewnie, ale w jego oczach zobaczyłam błysk, który mnie zaniepokoił.

Wieczorem, gdy Janusz zniknął, Marek nieoczekiwanie zaproponował, że jutro wynajmiemy jacht. Nie chciałam się zgodzić, ale jego entuzjazm był zaraźliwy. Może rzeczywiście, na chwilę powinniśmy zapomnieć o pieniądzach?

Mąż wydawał kasę bez opamiętania

Każdy kolejny dzień na Mazurach przynosił nowe, coraz bardziej luksusowe atrakcje. Po wynajęciu jachtu Marek zaproponował lot balonem nad jeziorami. Patrzyłam, jak podpisuje umowę, a suma na rachunku sprawiła, że ścisnęło mnie w żołądku. Ale widok jego radości, gdy unosiliśmy się w powietrze, sprawił, że nie protestowałam.

Następnego dnia Marek zarezerwował wizytę w spa – drogie masaże, zabiegi na twarz, kolacja przy świecach. Czułam, jak nasze pieniądze topnieją w zawrotnym tempie, ale Marek wydawał się nie dostrzegać, jak poważne mogą być konsekwencje.

– Marek, może to już wystarczy? – zasugerowałam delikatnie, kiedy zaproponował rejs ekskluzywną łodzią motorową.

– Ania, nie myśl o tym – uciął, uśmiechając się szeroko. – Zasłużyliśmy na to.

Kiedy zobaczyłam, jak w jeden wieczór wydajemy kwotę równą naszym miesięcznym rachunkom na kolację w ekskluzywnej restauracji, poczułam, że tracę grunt pod nogami.

– Marek, naprawdę musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo, próbując ukryć swoje narastające przerażenie. – Wydaliśmy już prawie wszystko. Co zrobimy po powrocie?

Marek zbył mnie machnięciem ręki, nie pozwalając sobie na ani chwilę refleksji.

Ania, przestań się martwić. Raz w życiu możemy zaszaleć.

Tylko że ja wiedziałam, że „raz w życiu” może nas wkrótce pogrążyć.

Na koncie prawie nic nie było

Powrót do rzeczywistości okazał się brutalny. Gdy tylko przekroczyliśmy próg naszego mieszkania, wszystko, co udało mi się wyprzeć podczas wakacji, runęło na mnie jak lawina. Rachunki, które czekały na nas w skrzynce, nie pozostawiały złudzeń – byliśmy na skraju katastrofy finansowej.

– Marek, musimy usiąść i przejrzeć nasze konto – powiedziałam, starając się zachować spokój, choć w środku czułam narastającą panikę.

Marek wydawał się nieobecny, jakby chciał przedłużyć wakacyjną iluzję o jeszcze kilka godzin. Ale kiedy usiedliśmy przy stole, a ja otworzyłam laptopa, zobaczyłam wyraz jego twarzy, który wyrażał coś więcej niż tylko zmęczenie. W jego oczach pojawił się cień niepewności. Saldo naszego konta było druzgocące. Oszczędności, które przez lata odkładaliśmy z takim trudem, zniknęły. Została zaledwie garstka pieniędzy, która miała wystarczyć na opłacenie podstawowych rachunków. A do tego nieubłaganie zbliżały się kolejne terminy płatności.

– Marek, co myśmy narobili… – szepnęłam, nie będąc w stanie ukryć łez, które napłynęły mi do oczu.

– Znajdziemy jakieś rozwiązanie, Ania – odpowiedział Marek, choć jego głos był daleki od pewności.

Ale ja wiedziałam, że nie będzie to takie proste. Nasza sytuacja była poważniejsza, niż Marek chciał przyznać.

– Marek, to nie jest tylko kwestia pieniędzy – odparłam, czując, jak narasta we mnie frustracja. – Straciłam do ciebie zaufanie. Jak mogłeś to wszystko zbagatelizować?

W tym momencie nie wytrzymałam i wyszłam z domu.

Byłam zła

Następnego dnia, jeszcze roztrzęsiona, zwierzyłam się Paulinie, mojej najbliższej przyjaciółce. Przy kawie w jej mieszkaniu wylałam z siebie wszystko – strach, rozczarowanie, gniew.

– Aniu, musisz z nim poważnie porozmawiać – powiedziała, patrząc na mnie ze współczuciem. – Marek nie dorósł do odpowiedzialności, a ty nie możesz tego dłużej ignorować.

Wiedziałam, że ma rację, ale myśl o konfrontacji z Markiem przerażała mnie. Bałam się, że coś, co zostało zniszczone, może już nigdy nie dać się naprawić.

Gdy w końcu usiedliśmy z Markiem, by porozmawiać o naszej sytuacji, czułam się jak przed ostatecznym egzaminem. Marek wyglądał na wyczerpanego, jakby wreszcie dotarło do niego, w jakiej jesteśmy sytuacji.

– Ania, wiem, że to wszystko moja wina – zaczął cicho. – Chciałem, żeby te wakacje były wyjątkowe, ale straciłem kontrolę. Teraz... teraz nie wiem, jak z tego wybrnąć.

Spojrzałam na niego, czując, jak moje serce bije szybciej. Nie mogłam go winić tylko za to, że chciał czegoś więcej dla nas obojga. Ale wiedziałam też, że teraz, kiedy nasze konto było niemal puste, musimy znaleźć sposób, by przetrwać.

Potrzebowaliśmy pieniędzy

– Marek, musimy coś zrobić – powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku czułam narastający niepokój. – Bez pieniędzy nie zapłacimy rachunków, nie będziemy mieli za co żyć.

Marek skinął głową, jakby to wszystko było dla niego oczywiste, ale w jego oczach widziałam, że nie ma pomysłu, co dalej.

Mogę spróbować znaleźć dodatkową pracę – zaproponował. – Albo... pożyczyć od znajomych?

Westchnęłam ciężko, wiedząc, że żadne z tych rozwiązań nie załatwi sprawy. Długi mogłyby nas tylko bardziej pogrążyć, a dodatkowa praca Marka nie wystarczyłaby, byśmy mogli stanąć na nogi.

– A co, jeśli spróbujemy sprzedać coś, co mamy? – zapytałam, choć myśl o tym bolała mnie równie mocno, co jego. – Może samochód? Jest wart sporo, a teraz bardziej potrzebujemy pieniędzy niż auta.

Marek zamilkł, wpatrując się w podłogę. Wiedziałam, że to dla niego cios, bo samochód był jego oczkiem w głowie, symbolem ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Ale oboje wiedzieliśmy, że nie mamy wyboru.

– Może to dobry pomysł – powiedział w końcu, choć jego głos był pełen rezygnacji. – Sprzedamy samochód, może coś jeszcze, i spróbujemy jakoś przetrwać. Ale, Ania... co z nami?

Spojrzałam na niego, a w moich oczach pojawiły się łzy.

– Marek, nie wiem, co będzie z nami. Straciłam zaufanie, ale nie chcę tracić ciebie. Może damy radę to odbudować, jeśli będziemy razem walczyć.

Marek chwycił moją rękę, a w jego spojrzeniu zobaczyłam cień nadziei.

Reklama

Anna, 46 lat

Reklama
Reklama
Reklama