„Mąż wiecznie szuka pracy, a ja jestem tą, co wszystko dźwiga. To był ostatni moment, żeby przestać się oszukiwać”
„Zawsze byłam tą silną – która wstaje pierwsza i zasypia ostatnia, dźwigając wszystko, co inni porzucili. W pracy uśmiechnięta, w domu niezastąpiona. Ale nikt nie pyta, jak długo można tak żyć. Dopiero gdy moje ciało się poddało, zrozumiałam, że muszę odpocząć – nie od życia, tylko od ludzi, którzy przestali w nim być obecni”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą silną. Tą, która wstaje pierwsza, zanim jeszcze budzik zdąży zapiszczeć, i tą, która zasypia ostatnia, po cichu myjąc kubki po wszystkich. Tą, która pamięta o terminie wywiadówki, o rachunkach za gaz i o tym, że Maja nie lubi kanapek z żółtym serem, tylko z dżemem truskawkowym.
Mój dzień zaczyna się o szóstej i kończy o północy, ale nie pamiętam już, kiedy ostatni raz miałam chwilę, żeby po prostu usiąść.
W pracy jestem „pani Agnieszką z księgowości” — zawsze uśmiechniętą, obowiązkową, tą, na którą można liczyć, gdy trzeba zostać po godzinach. W domu jestem wszystkim: matką, kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką i psychologiem. Tylko żoną — coraz rzadziej.
Od trzech lat powtarzam sobie, że to tylko chwilowy kryzys. Że Wojtek po prostu się pogubił, że jeszcze wstanie, otrzepie się i wróci do tego człowieka, którego kiedyś pokochałam. Ale ten „chwilowy kryzys” trwa już trzy lata. A ja wciąż tłumaczę dzieciom, że tata odpoczywa, bo tak trzeba. Że musi nabrać sił. Że jak będzie gotowy, to znów pójdzie do pracy. A potem idę do łazienki, zamykam się na klucz i cicho płaczę, żeby nie słyszeli, jak bardzo w to wszystko nie wierzę.
Kiedyś był inny. Miał w sobie ogień — taki, który potrafił porwać za sobą wszystkich. Potrafił śmiać się głośno, planować, ryzykować. Mówił, że wszystko nam się uda, bo jesteśmy drużyną. Teraz ten ogień zgasł. Czasem, gdy patrzę na niego siedzącego godzinami na kanapie w tym samym dresie, z oczami utkwionymi w ekran telefonu, zastanawiam się, czy w ogóle jeszcze go znam.
– Mamo, czemu tata nie idzie do pracy? – zapytał mnie ostatnio Kuba, krojąc jajecznicę, zanim jeszcze wstał do szkoły.
– Bo... bo tata musi trochę odpocząć, wiesz? – odpowiedziałam, próbując brzmieć spokojnie.
– Ale on odpoczywa codziennie – wtrąciła Maja, a ja tylko przytaknęłam i odwróciłam wzrok. Nie umiałam znaleźć lepszego kłamstwa.
W pracy Basia, moja przyjaciółka, przygląda mi się uważnie, kiedy zerkam w monitor.
– Aga, ty znowu nie spałaś, co? – rzuca półgłosem.
– Daj spokój, to tylko alergia – uśmiecham się krzywo, choć wiem, że nie wierzy.
– To nie alergia, tylko życie cię uczula – mówi, ale ja udaję, że nie słyszę. Bo jeśli przyznam jej rację, to wszystko, co jeszcze trzyma mnie w pionie, może runąć.
Czasem marzę, żeby ktoś wreszcie zapytał mnie, jak się czuję — tak naprawdę. Ale wiem, że i tak odpowiedziałabym: „Dobrze”. Bo przecież zawsze byłam tą silną.
Nie mam już siły tłumaczyć dzieciom
Kolacja miała być spokojna. Tak przynajmniej sobie to wyobrażałam, kiedy nakładałam zupę do talerzy i stawiałam ją na stole. Maja układała sztućce, Kuba przyniósł chleb, a Wojtek jak zwykle włączył telewizor. Nie powiedział nawet „dzień dobry”, tylko usiadł i wbił wzrok w ekran. Przez chwilę udawałam, że mi to nie przeszkadza, ale potem usłyszałam jego westchnienie.
– I co tam, szukałeś dzisiaj czegoś? – zapytałam ostrożnie, mieszając zupę.
– Szukałem, ale nie ma sensu – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. – Po czterdziestce nikt już nie chce zatrudniać.
Słyszałam te słowa setki razy. Wcześniej próbowałam dodawać mu otuchy, mówiłam, że będzie lepiej, że coś się znajdzie. Tym razem nie miałam siły.
– Trzy lata szukasz i jakoś nic nie znalazłeś – wyrwało mi się z goryczą. – Nawet śmieci nie wyniosłeś, choć prosiłam.
Dzieci zamarły. Kuba patrzył w talerz, Maja przestała jeść.
– Nie zaczynaj przy dzieciach – warknął Wojtek.
– A kiedy mam zacząć? Jak nas wyrzucą z mieszkania, bo nie będzie za co zapłacić? Może wtedy?
Podniósł na mnie wzrok, ale nie było w nim złości. Raczej pustka.
– Myślisz, że mi jest łatwo? – spytał cicho. – Codziennie wstaję z nadzieją, że coś się zmieni.
– Wstajesz o dziesiątej – odpowiedziałam. – A potem siedzisz przed komputerem i udajesz, że czegoś szukasz.
Kuba odsunął talerz.
– Mamo, nie krzycz na tatę – powiedział.
– Nikt nie krzyczy, synku – próbowałam się opanować. – Po prostu... czasem człowiek nie wie, jak już ma żyć.
Po kolacji każde rozeszło się w swoją stronę. Wojtek wrócił do telewizora, Kuba zamknął się w pokoju, a Maja przyszła do mnie, kiedy zmywałam. Stała chwilę w milczeniu, potem zapytała cicho:
– Mamo, czemu tata jest smutny?
Zamarłam z talerzem w dłoni. Chciałam jej odpowiedzieć szczerze, ale jak wytłumaczyć ośmioletniemu dziecku, że dorosły człowiek potrafi się zgubić?
– Bo się trochę pogubił – powiedziałam po chwili. – Ale może się odnajdzie.
Przytuliła mnie mocno, a ja poczułam coś, co było mieszanką ciepła i bezradności. Wiedziałam, że dzieci widzą więcej, niż chciałabym przyznać. Nie potrafiłam już powtarzać im, że wszystko będzie dobrze, bo przestałam w to wierzyć.
To mnie wykończy
Od kilku miesięcy brałam wszystkie możliwe nadgodziny. W pracy już nikt mnie o to nie prosił, sami wiedzieli, że i tak zostanę. Potrzebowałam pieniędzy, a każdy grosz się liczył. Wracałam późno, często po dwudziestej, a w domu czekał mnie jeszcze cały drugi etat. Dzieci, pranie, obiady na jutro. Wojtek siedział na kanapie, jakby czas się dla niego zatrzymał.
Pewnego dnia w pracy zasnęłam na przerwie. Obudził mnie dźwięk telefonu, szefowa zapytała, czy wszystko w porządku. Skłamałam, że po prostu źle spałam. Tak naprawdę czułam się, jakby ktoś wypompował ze mnie całe życie.
Kilka dni później obudził mnie ból w klatce piersiowej. Serce waliło jak młotem. Zanim zdążyłam wstać, zemdlałam. Trafiłam do szpitala. Lekarz spojrzał na wyniki i powiedział spokojnie:
– To przemęczenie. Pani organizm domaga się przerwy.
Zaczęłam się śmiać, choć łzy napłynęły mi do oczu.
– A kiedy niby mam odpocząć? Kto zapłaci rachunki? – zapytałam.
– Jeśli pani się nie zatrzyma, niedługo nie będzie miała pani wyboru – odpowiedział.
Po wyjściu ze szpitala zadzwoniła Basia.
– Aga, nie widzisz, że to nie praca cię dobija? – powiedziała. – Ty dźwigasz cały dom sama. On cię powoli wykańcza.
Nie odpowiedziałam. Bo wiedziałam, że ma rację.
Pusta paczka chipsów
Wróciłam ze szpitala późnym popołudniem. W dłoni ściskałam kartkę z zaleceniami, których i tak nie miałam zamiaru przestrzegać. W głowie huczało mi zdanie lekarza, że jeśli się nie zatrzymam, to zatrzyma mnie ciało. Weszłam do mieszkania i od razu poczułam ten sam zapach smażonego tłuszczu i stęchłego powietrza.
Wojtek leżał na kanapie, telewizor mrugał kolorami, a obok niego stał brudny kubek i pusta paczka chipsów. Patrzyłam na ten obrazek długo, aż w końcu zapytałam:
– Wojtek, dzwoniłam do ciebie. Byłam w szpitalu.
Podniósł głowę, zmrużył oczy, jakby próbował sobie przypomnieć, kim jestem.
– W szpitalu? Znowu przesadzasz – mruknął i sięgnął po pilota.
Przez chwilę stałam bez słowa. Czułam, jak coś we mnie cichnie. Nie gniew, nie żal. Po prostu cisza.
