Reklama

W naszym domu grudzień zawsze był miesiącem pełnym napięcia. Wspólne pieczenie pierników, wybieranie choinki, pakowanie prezentów – niby piękne tradycje, ale u nas często kończyły się drobnymi konfliktami. Najwięcej emocji zawsze budziły prezenty. Mój mąż, Łukasz, miał swoje zdanie na ten temat – uważał, że najlepiej, gdy upominek jest praktyczny. I, oczywiście, twierdził, że zna potrzeby każdego lepiej niż oni sami. Co roku udowadniał, że jest mistrzem nietrafionych wyborów, ale niezmiennie wierzył w swoje przekonania.

Reklama

Te prezenty były złe

Najbardziej pamiętny był zeszły rok, kiedy kuzynka Basia, od lat na diecie bezglutenowej, dostała od Łukasza zestaw do wypieku chleba. „Przecież to dla niej szansa na eksperymenty!” – tłumaczył z dumą. Albo dzieci, które pod choinką znalazły encyklopedię. W czasach internetu! Wszyscy staraliśmy się trzymać fason, ale w środku każdemu z nas buzowały emocje. W tym roku obiecałam sobie jedno – cokolwiek się wydarzy, spróbuję zachować spokój. Ale kiedy zobaczyłam podekscytowaną minę Łukasza podczas pakowania prezentów, wiedziałam, że łatwo nie będzie.

Świąteczny wieczór rozpoczął się tradycyjnie – ciepło, z zapachem pierników i lekkim chaosem. Dzieci wpatrywały się w stos prezentów pod choinką, a Łukasz promieniał, jakby przewidywał swój triumf. Pierwszy prezent trafił do teściowej. Zawinięte w papier w renifery pudełko kryło... zestaw survivalowy. Kompas, krzesiwo, termos i coś, co wyglądało jak składana siekiera.

– Łukaszku, skąd ten pomysł? – zapytała teściowa, unosząc brew z lekkim uśmiechem.

– Mamo, zawsze mówiłaś, że trzeba być przygotowanym na wszystko! – odparł z dumą.

Teściowa dyplomatycznie podziękowała, ale wszyscy zauważyliśmy jej próbę ukrycia rozbawienia. Kolejne prezenty były nie mniej zaskakujące. Dzieci dostały narzędzia do napraw rowerów. Problem? Nie miały rowerów.

– To motywacja, żeby na nie zaoszczędzić – wyjaśnił Łukasz z powagą.

Aż mnie zatkało

Wtedy zaczęłam się niepokoić. Czyżby moje przeczucia co do własnego prezentu miały się potwierdzić? Atmosfera przy stole stawała się coraz bardziej napięta, a ja zastanawiałam się, jak zareagować, kiedy nadejdzie moja kolej.

Moja kolej przyszła szybciej, niż bym chciała. Łukasz z triumfalnym uśmiechem sięgnął po średniej wielkości paczkę owiniętą złotym papierem i podał mi ją z dumą. Obserwował mnie z wyczekiwaniem, jakbym miała odkryć coś, co odmieni moje życie. Czułam, jak wszyscy w pokoju wstrzymują oddech, a ja, choć pełna złych przeczuć, wzięłam się za rozpakowywanie.

Pod warstwą papieru i bibuły kryły się... skarpetki. Ale nie zwykłe. Były na nich zdjęcia Łukasza. Jego twarz w różnych pozach, uśmiechnięta, zadziorna, a nawet wpatrująca się z wyższością.

– I jak? – zapytał, nie mogąc powstrzymać ekscytacji. – Mówiłaś kiedyś, że zawsze chcę być w centrum uwagi. Teraz możesz mnie mieć przy sobie na każdym kroku!

Przez chwilę tylko patrzyłam na te dziwaczne skarpetki. W środku czułam, jak narasta we mnie burza. Czy on naprawdę myśli, że to świetny pomysł?

To… niezwykle oryginalne – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, starając się nie wybuchnąć.

Dzieci nie mogły powstrzymać chichotu.

– Mamo, nie martw się – powiedział cicho jeden z synów. – Wolałbym te skarpetki niż narzędzia.

