„Mąż wolał zarabiać grubą kasę, niż spędzić czas z rodziną. Przez lata byłam jego służącą na bankiecie życia”
„Powinnam być dumna z dokonań męża. Wiedziałam, że koleżanki stawiają go swoim partnerom i mężom jako wzór zaradności. Ale mi chciało się płakać. Nasze życie nie było bajką, a mój mąż nie był już tym człowiekiem, którego pokochałam”.

- Redakcja
W odróżnieniu od męża nienawidziłam biznesowych kolacji. Przez kilka godzin musiałam śmiać się z głupkowatych dowcipów szefostwa i udawać, jak bardzo pasjonują mnie zestawienia wyników finansowych. Nie interesowało mnie to, co mają do powiedzenia potencjalni kontrahenci i nawet drogie jedzenie nie było w stanie zrekompensować mojego poświęcenia. Wiedziałam jednak, że Kamilowi bardzo na tym zależy. Wiec robiłam dobrą minę do złej gry.
Na szczęście już wracaliśmy z jednego z takich koszmarnie nudnych spotkań. W półmroku taksówki widziałam, że mąż jest w wybitnie dobrym nastroju. Znów zapunktował u dyrektora. Pewnie liczył na kolejny awans. Powinnam być dumna z dokonań męża. Wiedziałam, że koleżanki stawiają go swoim partnerom i mężom jako wzór zaradności. Ale mi chciało się płakać. Nasze życie nie było bajką, a mój mąż nie był już tym człowiekiem, którego pokochałam.
Jeszcze nie tak dawno temu potrafiliśmy cieszyć się najmniejszym drobiazgiem. Dzisiaj oddałabym wszystko, za to jedno spojrzenie, za spokojny poranek w ramionach Kamila, za wspólny śmiech i rozmowy do późna. Teraz mąż nie miał czasu ani dla mnie, ani dla naszych dzieci. Dla niego najważniejsze były pieniądze. I nic więcej.
Zamknął mnie w złotej klatce
Po narodzinach syna mieszkaliśmy ściśnięci w malutkim mieszkaniu. Teściowie nawet zaproponowali nam zamianę. Nie chciałam jednak mieć poczucia, że coś im odbieram. Kamil był ambitny i pracowity. Uważał, że powinien sam zarobić na utrzymanie własnej rodziny.
– Wiem, że rodzice chcą dla nas dobrze, ale pomyśl tylko, jak będzie im niewygodnie na takiej małej przestrzeni. Razem będzie nas stać na więcej, obiecuję ci – mówił za każdym razem po powrocie od teściów. Wiedziałam, że ma rację, dlatego nie sprzeciwiałam się, gdy zaczął więcej czasu spędzać w pracy. Coś za coś, myślałam.
Jeszcze przed narodzinami Helenki mogliśmy pozwolić sobie na kupno domu. Co prawda na kredyt, ale było nas na to stać i to z jednej pensji. Mąż pracował coraz więcej i wracał coraz później. Piął się coraz wyżej po szczeblach kariery i był pierwszym dyrektorem regionalnym jeszcze przed skończeniem czterdziestu lat. W domu co chwilę pojawiały się nowe rzeczy. Było nas stać na wszystko. Niestety, mimo że starałam się nie obnosić z pieniędzmi, nasi dawni znajomi zaczęli nas unikać. Szybko się przekonałam, że bycie "żoną kierownika" ma więcej cieni niż blasków.
Zrozumiałam, że zostałam w domu sama z dwójką dzieci na pokładzie. Nie musiałam martwić się o kasę na pampersy, czy nowe ubranka. Z pewnością wiele mam zazdrościło mi takiej sytuacji, ja jednak czułam się przeraźliwie samotna. Na początku w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że mąż zamknął mnie w złotej klatce. Gdy chciałam wrócić do pracy, wyśmiewał moje pomysły. Bo gdzie miałabym iść. I po co. Z czasem dotarło do mnie, że mam rywalkę. I nie była nią inna kobieta.
– Kochanie, pojedźmy na urlop, pomyśl o nas, o naszej rodzinie. Chociaż na kilka dni – prosiłam, ale mąż tylko mnie zbywał. Śmiał się, że jak nie zarobi, to nie będziemy nic mieli.
Po latach dotarło do mnie, że zaczął nas traktować jak inwestycje. Lekcja nauki w Londynie dla syna, narty w Szwajcarii córki, a dla mnie zabiegi kosmetyczne, żebym ładnie prezentowała się przy jego boku na kolejnym bankiecie. Nie pytał się, czy tego chcemy, czy potrzebujemy. Musieliśmy. Bo tak wypadało. Bo inni tak robili.
Wzrok miał pusty i pozbawiony emocji
Próbowałam rozmawiać z Kamilem. Chciałam mu wytłumaczyć, że swoim zachowaniem niszczy to, co najważniejsze. Rodzinę. Miał coraz mniej czasu dla dzieci, dla mnie, dla rodziców. Być może okazywał swoją troskę i miłość poprzez pieniądze, ale nikt już tego nie oczekiwał. Dzieci, chociaż miały możliwość zwiedzenia połowy świata, praktycznie nie znały swojego ojca. Był dla nich jak bankomat spełniający zachcianki. Mimo wszystko wciąż trwałam przy jego boku, łudząc się, że w końcu mnie zauważy, że będzie jak kiedyś. Mąż jednak nie potrzebował mojej miłości, oddania i lojalności. Dla niego ważna była praca, uznanie w oczach innych i coraz większa kasa.
– Kamil, jesteśmy rodziną. Znajdź dla nas czas – powtarzałam jak mantrę.
Tylko się z tego śmiał.
– Nie wiem, o co masz pretensje, przecież nas stać na wszystko.
Jego zdaniem życie "na poziomie" wymagało nie tylko poświęceń, ale także wyjątkowej oprawy. Zamawiał drogie trunki, cygara, jeździł wypasionymi samochodami, wydawał krocie na drogie ubrania, zegarki i perfumy. Stawał się coraz bardziej sztuczny. Udawał kogoś, kim nie jest. Czasem łapałam się na tym, że już go nie kocham, że poza dziećmi nic nas już nie łączy.
Czułam, że coś się stało
Dojeżdżaliśmy do domu. Jedyne, o czym marzyłam, to żeby zdjąć maskę uśmiechu, zmyć makijaż i wskoczyć w wygodne dresy. Zerknęłam na męża, a on odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnął się, ale wzrok miał pusty i pozbawiony emocji. Pomyślałam sobie, że pewnie ten wieczór skończy się jak zawsze. Kamil zamknie się w swoim gabinecie i przy kieliszku drogiego wina będzie w samotności celebrował swój sukces. Z zamyślenia wyrwał mnie głos męża.
– Komórka mi się wyłączyła... – powiedział z niepokojem w głosie. Takie rzeczy się nie zdarzały. W końcu telefon był jego najlepszym przyjacielem i oddaną kochanką. – Aż sześć nieodebranych połączeń od taty.... – Kamil mruczał pod nosem.
– Oddzwoń, może to coś ważnego – rzuciłam odruchowo.
– Halo? Tato? Co się dzieje? – rzucił zdenerwowany. Mimo że telefon trzymał przy uchu, dobrze słyszałam głos teścia. – Co z mamą? Kiedy? Jak to możliwe?
Czułam, że coś się stało. Nie wiedziałam jednak, jak poważna jest sytuacja. Kamil spojrzał na mnie i wyszeptał:
– Mama nie żyje...
Zamiast wrócić do domu, natychmiast pojechaliśmy do teścia.
Pogrążył się w rozpaczy
Kolejny tydzień był niezwykle trudny, a nasze działania były mechaniczne. Jakbyśmy nie chcieli przyjąć do wiadomości tej smutnej informacji. Mąż zajął się organizacja pogrzebu. Teść zamieszkał u nas. Nie mogłam pozwolić, by został sam. Przez pierwsze dni, aż do pogrzebu, w ogóle nie opuszczał swojego pokoju. Całkowicie pogrążył się w rozpaczy. Kamil sprawiał wrażenie twardego, nieczułego, a może po prostu wiedział, że musi stanąć na wysokości zadania. Dopiero po tygodniu, gdy pierwszy szok minął, mąż w końcu zdjął maskę.
– Nie sądziłem, że to się kiedyś stanie... – powiedział kiedyś cicho, gdy siedzieliśmy razem w salonie. – Moja mama, moja kochana mama...
Nic nie powiedziałam, tylko przytuliłam go mocno.
– Mama dzwoniła do mnie przed tą cholerną imprezą. Prosiła, żebym przyjechał, wpadł na chwilę z dzieciakami. Posiedział z nimi, porozmawiał. Powiedziałem, że mam ważne sprawy na głowie i nie mam czasu na takie bzdety. Jak mogłem tak powiedzieć własnej matce?! – Kamil już nie krył swoich emocji. – A teraz... a teraz jest już za późno...
Strata teściowej była trudna dla nas wszystkich. Kamil w końcu zrozumiał, że to nie pieniądze i sukcesy są w życiu najważniejsze. Wziął długu urlop z postanowieniem, że spędzi ten czas z nami. Z rodziną.
Klara, 46 lat