– Nie. Tym razem nie ja przesadzam – powiedziałam spokojnie. – Naprawdę byłam tam całą noc.
Nie odpowiedział. Usiadłam naprzeciwko niego i patrzyłam, jak przesuwa kanały. Miałam ochotę zapytać, czy jeszcze coś dla niego znaczę, ale wiedziałam, że odpowiedź niczego nie zmieni. W tamtej chwili zrozumiałam, że już nie chcę go ratować. Że nie muszę. Wstałam, wzięłam swoje rzeczy i poszłam do sypialni. W lustrze zobaczyłam zmęczoną kobietę o pustych oczach. Nie było we mnie złości ani litości. Była tylko pewność, że coś właśnie się skończyło.
Po raz pierwszy od dawna nic nie robiłam
Następnego dnia nie poszłam do pracy. Napisałam wiadomość, że źle się czuję, i odłożyłam telefon. Kuba i Maja zjedli śniadanie w pośpiechu, jakby wyczuwali, że lepiej nic nie pytać. Kiedy wyszli, w mieszkaniu zapadła cisza. Usiadłam przy kuchennym stole i po raz pierwszy od dawna nie robiłam nic. Nie miałam na to siły, ale też nie czułam potrzeby, by udawać, że wszystko jest normalnie.
Wojtek wstał koło dziesiątej. Przeszedł przez pokój w dresie, w którym spał, i nastawił czajnik. W milczeniu przygotował sobie herbatę, a potem usiadł naprzeciwko mnie.
– Musimy porozmawiać – powiedział.
Spojrzałam na niego, ale nie odpowiedziałam.
– Myślałem... może coś znajdę, jakieś zlecenie, tymczasowe chociaż – dodał, jakby szukał usprawiedliwienia.
– Nie chodzi o pracę – powiedziałam cicho. – Chodzi o mnie.
Zmarszczył brwi.
– Co to znaczy?
– Że ja też muszę odpocząć. Od ciebie.
Nie zapytał, dokąd chcę iść. Może wiedział, że nie chodzi o miejsce, tylko o oddech. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem odwrócił wzrok. Telewizor znów wypełnił pokój hałasem, ale ja już nie słuchałam. Wstałam, zamknęłam się w sypialni i zaczęłam pakować torbę. Po raz pierwszy od lat nie czułam strachu. Tylko spokój.
Nie wiem, czy jeszcze go kocham
Spakowałam tylko to, co naprawdę potrzebne. Kilka ubrań, kosmetyki, książkę, którą kiedyś zaczęłam i nigdy nie skończyłam. Zostawiłam kartkę na stole, krótką, bez wyrzutów. Napisałam, że wyjeżdżam na kilka dni i że dzieci są pod opieką siostry. Na końcu dodałam jedno zdanie: „Muszę trochę odpocząć, bo tak trzeba”.
Pociąg do mojej przyjaciółki jechał trzy godziny. Patrzyłam przez okno, a za szybą migały szare pola i mokre od deszczu stacje. Czułam, jak każdy kilometr oddziela mnie od dawnego życia. Kiedy wysiadłam, powietrze pachniało lasem i ciszą.
– Nie wyglądasz jak ktoś, kto uciekł – powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła.
– Bo nie uciekam. Wreszcie się zatrzymałam – odpowiedziałam.
Wieczorem, gdy dom ucichł, napisałam list do Wojtka. Nie z żalem, nie z nienawiścią. Po prostu chciałam, żeby wiedział. Napisałam, że kiedyś bardzo go kochałam, ale przez ostatnie lata nauczyłam się żyć z jego nieobecnością. Napisałam też, że nie wiem, czy jeszcze potrafię go kochać, ale wiem, że nie chcę już siebie krzywdzić.
Nazajutrz wstałam wcześnie. Wyszłam na ganek z kubkiem kawy i po raz pierwszy od dawna usłyszałam własny oddech. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie pytał, co na obiad, nikt nie oceniał. Poczułam spokój – ten prawdziwy, którego nie znałam od lat.
Kiedy zadzwoniły dzieci, powiedziałam im, że tata zostaje w domu, a mama musi trochę odpocząć, bo tak trzeba. I tym razem nie czułam, że kłamię.
Agnieszka, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Granitowy pomnik matki nie bez powodu świecił pustkami. Na pogrzebie wydało się, dlaczego nikt po niej nie płakał”
- „Poszłam sama na cmentarz i przez to mam 1 grób więcej do odwiedzania. Mogłam zostać w domu, zamiast latać ze zniczami”
- „Teściowa zawsze mówiła, że rodzina to świętość. A potem zobaczyłem, jak zdradza mojego teścia z mechanikiem”