Łukasz wybuchnął śmiechem, ale ja tylko zamknęłam oczy, licząc do dziesięciu. W tym momencie zrozumiałam, że w jego oczach prezenty są okazją do autoprezentacji. A ja? Byłam tylko widzem w jego prywatnym spektaklu.

Mąż nie widział problemu

Po kolacji, gdy dzieci zajęły się nowymi „prezentami”, a teściowa ukradkiem oglądała instrukcję obsługi krzesiwa, podeszłam do Łukasza. Usiadł w fotelu, wyraźnie zadowolony z siebie, i popijał świąteczny kompot. Musiałam z nim porozmawiać, zanim wybuchnę.

– Łukasz – zaczęłam ostrożnie. – Możemy chwilę pogadać?

Spojrzał na mnie, uniósł brew i uśmiechnął się lekko, jakby wiedział, co mam na myśli.

– Jasne. Co jest?

Usiadłam naprzeciw niego, próbując zebrać myśli.

– Czy ty naprawdę myślisz, że te prezenty były trafione? – zapytałam, starając się utrzymać spokojny ton.

Zmarszczył brwi, jakby to pytanie go zaskoczyło.

– Marta, przecież wybieram wszystko z myślą o was. Ty zawsze mówisz, że liczy się gest, prawda? – odparł, jakby to załatwiało sprawę.

Westchnęłam ciężko.

– Ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby prezenty były... od serca.

Łukasz się skrzywił, jakby moje słowa były niezrozumiałym bełkotem.

– No, ale pomyśl. Skarpetki są zabawne, a dzieci mogą teraz planować kupno rowerów. To inspirujące!

Poczułam, że tracę cierpliwość.

– Łukasz, prezenty to nie jest test na twoją kreatywność. To ma być coś, co sprawi radość osobie, która je dostaje. Nie tobie.

Milczał przez chwilę, wpatrując się w choinkę.

– Może masz trochę racji – mruknął w końcu, choć nie wyglądał na przekonanego. – Ale to naprawdę było z serca.

Wtedy dotarło do mnie, że Łukasz nigdy nie zrozumie, gdzie tkwi problem. Nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że naprawdę wierzył w swoją logikę. I właśnie dlatego wiedziałam, że czas wziąć sprawy w swoje ręce.

Chciałam dać mu nauczkę

Nazajutrz, gdy wszyscy jeszcze odsypiali świąteczne emocje, wpadłam na pewien pomysł. Skoro Łukasz uwielbia oryginalne i „przemyślane” prezenty, to może warto, żeby sam poczuł, jak to jest znaleźć się po ich drugiej stronie. Postanowiłam przygotować coś specjalnego.

Po cichu wymknęłam się z sypialni i zaczęłam przeszukiwać internet w poszukiwaniu inspiracji. Po godzinie wpadłam na pomysł, który wydał mi się idealny. Kliknęłam „zamów teraz”, uśmiechając się pod nosem. Fartuch kuchenny z dużym zdjęciem Łukasza w swojej ulubionej piżamie i napisem „Mistrz Gotowania” miał być prezentem doskonałym.

Gdy paczka przyszła po kilku dniach, nie mogłam się doczekać jego reakcji. Zapakowałam fartuch w eleganckie pudełko i wręczyłam Łukaszowi przy śniadaniu.

– Co to takiego? – zapytał, zaintrygowany.

– Mały prezent. Taki... od serca – powiedziałam z szerokim uśmiechem.

Łukasz rozpakował pudełko i na widok fartucha wybuchnął śmiechem.

– Haha, to świetne! Wiedziałem, że w końcu zrozumiesz moje podejście do prezentów! – zawołał, paradował po kuchni w swoim nowym „uniformie”.

Dzieci zaczęły wymyślać różne żartobliwe teksty, które mogłyby znaleźć się na podobnych fartuchach.

– Łukasz, chciałam tylko, żebyś miał coś, co naprawdę odzwierciedla twoje potrzeby – dodałam z przekąsem.

On jednak nie wyczuł ironii. Dla niego to był kolejny dowód na to, jak świetnie się rozumiemy. Patrząc na jego radość, uświadomiłam sobie, że może w tym tkwi cały problem – Łukasz nigdy nie zrozumie, co to znaczy być po drugiej stronie „praktycznego prezentu”. Ale przynajmniej tym razem śmialiśmy się razem.

Reklama

Marta, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama