„Mąż wolał długonogą asystentkę, ale miał godność, by zostawić mi dom. Nie nacieszyłam się nim długo”
„Kiedy się rozwiedliśmy, to ja zostałam w naszym domu, ale zaczęły się tam dziać niecodzienne zdarzenia. Przedmioty zmieniały swoje miejsce, ale nie było żadnych innych znaków, że ktoś tam był... Bałam się, że w końcu stanie mi się coś złego”.

- Marta, 43 lata
Bardzo lubiłam to mieszkanie
Jeżeli jesteś w trakcie rozwodu z mężem, będąc w wieku 42 lat, bez dzieci i bez emocji, to niewiele rzeczy może ci sprawiać przyjemność. Mnie wystarczyło to, że sędzia przyznał mi prawo do mojego ukochanego mieszkania. Wszystko poszło gładko, ponieważ Jacek – delikatnie mówiąc – miał u kogo się zatrzymać, zanim rozpoczęliśmy naszą sprawę rozwodową.
Zamieszkaliśmy w nowym domu na początku jesieni, kiedy dostałam awans na stanowisko regionalnej menadżerki w mojej firmie. W sumie to mieszkanie było prawie jak apartament – przynajmniej według moich kryteriów. Byłam jeszcze bardziej zadowolona, gdy dowiedziałam się, że mogę tu nadal mieszkać. Do pracy miałam tylko kilka kroków, otoczenie było zadbane, a samo dwupokojowe lokum – jasne i przestronne, urządzone w stylu bardziej przytulnym niż luksusowym. Z mężem nie szło nam dobrze już od jakiegoś czasu, więc po niecałym tygodniu wyzbyłam się reszty negatywnych myśli, skupiając się na pracy.
Zawsze ceniłam ład i porządek, więc we własnym mieszkaniu każda rzecz miała swoje wyznaczone miejsce. Książki były uporządkowane na półkach według alfabetu i nazwisk pisarzy, miska z owocami stała idealnie na środku stolika do kawy, a fotele były równo rozmieszczone po obu stronach blatu. Ale po powrocie z pracy, mimo że w mojej głowie wciąż krążyły tabelki i wykresy procentowe kosztów firmy, zauważałam, że nie wszystko znajduje się na swoim miejscu.
Naprawdę mnie to zastanawiało
To były małe rzeczy: lekko krzywo wisząca ramka z fotografią, przewrócone krzesło na korytarzu, otwarte drzwiczki szafki w łazience. Przez okno, które zostawiłam uchylone przed wyjściem, wdzierał się zimny powiew. Na początku nie wpadałam w panikę, ale kiedy zdarzało się to coraz częściej, a ja o mało nie rozwaliłam sobie zębów o podstępnie podwinięty dywan, stwierdziłam, że coś tu nie gra.
– Być może to jakieś zwierzę – zasugerowała Agata, moja asystentka i bliska koleżanka, kiedy jak zawsze zasiadłam przy jej biurku, by zrobić sobie mały odpoczynek.
Przygotowała dla mnie kawę i machając torebką z cukrem, kontynuowała:
– Jakiś dziki kot, który osiedlił się w domu. Czy przypadkiem nie zauważyłaś, że znika ci szynka z lodówki?
Zauważyłam w jej głosie dowcipny ton i nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
– Nie, ale kiedy zwiększam ogrzewanie, szafka dziwnie mruczy – odpowiedziałam.
Nie chciałam się oszukiwać, ale fakt, że przedmioty w moim domu nagle zmieniają swoje miejsca, bardzo mnie niepokoił. Czułam się coraz mniej bezpieczna we własnym mieszkaniu.
– Zapomniałaś zamknąć okno, co nie? – spytała Agata.
– Zostawiłam uchylone. Zawsze tak robię.
– Może to przez wiatr…
– Czy wiatr mógł przenieść moje podręczniki do hiszpańskiego dwie półki wyżej? – sceptycznie zapytałam. – Prędzej były mąż szuka skarbów.
Ten dom miał swoją historię
Szybko jej wyjaśniłam, że dom, w którym mieszkam, podczas niemieckiej okupacji był rzekomo własnością najważniejszych osób z Niemiec. Z pomieszczeń takich jak mój salon, dowodzili miejscowymi oddziałami Wehrmachtu. Jacek był pewien, że Niemcy nie zdążyli zabrać ze sobą nielegalnie wykradzionego złota, kiedy nadeszła decyzja o wycofaniu wojsk.
Kilka razy widziałam, jak sprawdza ściany. Ale potem nagle cały ten cyrk z jego asystentką i rozwodem, więc nie miał okazji, żeby zobaczyć, czy jego przypuszczenia są prawdziwe.
– Wydaje mi się, że już szybciej spotkasz ducha w łazience – westchnęła Agata, kiedy skończyłam mówić. – Twój były musiałby być naprawdę głupi, żeby zacząć kuć ściany mieszkania, które nie należy do niego.
Po krótkim zastanowieniu zasugerowała mi, że powinnam wymienić zamki – tak na wszelki wypadek. Oczywiście skorzystałam z jej porady. Już następnego dnia – po tym, jak znalazłam kluczyki do auta na wieszaku na płaszcze, a płaszcz leżał na podłodze, gdzie tylko czekał, aż się na nim poślizgnę – wezwałam ślusarza i załatwiłam wszystko w ciągu jednego popołudnia.
Sytuacja się nie zmieniła
Właściwie, miałam wrażenie, że stawało się tylko gorzej. Ciężko mi to wytłumaczyć, ale kiedy siedziałam z kieliszkiem wina i książką, czy też kiedy relaksowałam się w wannie, coraz częściej odczuwałam, że nie jestem sama. Moja wyobraźnia malowała mi obrazy włamywaczy lub duchów niemieckich generałów przeszukujących mieszkanie w poszukiwaniu skarbów. I za każdym razem, kiedy wracałam do domu – nawet z piekarni tuż za rogiem – okazywało się, że przynajmniej jedna rzecz zmieniła swoje miejsce.
To wszystko doprowadziło mnie do skraju wytrzymałości. Jak miałam żyć normalnie, skoro nie mogłam się odprężyć nawet we własnym domu? W połowie marca postanowiłam, że nadszedł czas na podjęcie konkretnej akcji. Zapytałam chłopaków z naszego IT o radę, a oni pomogli mi wybrać stosunkowo niedrogie kamerki i połączyć je z laptopem. Jedną zamontowałam w salonie, drugą w sypialni, a trzecią w kuchni. Teraz będę mogła zobaczyć, co się dzieje w moim mieszkaniu, nawet kiedy będę w pracy.
Włączyłam je i nie zastanawiałam się nad nimi aż do momentu powrotu. Tamtego wieczoru zasiadłam przed komputerem, aby sprawdzić nagrania. Za oknem rozszalała się burza, która prawie mnie przewróciła podczas powrotu z biura – była lodowata i nieugięta. Po trzeciej próbie udało mi się włączyć program do monitoringu, więc przesunęłam nagranie i nacisnęłam przycisk „odtwarzaj”. Obraz mieszkania z trzech różnych kątów szybko mnie znużył.
Przeskoczyłam do późniejszej części filmu, pełna napięcia i ciekawości, co nastąpi. Pamiętałam, że na wejściu potknęłam się o przeniesione z końca korytarza buty, które na szczęście znalazły się w zasięgu kamery; ponadto miska z owocami przesunęła się na krawędź stołu, a jeden z pufów z miejscem do przechowywania był otwarty. Mimo to, przez długie godziny nagrania nic się nie wydarzyło. Tylko cienie leniwie przemieszczały się po podłodze, raz wydłużając się, raz skracając, podążając za ruchem słońca.
Nagle coś zobaczyłam!
Wiszący na ścianie zegar pokazywał osiemnastą – piętnaście minut później wróciłam do domu – kiedy nagle obraz zniknął ze wszystkich trzech kamer. Odtworzyłam nagranie i ponownie zobaczyłam je w normalnym tempie. W jednym momencie mieszkanie wyglądało dokładnie tak, jak je zostawiłam. W następnej chwili ekran zrobił się ciemny, a w głośniku słychać było niskie, jednostajne brzęczenie. Po kilkunastu sekundach obraz znowu się pojawił.
Zginęły buty, miska przesunęła się na brzeg, a pufa otworzyła paszczę. Tylko tyle i aż tyle. Harmonia, zakłócenie, bałagan. I żadnej żywej duszy w środku... Z trudem łapiąc oddech, zamknęłam komputer. Było mi niedobrze, odczuwałam mdłości, jakby powróciła moja choroba lokomocyjna, koszmar z dzieciństwa. Wtedy także mózg nie daje się nabrać, jest przekonany, że ciało, którym kieruje, nie może poruszać się tak szybko.
Zamknęłam się w kuchni i z trudem, drżącymi dłońmi, przygotowałam herbatę, cudem unikając poparzenia wrzątkiem. Zanim jednak zdążyłam zrobić łyk, postanowiłam, że muszę coś zrobić – wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Agaty. Moja koleżanka bez słowa obejrzała nagranie, które jej pokazałam. Jej spojrzenie dało mi do zrozumienia, że tym razem nie będzie się ze mnie śmiała.
– Miałam kiedyś ciotkę w Kłodawie – powiedziała spokojnie. – Ona też miała pewne kłopoty z domem. Nie do końca... eee... typowe.
– Co masz na myśli?
Agata wpakowała do buzi ciasteczko, którym ją poczęstowałam.
– Wraz z wujem przeprowadziła się do mieszkania po teściowej – powiedziała po chwili zastanowienia. – Ale ciągle coś jej się działo. Uderzyła czołem o otwartą szafę, którą była pewna, że zamknęła. Woda w kranie, mimo że miała być zimna, była gorąca jak wrzątek. Takie rzeczy działy się tam non stop. Była pewna, że teściowa nigdy za nią nie przepadała, a teraz nie przepada za nią nawet ten dom. W końcu wujek przekazał mieszkanie swojej siostrze. Ta, co ciekawe, nigdy nie miała żadnych problemów...
Dom chciał się mnie pozbyć
Całą noc zastanawiałam się nad tym, co opowiedziała mi Agata. Póki co spotykały mnie tylko drobne nieprzyjemności, które bardziej irytowały, niż stanowiły zagrożenie. A co jeśli mydło przesunie się niechcący pod moją bosą stopę, kiedy będę się kąpała? Stracę równowagę, upadnę i skręcę kark, ponieważ dom zawsze lubił tylko mojego męża, a teraz zemści się na mnie, bo go już nie ma. Brzmi to dziwnie? Może...
Gdy jednak kiedyś wróciłam do domu i poczułam smród gazu, poddałam się. Nie chciałam narażać się na niebezpieczeństwo. Bez trudu udało mi się znaleźć zainteresowanych kupnem i przeniosłam się do mniejszego, ale równie przytulnego lokalu. Podobno nowi mieszkańcy, którzy zamieszkali w moim starym mieszkaniu, nie mają problemów z niespodziewanymi zdarzeniami. Ale nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłam na tamtej taśmie. Coraz częściej zastanawiam się, że mimo pozorów, nie każdy ma kontrolę nad swoim własnym domem. Czasami jest na odwrót: to dom narzuca swoje zasady; decyduje, że nadszedł czas, abyśmy odeszli – na ten czy inny sposób. A my nie jesteśmy w stanie z tym nic zrobić.